*1
września, dzień odjazdu Hogwart Expressu, z perspektywy Nathalie*
Nathalie nerwowo gmerała w misce z płatkami. Wredna kucharka dosypała jej rodzynków, mimo że wiedziała o jej niechęci do tych małych pomarszczonych paskudztw.
I tak nic bym nie przełknęła, pomyślała dziewczyna. Była za bardzo zdenerwowana. Co jeśli ostatni rok w Hogwarcie wcale nie będzie taki super?
To pytanie dręczyło ją całe wakacje. W dodatku czekała na list od Katie, swej przyjaciółki. Dziewczyna obiecała jej go wysłać ostatniego dnia wakacji, lecz pewnie zapomniała, znowu.
Panna Blanc, tak nazywała ją służba, wstała od stołu i udała się na strych, gdzie mieściła się jej sypialnia. Usiadła na łóżku i zaczęła rozmyślać. Nagle do pomieszczenia wpadł jej młodszy brat, Phillip.
- Cześć siostrzyczko, co robisz? Spakowałaś już wszystko, bo ja tak. I wiesz, co? Nie mogę się doczekać ceremonii przydziału! Pewnie będę Gryfonem, tak jak reszta naszej rodziny – chłopczyk wypowiedział te słowa z prędkością karabinu maszynowego.
Nat tylko pokiwała głową, nadal zamyślona.
- Widziałaś już moją różdżkę? Buk, dziewięć cali, włos z ogona jednorożca. Jest naprawdę ładna.
Dziewczyna przytuliła brata. Dobrze pamiętała dzień, w którym różdżka ją wybrała. Było pochmurno i padało. Na Pokątnej była sama, gdyż jej rodzice nie mieli czasu, jak zwykle. Cała mokra wbiegła do sklepu Ollivandera. Mężczyzna pokazywał jej różne rodzaje, lecz żaden nie był tym właściwym. Bała się, że będzie zmuszona wyjść ze sklepu z pustymi rękami. Aż w końcu, poczuła to. Różdżka ją wybrała. Dwanaście i pół cala, cyprys, rdzeń z pióra feniksa. Zaskakująco smagła.
Wspominając to, dziewczynę ogarnęło wzruszenie. To był jeden z najpiękniejszych dni w jej życiu. Gdy ocierała łzę, przypomniała sobie, że nie ma pojęcia, gdzie zostawiła swą różdżkę. Wstała i zaczęła krzątać się po komnacie. Phillip jej pomagał. Po półgodzinnym bezowocnym poszukiwaniu, Nat poddała się.
Najwyżej pojadę bez niej. Po co czarodziejowi różdżka? Pomyślała i automatycznie rozpłakała się. To była właściwie histeria. Chłopiec wystraszył się jej wybuchu i uciekł.
Zwabieni hałasem rodzice weszli do jej pokoju.
- Co się stało? – zapytał przerażony ojciec, spoglądając na porozrzucane ubrania, książki i wszystko inne.
- Zgubiłam różdżkę, jestem beznadziejna, do niczego się nie nadaję. Umrę zdziwaczała i samotna, otoczona tuzinem kotów, które też uciekną, bo będą się bały moich napadów. – Nathalie zawsze miała skłonności do samokrytyki.
- Zaraz ją znajdziemy – powiedziała mama uspokajającym tonem. – Accio! Widzisz? Mówiłam – rzekła, trzymając w ręku zgubę.
- Och, to było prostsze niż myślałam – odpowiedziała zdumiona i lekko zawstydzona Nat. Opuściła głowę, by ukryć swe upokorzenie. Przesadziłam z tymi kotami.
- Skoro już tu jesteśmy, to myślę, że powinniśmy porozmawiać. – ojciec usiadł na krześle i skinieniem głowy nakazał mi i mamie zrobić to samo. – Nathalie Marie Lucie Blanc, powinnaś zerwać znajomość z Kathleen Malice. Ona jest Ślizgonką, zadawanie się z nią nie przystoi Gryfonowi.
- Ojciec ma rację. To źle wpłynie na twoją przyszłość. Przemyśl to.
- Nie poddajecie się, co? Co roku ta sama rozmowa. Nie zrobię tego. Jestem dorosła i sama wybieram sobie przyjaciół – miała dość, była wyczerpana. – Moglibyście zostawić mnie na chwilkę? Chcę sprawdzić, czy wszystko zabrałam.
Rodzice spojrzeli na nią z wyrzutem. Ojciec odwrócił się w drzwiach, chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Drzwi trzasnęły. Wyszli.
Nagle przez okno wleciała płomykówka Katie. Nathalie wzięła od niej list i czule pogłaskała ją po główce.
Wiadomość od przyjaciółki poprawiła dziewczynie humor. Cieszyła się, że wakacje dobiegły końca. Przestała się martwić, nigdzie nie będzie gorzej niż w domu.
Hogwarcie, nadchodzimy!
*z perspektywy Kathleen *
- Na litość boską, zabijesz nas! - krzyknęła kolejny raz tego dnia Moniqe Malice.
- Wiem, co robię, kobieto. Milcz, bo spowodujesz wypadek.
- Wypadek będzie i bez tego!
Katie wywróciła oczami. Za każdym razem historia się powtarzała. Tata upierał się, że jest perfekcyjnym kierowcą, choć nie miał pojęcia, jak mugolskie auta działają, mama naiwnie zgadzała się, by prowadził, a następnie wszyscy modlili się, by dotrzeć na miejsce w jednym kawałku.
- Daj mi prowadzić. W ten sposób ograniczymy procent rannych - powiedziała stanowczo Moniqe.
- Świetnie sobie radzę - odburknął mężczyzna i w tym momencie samochodem ostro szarpnęło. Kat z impetem uderzyła głową w szybę.
- Tato. Powitam nowy rok z wielkim guzem na czole. Jesteś super czarodziejem, ale beznadziejnym kierowcą, możesz już zamienić się miejscami z mamą? - wtrąciła się nastolatka. Poziom jej zdenerwowania gwałtownie wzrastał. Spojrzała niecierpliwie na zegarek.
Spóźnię się. Jak nic się spóźnię. Pociąg odjedzie, a ja tylko mu pomacham na do widzenia, pomyślała pesymistycznie.
- Za dużo czasu spędzasz ze swoją matką - ojciec Katie odpowiedział ponuro. Moniqe pokręciła głową.
- Dziesięć miesięcy siedzi w szkole, Bóg wie gdzie, nie narzekam na nadmiar mojej córki w domu - wtrąciła kobieta z nutką żalu.
Kat westchnęła. Jeśli teraz zaczną dyskutować o mojej edukacji lub jej braku, to wysiądę. Wysiądę i na piechotę prędzej dotrę na King's Cross.
Samochód zahamował z gwałtownym piskiem opon. Jednak rodzina nawet nie zwróciła na to uwagi.
- Już, wysiadamy, wysiadamy, biegiem! - krzyknął ojciec Katie, biegnąc do bagażnika. Po wyrzuceniu kufra Kat i przy okazji jego zawartości, a potem gorączkowym pozbieraniu rozsypanych rzeczy i podejrzliwym pytaniem Moniqe "Katie, co to za proszek?" i zapewnieniu, że to tylko sproszkowany róg dwurożca, rodzina Malice ruszyła w pośpiechu na stację.
- Zaraz. Wszyscy stać, wstrzymać Hipogryfy! - Katie zatrzymała się gwałtownie. - Kto wziął Chose? - wszyscy spojrzeli na siebie. Wszyscy, poza nieobecną sową. Dziewczyna jęknęła.
- Nie zacznę siódmego roku bez mojej sowy!
Moniqe, jako przykładna matka, postanowiła zostać bohaterką i zadeklarowała, że pobiegnie po Chose.
Katie z tatą ruszyli na peron.
- To nawet miłe, myślałam, że nienawidzi tej sowy.
- A sądzisz, że dlaczego po nią poszła? Jeśli nie weźmiesz sowy, to ten ptak zostanie u nas.
Katie parsknęła, jednak temat sów musiał zejść na dalszy plan, gdyż dziewczyna spostrzegła w tłumie ludzi znajomą głowę. Bardzo drogą nastolatce głowę.
- Nathalie Marie Lucie Blanc, stój w tej chwili! - krzyknęła, automatycznie przyspieszając.
*złączenie perspektyw *
Nathalie nienawidziła tłumów. Czuła, że jej przestrzeń osobista zostaje naruszona. Jakiś gruby mężczyzna o tłustych włosach otarł się bezczelnie o jej prawe ramię. Dziewczyną wstrząsnął dreszcz obrzydzenia.
Chcę być w pociągu, Boże, jak ja chcę już być w pociągu.
Musiała jednak czekać na Kat, która jak zwykle się spóźniała. Kiedyś uważała, że to jej spóźnialstwo jest urocze, ale po sześciu latach zmieniła zdanie. Wtedy usłyszała, że ktoś ją woła. To była Katie.
Nareszcie.
Katie w ekspresowym tempie zmniejszyła dystans pomiędzy nią, a Nathalie.
- Spóźniłaś się - powiedziała Nathalie świetnie udając urażony ton.
- Jestem! Już jestem - wysapała zdyszana panna Malice. - Jestem, zdążyłam cała! - powiedziała, próbując złapać oddech. - No. Prawie cała - mruknęła, rozglądając się za swoim bagażem. Po chwili dostrzegła jej umęczonego ojca, dźwigającego wielki kufer. Kat machnęła ręką.
Da radę, w końcu to on jest mężczyzną w tym domu. Cóż. Chyba że mama się wkurzy.
- Wybacz, tym razem to nie moja wina. Wstałam nawet wcześniej! A wiesz, że to w moim przypadku nieludzkie! - odgarnęła rozwichrzone włosy. - Tata prowadził - pokiwała głową, jakby to wszystko miało tłumaczyć. - Dowód - dodała, wskazując zaczerwienienie na swoim czole.
- Dobra, dobra, wybaczam. Ale lepiej się pospiesz, bo spóźnienia na pociąg tak łatwo ci nie wybaczę - powiedziała ze śmiechem Nathalie. - Jejku! Czy ja o wszystkim muszę zapominać? Gdzie jest Phillip? Miałam się nim opiekować, to jego pierwszy rok.
Katie machnęła ręką.
- Da radę. Inni pierwszoroczni sobie radzą, on też musi. To rytuał. Ty sobie poradziłaś - wzruszyła ramionami. - Może trafi na miłego Ślizgona, który mu pomoże? - uniosła znacząco brwi, jednak od razu się roześmiała. - Kogo ja chcę oszukać, nie istnieją mili Ślizgoni. Zajmą nam najlepsze przedziały, jeśli się nie pośpieszymy! I niby możemy młodszych wykopać, ale to już nie to samo - zacisnęła usta w cienką linię.
Nathalie nerwowo rozglądała się za bratem. Phillipie, gdzie jesteś? I wtedy ujrzała chłopca, biegnącego ile sił w nogach, rozpychającego się łokciami.
- Aaaaaaa! Nat, ten mugol mnie goni! - krzyknął przerażony.
- Co on tym razem przeskrobał? - Nathalie zbladła. Złapała brata za rękę i pociągnęła w stronę peronu. - Szybciej, szybciej!
W Katie natychmiast obudził się instynkt Ślizgona, gdy zauważyła nadbiegającego policjanta.
- W nogi, przez barierkę! - krzyknęła, łapiąc za rękę Nathalie i jej brata. Niekoniecznie mieli powód do ucieczki. Ale tak było bezpieczniej. To nie był czas na użeranie się z mugolami. Katie wyminęła zręcznie kilku zdezorientowanych ludzi.
Chwila ciemności, zanik wszelkich dźwięków i znów gwar tłumu uderzył w ich uszy. Tym razem był to magiczny gwar. Czerwona lokomotywa błyszczała w wrześniowym słońcu.
- Moi drodzy, peron 9 i 3/4. Oraz Hogwart Express, który za chwilę nam ucieknie - oznajmiła uroczyście Kathleen.
- Katie, ratujesz nam życie po raz kolejny - powiedziała Nathalie z nieukrywaną wdzięcznością. Następnie zwróciła się do brata - Phillipie Oscarze Blanc, co ty sobie wyobrażasz? Co to miało być? - tak naprawdę, Nat nie była zła na chłopca. Była mu wdzięczna za rozrywkę, zastrzyk adrenaliny. Brakowało jej tego w wakacje. Nie mogła jednak wyjść z roli starszej siostry.
- No wiesz... Na swoje usprawiedliwienie powiem, że to był głupi nadęty mugol! - łzy napłynęły do oczu chłopca. Phillip czasem bał się siostry, tych jej napadów histerii.
- No już uspokój się. Ej, nie płacz. Chodź tu - Nat przytuliła brata - Nie jestem zła, to było całkiem zabawne. Brat spojrzał na nią i uśmiechnął się uroczo.
- Zapytałem, którędy na peron 9 i 3/4. Zaczął na mnie wrzeszczeć, więc rzuciłem w niego śmierdzącą bombą - wygląd Phillipa nie wskazywał, że byłby zdolny do takiego czynu. Spojrzenie jego niebieskich oczu było po prostu rozbrajające.
Katie roześmiała się.
- Zakład o Galeona, że Tiara bez chwili zawahania wrzuci go do Gryffindoru? - wyszczerzyła się. Jednak uśmiech natychmiast opuścił jej twarz, gdy spojrzała na wielki, podniszczony zegar.
- Nie chcę was straszyć, ale... a tak właściwie, to chcę. Dziesięć minut i pociąg rusza! Z nami lub bez nas! Ruchy, ruchy, ruchy! - krzyknęła, machając rękoma. Przy okazji uderzyła jakiegoś chłopaka. - Wybacz - wtrąciła, rozglądając się gorączkowo. - Gdzie mój bagaż? Gdzie moja sowa? DLACZEGO ROK W ROK TO SIĘ KOŃCZY TAK SAMO?
Pobiegli w stronę pociągu. Wsiedli prawie w ostatniej chwili.
- Zobaczymy się na uczcie, okay? - zapytała brata Nathalie.
- Dobrze - powiedział i poszedł.
Dziewczyny zajęły przedział, był pusty, co wydało podejrzane, ale nie zwróciły na to uwagi.
- Chcę spać - ziewnęła Blanc.
- Sen jest dla słabych - orzekła stanowczo Kat, wyglądając przez okno. - Gdzie on jest? Gdzie ten człowiek, uważający się za mojego ojca? Ma moje bagaże! - jęknęła Kat. - Nie mogę jechać bez nich!
Kat poczuła, jak mała panika wdziera się do jej serca.
- TATOOO! - wrzasnęła przez okno, gdy wreszcie dojrzała czuprynę swojego ojca. A bardziej sowę, którą niosła obok Moniqe.
Rodzice dziewczyny przyspieszyli, gdy lokomotywa wydała głośny dźwięk.
Katie nie miała pojęcia, jak to się udało, jednak mężczyzna wepchnął kufer przez okno prosto do przedziału. Zaraz potem powędrowała sowa.
- Zanieś to do luku bagażowego, tak? - wysapał zziajany mężczyzna.
- Mogłeś to lewitować, wiesz? - tamten tylko odetchnął jeszcze raz.
- Bierz, co dają, niewdzięczna córo.
- Bądź ostrożna. Uważaj na siebie. Wróć cała, bez dodatkowych koniczyn. Nie wdawaj się w bójki, ucz się dobrze i... - zaczęła matka dziewczyny. Z pociągu buchnęły kłęby pary.
- Mamo! Mówisz to za każdym razem, a obydwie wiemy, że i tak się nie posłucham - wyszczerzyła się dziewczyna. Kobieta tylko westchnęła, uśmiechając się. W tym momencie pociąg zaczął ruszać.
- Do zobaczenia!
- To przynajmniej wróć żywa!
Katie tylko pomachała przez chwilę i opadła na siedzenie.
- No. Jedziemy - wyszczerzyła się.
- Uwaga! Coś nowego: zgubiłam sowę. - powiedziała Nat zrezygnowanym tonem - mam nadzieję, że trafi do Hogwartu. Słabo u niej z orientacją w terenie - westchnęła.
Katie wyszczerzyła się.
- Nadal nie rozumiem, po co ci sowa z słabą orientacją w terenie - pokręciła głową.
- Ale zważ, że nie pierwszy raz ginie. I nie pierwszy raz się odnajdzie - pokiwała głową Ślizgonka. Pochyliła się do przodu z fanatycznym uśmiechem. - Nasz ostatni rok. Masz jakieś plany?
- Przeżyć - Nathalie uśmiechnęła się szeroko - A tak na poważnie, to przydałoby się więcej uczyć, ale obie wiemy, że to niemożliwe. Chciałabym, żeby ten rok był wyjątkowy. A ty opracowałaś jakiś plan?
- Plan jest taki, że ta szkoła ma nas zapamiętać. I to zapamiętać dobrze - odpowiedziała stanowczo. - Jak tego dokonamy, to już inna sprawa. Ale zaprawdę, powiadam ci, to będzie wyjątkowy rok! - uniosła palec w górę, jakby przemawiała do publiczności. - I przydałoby się zdać owutemy. Taki mały bonusik - wzruszyła ramionami.
Nathalie już miała odpowiedzieć, gdy nagle do przedziału wkradł się Denis - ich wróg. Chłopak był typowym Puchonem, z małym wyjątkiem, mianowicie chciał być wyniosłym, pewnym siebie wyrywaczem osobników płci przeciwnej. Cóż, słabo mu to wychodziło. W czwartej klasie próbował "uwieść" Nat. Na samą myśl dziewczyna miała dreszcze. Brrrr.
- Hej piękna, twe oczy są jak ocean. Błękitne i głębokie, aż się w nich topię.
- Moje oczy są brązowe, Denisie.
Po usłyszeniu tysięcy podobnych tekstów, Nathalie musiała powiedzieć mu w twarz, że nic z tego nie będzie. Nie rozpaczał długo, zaczął zalecać się do Katie, co ogromnie śmieszyło Nat.
Katie powstrzymała głębokie westchnięcie. Znów on. Znów Denis. Znów średnia IQ w pobliżu spadła.
- Ale pusto, czekałyście na mnie? - powiedział o oktawę zbyt wysokim głosem. I chyba próbował przybrać łobuzerski wyraz twarzy. Komizm efektów odbił się na twarzach dziewczyn.
- Ty jesteś pusty - pokiwała głową Katie. - Nie widzisz, że jesteśmy tu z przyjaciółmi?
Tamten rozejrzał się zdezorientowany.
- Jesteście tu tylko dwie.
Katie pokręciła głową z politowaniem i spojrzała na Nathalie, jakby chcąc przekazać "patrz, idiota".
- Mylisz się. Nie widzisz? Tu siedzi Anett. Tu Roger. A tam Eduardo, na którego za chwilę staniesz. Eduardo nie lubi, gdy się na niego staje - Katie wskazała puste miejsca, z pełną powagą. Denis pokręcił głową z wyrazem czystej głupoty na twarzy.
- Jaja sobie ze mnie robisz.
- Dokładnie. Na miękko. Widzisz, jesteśmy zajęte, możesz wyjść.
- No chyba ty - odpowiedział mało rozgarnięcie.
- A jednak ty - Katie odparowała, postanawiając zniżyć się do jego poziomu intelektualnego.
- Denisie, sprawdź, czy nie ma cię w innym przedziale, pociągu, kraju, świecie. Po prostu wyjdź - Nathalie starała się zachować jak najbardziej opanowany głos, mimo że dłonie drżały jej z nerwów.
- Nie ma, wiesz? - prychnął. - Przecież to jasne! A ja... - w tym momencie usiadł obok Katie – ja tylko potrzebuję mapy – pokiwał głową z zadowolonym uśmiechem.
- Znów nie wiesz, jak trafić do swojego Pokoju Wspólnego? - Kat westchnęła, odsuwając się nieznacznie. Policzki Denisa, skrywające warstwę tłuszczyku, przybrały czerwoną barwę.
- Nie, ja tylko... ten – zmarszczył brwi. - Zgubiłem drogę do twoich oczu – powiedział, jakby próbował sobie coś przypomnieć.
Katie pokiwała głową z politowaniem. Nathalie tylko parsknęła, hamując napad śmiechu.
- Uwierz, nic nie tracisz, za to mogę ci wskazać drogę do drzwi – odpowiedziała Kat, marszcząc brwi.
- Ale... - na twarzy Denisa pojawiła się konsternacja. - Wiem! To miało być: zgubiłem się w twoich oczach! - zakrzyknął z dumą.
- Stamtąd nie ma drogi powrotnej, ale możesz nas nie narażać na swoje poszukiwania i wyjść – wtrąciła Nathalie, dogłębnie zirytowana obecnością chłopaka. Katie tylko pokiwała głową na znak potwierdzenia. Denis się zmieszał. Jak to możliwe, że on jeszcze nie załapał?, pomyślała Kat.
- Dobrze. Powiem to prościej: NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY, WYJDŹ W TEJ CHWILI, ALBO JA CIĘ WYPROWADZĘ – wybuchła Nathalie, sięgając automatycznie po różdżkę.
- I siedzisz na Rogerze – dodała Katie z parsknięciem.
- Aha, fajnie, wiecie co? Żal mi was! – powiedział tonem dziecka, któremu mama nie kupiła lizaka i wymaszerował.
Kat spojrzała z rozbawieniem na Nathalie.
- Puściły ci nerwy?
- Puściły mi nerwy – westchnęła. - Po prostu... są różne głupoty na świecie, ale takiego rodzaju jeszcze w życiu nie spotkałam. Powinni go trzymać jako okaz w zoo.
Katie zaśmiała się.
- Przestań, straszyłby dzieci – parsknęła. Zapadła cisza. Dziewczyny spojrzały na siebie i roześmiały się.
Reszta podróży minęła dość spokojnie. Nie licząc wybuchu przeterminowanych Piekielnych Diabełków, wpadnięciu trzeciorocznych z mugolskimi pistoletami na wodę i nieudanym zaklęciem któregoś z Gryfów, które sprawiło, że osobom w pobliżu wyrosły pory z uszu.
Zapowiadał się dobry rok.
*perspektywa Katie *
Kathleen pożegnała się z Nathalie tuż przed wejściem do Wielkiej Sali, obiecując, że postara się nie zaspać na jutrzejszą pierwszą lekcję.
Wzięła głęboki oddech. Przed wejściem do ogromnej komnaty zawsze miała wrażenie, że znów jest nieśmiałą pierwszoroczną.
Parsknęła.
Nie tym razem, pomyślała i wkroczyła do środka. Zalał ją tłum krzyków, rozmów i śmiechu. Wokół ludzie przytulali się, witali i opowiadali o swoich wakacyjnych przygodach.
Katie usiadła przy stole Slytherinu.
Mój ostatni rok. Teraz jetem najstarsza, uśmiechnęła się z zadowoleniem. W tym momencie ktoś boleśnie wbił łokieć w jej bok. Dziewczyna obdarzyła morderczym spojrzeniem sprawcę, który nawet nie zauważył swoje go czynu.
- Jesteś na mojej liście – mruknęła, bawiąc się błyszczącym widelcem.
W sali echem poniosło się klaskanie jednej osoby.
- Witajcie, uczniowie! - zabrzmiał głos dyrektora.
- Ciekawe, co w tym roku wymyśli stary, szalony Dumbledore – mruknął ktoś nieopodal. Kat wywróciła oczami. Albus Dumbledore może był szalony, ale gdyby chciał, mógłby zmieść wszystkich uczniów z powierzchni ziemi kiwnięciem palca. Potęgi się nie lekceważy.
- Dziś rozpoczynamy kolejny magiczny rok w Hogwarcie. Dla niektórych już ostatni. Dla niektórych pierwszy. Wierzę, że wasze głowy przez wakacyjną przerwę zdążyły pozbyć się zbędnego materiału i są gotowe na nową wiedzę i przeżycia. A żeby przeżyć nie było zbyt mało, kadra nauczycielska przygotowała dla was... niespodziankę – przez salę przeszedł cichy szmer. - W ciągu tego roku będziecie mogli podjąć się różnych wyzwań, przygotowanych przez waszych profesorów. Każde wykonane zadanie zapewni wam punkty i rozgłos. Niewykonane zadanie... może przyprawić was o niemiłe konsekwencje. Bądźcie ostrożni, bo nie wszystkie proste rzeczy są z natury niewinne – spojrzał na nich poważnie. - Ale liczy się zabawa, więc rozpoczynajmy ceremonię przydziału!
Katie zamrugała. Wyzwania? Wymyślili kolejny sposób na wykończenie nas?, pokręciła głową. Nagle poczuła, jak spływa na nią olśnienie. To jest to! Dzięki, stary, szalony Dumbledore! To właśnie tak szkoła nas zapamięta!, złapała spojrzenie Nathalie z przeciwległego stołu i wyszczerzyła się.
To będzie bardzo interesujący rok.
Hahahaa xd zajebiste! Autentycznie, zajebiste! :D
OdpowiedzUsuńKatie jest swietna i te jej teksty - ekstra po prostu.
Nat pasuje mi bardziej do krukonki niż gryfonki, ale moze jeszcze zmienię zdanie ^^
Dziewczyny to cos w rodzaju bliźniaków Weasley'ow. Mam w każdym razie taka nadzieje! :D
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością!
Pozdrawiam, Mała Miss
hogwardzki-trojkat.blogspot.com
Jeej świetny rozdział! :D Czytam dalej, jestem pod wrażeniem! :D
OdpowiedzUsuńObie jesteście fantastyczne :D <3
OdpowiedzUsuńŚwietnie wykreowane postacie, myślałam, że to będzie o jakichś dwóch zwykłych dziewczynach. A tu proszę- bohaterki mają swoje charakterki ;D
Nie bardzo mi tylko pasują do domów, w których są przydzielone. Ale to jest Wasz pomysł i jest cudowny taki, jaki jest ;>
Lecę dalej, bo jest mega ciekawie :D
/AM