niedziela, 14 września 2014

To oznacza wojnę

*5 września, z perspektywy Nathalie *

Następnych kilka dni minęło w niewiarygodnie szybkim tempie (oprócz historii magii, ten przedmiot nigdy, przenigdy nie mijał szybko). Nat dzieliła swój czas między zajęcia, naukę, Katie, brata. Nie posiadała ani chwili wolnego, obawiała się, że będzie jeszcze gorzej. W piątek po lekcjach prezentowała się jak chodzący zombie.

- Wyglądasz jak po spotkaniu z Dementorem – pocieszająco zauważyła Lena.

- Skąd wiesz, że z nim nie walczyłam? Może tak naprawdę nic o mnie nie wiesz, hę? Może to iluzja?

– Nathalie ziewnęła głęboko – Jestem wykończona. Jak tak dalej pójdzie, to umrzemy przed Bożym Narodzeniem.

- Ha. Ha. Zabawne, jak zwykle – Lena popatrzyła na dziewczynę z politowaniem. Cóż, tylko Kat rozumiała poczucie humoru Nat. Albo śmiała się z grzeczności, co jest mało prawdopodobne. Slytherin. – Skończyłaś już ten referat na Zaklęcia?

- Masz rację, twój żart jest lepszy. Czy skończyłam referat na Zaklęcia? Naprawdę się uśmiałam.

Lena spojrzała na nią pytająco, ledwo poskramiając szeroki uśmiech.

- Nie patrz tak na mnie. Tak, tak, nawet nie zaczęłam. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie lubię bibliotekarki. Jest niemiła i w ogóle brr– Nat rzuciła obronnym tonem.

- Panno Blanc, czy pani naprawdę nie zamierza zdać owutemów? Chce pani być bezdomna? A może chce pani zejść na złą drogę? – powiedziała koleżanka, idealnie naśladując głos jednej z nauczycielek. – Jak pani uważa? Cela w Azkabanie czeka.

Nathalie nie wytrzymała i wybuchła gromkim śmiechem.

- Jedna niezrobiona praca domowa i już Azkaban? Chyba zacznę się uczyć - po chwili dodała, - a tak na poważnie, to może zechciałabyś mi pomóc albo napisać za mnie? Proszę – Gryfonka spojrzała na
koleżankę wzrokiem szczeniaczka – Proszę, proszę, proszę.

- Won! – Lena krzyknęła, wskazując na drzwi.

- Zawsze warto spróbować, nie? – Nat ruszyła w kierunku wyjścia. Stanęła w drzwiach, odwróciła się i dodała – Jak to mawia Katie: jesteś na mojej liście.



***

Nathalie lubiła się przekomarzać, ale tym razem wiedziała, że powinna zabrać się do pracy. Referat nie należał do najłatwiejszych, a miło by było dostać dobrą albo przynajmniej przyzwoitą ocenę. Po głośnym westchnięciu Nat ruszyła schodami w stronę biblioteki. Idąc, rozmyślała o nauce eliksirów z Danielem. Owe spotkanie zawierało mało nauki i mało eliksirów. Głównie rozmawiali i było naprawdę miło.

W zamyśleniu dziewczyna wpadła z impetem na jakiegoś przechodzącego ucznia.

- Jak śmiesz! – Vincent Dummheit, wierny pomagier i pospolity potakiwacz Caspiana Mystere'a, bardziej krzyknął niż zapytał.

- No widzisz, bywa – pierwotnie Nat zamierzała przeprosić, ale, cóż, wkurzył ją.

- Oduczę cię panoszenia się bezmyślnie po szkole – chłopak wyszeptał, prawie wysyczał przez zaciśnięte usta. – Furnunculus!

Tylko wrodzony refleks i lata spędzone w Hogwarcie pozwoliły Nathalie uniknąć zaklęcia i odbić je w przeciwnika. Vincent nie miał tyle szczęścia, zdolności tym bardziej i nie udało mu się umknąć. Już po chwili twarz chłopaka pokryła się białymi krostami i wielkimi bąblami, które prawdopodobnie bardzo piekły.

- No, no Dummheit, to czego chciałeś mnie oduczyć, co? – Nathalie patrzyła na niego z pogardą. Nieoczekiwanie Ślizgon zaczął płakać – Serio? Rozpłakałeś się jak małe dziecko? Nie wierzę.

Nagle za plecami dziewczyny rozległ się ten głos. Głos, który niejednego przyprawia o dreszcze. Głos, który powoduje koszmary u uczniów.

- Napastowanie niewinnych uczniów, czary w korytarzu, łamanie wszelkich zasad i puszenie się swoją niesłuszną chwałą, jakie to typowe dla Gryffindoru. Masz coś do dodania, Blanc?

- Ale profesorze, to on zaczął! Ja tylko odparłam atak! To niesprawiedliwe!

- Sprawiedliwość nie jest pierwszą potrzebą dzisiejszego świata, panno Blanc, im szybciej to pojmiesz, tym więcej szans, że zmądrzejesz. To nadal niewiele, ale powinniśmy dołożyć wszelkich starań, prawda? Na przykład podczas szlabanu. W środę po południu przez dwa tygodnie. A w ramach pouczenia, czuję się w obowiązku odjąć Gryffindorowi dwadzieścia punktów. Oczekuję także, że pan Dummheit otrzyma należyte przeprosiny - wbił w nią zimne spojrzenie. - Miłego dnia - powiedział głosem przesyconym ironią i odszedł, łopocząc czarnymi szatami.

Nathalie stała jak wmurowana. Jeśli wcześniej była wkurzona, to teraz jej zdenerwowanie osiągało apogeum.

- Ty wredna, mała kupko żałosności – powiedziała przez zaciśnięte zęby – Jeszcze tego pożałujesz, zobaczysz – i pobiegła w stronę biblioteki, świadoma, że i tak nie uda się jej skupić na nauce.

Nathalie wpadła do pomieszczenia jak poparzona z grymasem wściekłości na twarzy. Dałaby sobie rękę uciąć, że to dlatego wszyscy schodzili jej z drogi, a bibliotekarka nie pisnęła nawet słowa.

Dziewczyna wybrała na oślep kilka książek, które bardziej przypominały cegły niż podręczniki, usiadła przy stoliku w kącie, a swą ciężką torbę rzuciła na siedzenie obok. Nie miała teraz ochoty na towarzystwo. Miała dość. Jej ostatni rok nawet odrobinę nie przypominał tego, co sobie wyobrażała. Najwyraźniej jej marzenia zaliczały się do grupy fantazji, których nijak nie da się spełnić. Dobijało ją to jeszcze mocniej. 

Nat często popadała w melancholię i często też przesadzała, lecz z jej punktu widzenia życie traciło swój sens z dnia na dzień. Próbowała się skupić, ale jakoś jej nie wychodziło. Siedziała w ciszy przez godzinę, powoli uświadamiając sobie, że chęć nauki w piątek po lekcjach, to zły pomysł. Definitywnie zły. Nadal podminowana, wstała i ruszyła do wyjścia, ściskając w ręku kawałek pokreślonego pergaminu.

Wrócę do pokoju, zakopię się pod poduszkami i nigdy nie wyjdę. 

Cóż, ten piątek nie należał do najbardziej udanych dni Nat. Na nieszczęście, dziewczyna natknęła się na Denisa. O mój Hipogryfie! Tylko nie on. 

- Witaj, piękna – wydyszał Puchon, zmęczony wspinaczką po schodach. Chciał unieść jedną brew, by wyglądać bardziej tajemniczo, ale jak zwykle mu nie wyszło i wyglądał śmiesznie.

- Cześć.

- Może masz ochotę na małe rendez -vous? – powiedział z nieukrywaną pewnością siebie. 

Tak, jakby każda dziewczyna marzyła o randce z największą fajtłapą w szkole.

- Z kim? – Nathalie zapytała z uśmiechem nr 3 na twarzy. Wiedziała, że zbije go tym z tropu i nie myliła się.

- No, no ze mną – na czole chłopaka pojawiły się poziome zmarszczki. Pewnie szukał kolejnego tekstu na podryw. – Twoje oczy… ten… tego… no wiesz. To jak będzie? – próbował oprzeć się jedną ręką o ścianę i prawie się zabił, gdyż źle wymierzył odległość.

- To o oczach już słyszałam. Mogłeś się bardziej postarać – Nat spojrzała na niego z przyganą. – A teraz pozwól, że udam się do siebie – Gryfonka wymaszerowała, zostawiając za sobą zdezorientowanego chłopaka, którego twarz wyrażała jedno zdanie: „Co się właściwie stało?”
***

Nathalie liczyła na chwilę spokoju w pokoju wspólnym, co było błędem. Tam prawie nigdy nie było spokojnie.

- O! Nat, chodź, jemy fasolki wszystkich smaków! Greg trafił na śledziową, serio. Teraz poszedł wymiotować. Chodź! – jeden z Gryfonów powiedział podekscytowanym tonem.

Cóż, Nathalie nie mogła przepuścić tak pysznej zabawy, więc dołączyła do nich. Po kilku fasolkach: chili, brudne skarpety, masło orzechowe i rzadko spotykanej truskawce dziewczyna miała dosyć. 

Rozejrzała się po pomieszczeniu i ujrzała Phillipa, który siedział sam w kącie. Podeszła do niego i zapytała:

- Cześć braciszku, wszystko w porządku?

- Nie bardzo. Nikt mi nie powiedział, że będzie tak dużo nauki. Gdybym wiedział wcześniej, to nie cieszyłbym się tak bardzo z wyjazdu do szkoły – chłopczyk podparł dłońmi głowę.

Co ty wiesz o nauce, dzieciaku? Z roku na rok będzie coraz gorzej. Zamiast tego dziewczyna powiedziała:

- Wiesz, że jak będziesz miał jakieś problemy, to możesz przyjść do mnie? Wysilę resztki mojego mózgu i postaram się ci pomóc – rozejrzała się, tak jakby chciała sprawdzić , czy nikt nie patrzy – Zdradzę ci teraz sekret. Słuchaj uważnie. Nauka jest ważna, ale nie najważniejsza. Najistotniejsi są przyjaciele a szkoła to dobre miejsce, by zacząć ich szukać.

- Na razie mam tylko jednego przyjaciela – wyszeptał Phillip.

- Kogo? Mamę?

- Nie, głuptasie – spojrzał na nią z politowaniem – ciebie! Jesteś moją starszą siostrzyczką!

Nat czuła jak ciepło rozchodzi się po jej sercu. Nigdy nie przypuszczała, że tak bardzo liczy się w oczach brata. Nie czekając długo, przytuliła go mocno, prawie łamiąc mu żebra.

- Ugh, Nat? Wiesz, że ludzie patrzą? – wydyszał chłopczyk.

- Oczywiście, że wiem! Niech patrzą – puściła go. – Masz ochotę zagrać w szachy czarodziejów?

W mgnieniu oka zrobiło się późno. Phillip, nieprzyzwyczajony do szkolnego trybu i zarywania nocy, powoli przysypiał, więc Nathalie, jak na dobrą siostrę przystało, pogoniła go spać. Sama postanowiła jeszcze trochę posiedzieć, pomilczeć, popatrzyć się na sufit, cokolwiek. 

 Gryfonka rozmyślała o całym zajściu z Vincentem i Snape’m. Nie rozumiała jak można być takim tchórzem, co więcej, nie chciała zrozumieć. Z każdą chwilą pewna sprawa stawała się dla niej coraz jaśniejsza. Adrenalina. To było to, czego brakowało w jej życiu. Po kilku wybrykach w poprzednich latach Nat miała poważną rozmowę z rodzicami i obiecała, że postara się nie robić więcej głupot. 

Powiedziałam, że się POSTARAM, prawda? Dodatkowo, moja definicja „głupot” i definicja rodziców, to zupełnie co innego. To jak północ i południe. Jak dzień i noc. Nathalie próbowała usprawiedliwić samą siebie. Nie zaboli ich coś, czego nie widzą.

Nagle dziewczyna usłyszała dziwny dźwięk. Było późno, czuła się wyczerpana, jej mózg nie działał prawidłowo, więc rzuciła się do ataku. Z jej różdżki błysnął snop białych iskier. Po chwili dziewczyna uzmysłowiła sobie, że jest w Wieży Gryffindoru, w pokoju wspólnym. Jedynymi osobami, które miały tu wstęp byli inni Gryfoni. 

Ups. Słabo wyszło. 

Nathalie powoli przysuwała się do miejsca, w którym powinna leżeć ofiara jej roztargnienia. 
To był Daniel. 

- Na brodę Merlina! Przepraszam! – wydyszała, niezdarnie pomagając mu wstać.

- Zachowaj swe zaklęcia na wrogów, okay? Przybywam w celach pokojowych – odpowiedział, pocierając głowę, która, jak przypuszczała Blanc, musiała go nieźle boleć.

- Ej, następnym razem się nie skradaj, co? Wystraszyłeś mnie, a to był odruch bezwarunkowy – Nat przybrała obronną pozę. Nie mogła wytrzymać spojrzenia jego niebieskich oczu, więc odwróciła głowę.

- Wcale się nie skradałem! Po prostu zszedłem, bo zostawiłem tu swoją książkę, ale KTOŚ mnie ogłuszył – znacząco spojrzał w jej kierunku. Droczył się z nią.

- Raz już przeprosiłam, nie licz na więcej – Nat przecząco pokręciła głową – Powinieneś mi podziękować, że nie użyłam mocniejszego zaklęcia, bo mogłam, wiesz? Nie wolno podchodzić do kogoś ukradkiem. W nocy. Gdy ten ktoś jest zmęczony. I ma zły humor. I właśnie uprzytomnił sobie coś bardzo ważnego.

- Dziękuję, że mnie nie zabiłaś – powiedział, świetnie markując wdzięczność.

- Doceniam to i mam nadzieję, że jesteś świadomy, że mogłam to zrobić.

- Oczywiście, że mogłaś. Ja zaś mam nadzieję, że nie zrobiłaś tego, bo choć trochę mnie lubisz – powiedział to, patrząc jej głęboko w oczy. Nogi się pod nią ugięły, ale postanowiła zachować zimną krew i opanowanie.

- Jesteś moim partnerem na eliksirach. Bez ciebie nie zdam – Daniel uśmiechnął się delikatnie. – Właściwie, jeśli nie weźmiemy się w garść, to z twoją pomocą, czy bez niej, nie będzie dla mnie ratunku – po chwili dodała. – Już dostałam szlaban od Snape’a. Do jasnego sfinksa! A myślałam, że w tym roku mnie pokocha i zostanę jego pupilką – to co powiedziała, było tak absurdalne, że natychmiast wybuchli śmiechem.

- Zrobiłaś już ten referat na zaklęcia? – zapytał po chwili, by podtrzymać konwersację.

- Następny! Czy wyście powariowali z tą nauką? – krzyknęła, unosząc ręce do nieba w błagalnym geście – Nawet nie zaczęłam.

- Ja rozpocząłem, ale mam opory, żeby do niego wrócić. Może spróbujemy razem? Co dwie głowy, to nie jedna, nie? – uśmiechnął się tak czarująco, że Nat nie wyobrażała sobie, by odmówić.

- Dobrze, kiedy?

- Kiedy ci pasuje?

- Nie wiem. Może jutro? Ale nie rano. Naszła mnie dzika chęć, by polatać na miotle.

- Dobrze, to może po południu? – zapytał, przechylając głowę w prawą stronę.

- Dobrze.

- Dobrze.

I poszli do swoich komnat.

*6 września, z perspektywy Kathleen *

Kathleen nie mała pojęcia, kiedy reszta tygodnia minęła, ale jednak to się stało i nadeszła błogosławiona sobota. 

Minął zaledwie tydzień nauki, a weekend już wydawał się zbawieniem. Kiedy starsze roczniki mówiły "nie będziecie mieli życia na siódmym roku" ani trochę nie żartowały. Kat czuła, że jej życie powoli sprowadza się do "zwlecz się z łóżka, idź na lekcje, przeżyj, jedz, ucz się, idź spać". 

Ale ten weekend miał być inny.

Ślizgoni są powszechnie znani ze swojej pamiętliwości. Tej cechy nie poskąpiono i pannie Malice, która intensywnie rozmyślała o zemście na Caspianie Mystere.

W chwili obecnej Ślizgonka skrupulatnie wertowała strony podręczników, prychając co chwila z zirytowaniem. Dobra zemsta wymagała dobrego przygotowania. Kat od samego ranka okupowała swój ulubiony stolik w bibliotece, w poszukiwaniu natchnienia. Do tej pory udało jej się jedynie odrzucać pomysły.

Mózgu, pobudka, wakacje się skończyły, czas dręczyć paskudnych kolegów!,

Dziewczyna miała wrażenie, że każdy z jej konceptów był zbyt banalny. To nie mogło być tylko permanentne zmienienie koloru włosów chłopaka na turkusowy, czy dolanie mu Eliksiru Bujnego Owłosienia do soku. 

Tutaj potrzebna była finezja.

- Finezja... - mruknęła do siebie. - Z finezją, finezją... skopać mu tyłek, ale finezyjnie - mamrotała do siebie, ignorując podejrzliwe spojrzenia pary Puchonów, którzy przeszli obok niej.

Pokręciła głową i zatrzasnęła kolejne tomiszcze. Przetarła oczy i przeciągnęła się, ziewając głęboko. - Poświęciłam dla tego paskudnika mój sobotni sen, niech niebiosa mi to wynagrodzą - jęknęła, stukając paznokciem w blat stoliku. Mówienie do siebie było oznaką, że kreatywność dziewczyny zbliżała się do granic możliwości. 

Potrzebuję inspiracji.

Z tą myślą wstała od stolika, nie kłopocząc się odniesieniem książek. 

A mówiąc inaczej: potrzebuję śniadania. 

Jedzenie zawsze dawało jej nowy zapał do złośliwości.

***
Katie wymaszerowała z biblioteki i dziarskim krokiem ruszyła w kierunku Wielkiej Sali, układając w głowie plan swojego posiłku. Była na etapie rozkoszowania się wyimaginowanymi naleśnikami z czekoladą, gdy do jej uszu dotarł dźwięk, na który w ostatnich dniach była szczególnie wyczulona.
Głos Caspiana Mystere.
Katie przez ostatnie dni z pełną premedytacją ignorowała egzystencję chłopaka, jednocześnie snując w myślach zawiłe plany zemsty. 
Nie to, żeby Caspian specjalnie się przejął, zważając na nie-do-końca-ciepłe relacje, jakie dzielił z Kathleen. Wiódł dalej prym jako Ślizgon Ślizgonów, co wprawiało dziewczynę w jeszcze większą złość i napełniało ją jeszcze większym zapałem do pracy.
Kat uniosła wysoko głowę i przemaszerowała obok Mystere'a, lekceważąc wybuch śmiechu, który dotarł do jej uszu, gdy tylko minęła świtę chłopaka.
Prychnęła. Im szybciej wymyślę zemstę, tym szybciej moja dusza zazna spokoju.
Z tą myślą wkroczyła do Wielkiej Sali.
Większość uczniów już zdążyła nacieszyć się śniadaniem, więc przy stołach zostali sami maruderzy. A na stołach same resztki. 
I tyle, jeśli chodzi o moje naleśniki z czekoladą, Katie pomyślała ponuro, patrząc na ostatnie tosty.
Przy stole Slytherinu nie było zbyt wielu osób, a w każdym razie nie było wiele tych, z którymi Kat chciałaby wchodzić w jakiekolwiek interakcje. Jej wzrok powędrował ku innym domom. 
Hufflepuff, jeśli usiądę przy Puchonach, magicznym sposobem pojawi się Denis. Zawsze się pojawia. Nikt nie wie jak. Chyba wyczuwa mnie tymi swoimi wielkimi nozdrzami. Nozdrza jak radary.
Kat poniekąd była dumna, że wie, czym jest "radar". Mugoloznawstwo, ostatecznie, nie było takim złym wyjściem. Pomyłką, ale nie taką złą. 
Gryffindor, Nat nie ma na horyzoncie, więc stół Gryfów jak na ten moment jest terytorium zakazanym. 
Ravenclaw. Z tyłu jej głowy zadźwięczał dzwoneczek. To jest to! Krukoni. Mam dziś humor na Krukonów, pomyślała radośnie, podchodząc do wybranego stołu. Ku jej zadowoleniu, jedno z miejsc zajmował Nicolas Kennsey, kolega z jej rocznika. 
- Witaj, cny młodzieńcze, w ten jakże olśniewający poranek, muszę przyznać, że kontent jestem z twojej kompanii - zakrzyknęła wesoło. Podobała jej się świadomość, że Krukoni potrafili doceniać żarty językowe. 
Choć najwyraźniej Nicolas Kennsey nie był tego dnia w nastroju na docenianie, bo tylko spojrzał na Kathleen nieprzytomnie. 
- Nie wiem, o czym mówisz, ale cześć - powiedział zaspanym głosem. A żeby umocnić efekt, ziewnął szeroko. Kat zacisnęła usta w cienką linię.
- Specjalnie dla ciebie wysilam mój mózg, mógłbyś okazać odrobinę wdzięczności - powiedziała, marszcząc brwi.
- To miłe, ale mogłabyś wysilać go trochę później? Jest za wcześnie na myślenie - odpowiedział z półprzymkniętymi powiekami. 
Katie parsknęła śmiechem. 
- Jesteś świadom, że dochodzi jedenasta, a Rowena Ravenclaw w grobie się przewraca na twoje słowa?
Nicolas pokręcił głową bez entuzjazmu. 
- Spać - jęknął w odpowiedzi. Kathleen przekrzywiła głowę.
- To dopiero pierwszy tydzień szkoły. Sobota. 
Krukon uśmiechnął się słabo.
- Ale to była taka dobra książka... wiesz. To miał być tylko jeden rozdział - ziewnął, - ale to taka dobra książka - położył głowę na stole i schował ją w ramionach. 
Kathleen zachichotała. 
- Do której czytałeś?
- To mogła być szósta. Albo siódma. Ewentualnie ósma - wymamrotał, nie unosząc wzroku. 
Kat tylko skrzyżowała ręce. 
- Która była tego warta? - uniosła brew.
- "Odnaleźć Patronusa" - mruknął, uśmiechając się sennie. 
- Czy to nie jest o gościu, który...
- Tak, jest - przerwał jej, jednocześnie zamykając oczy. Najwyraźniej to nie był dobry poranek na rozmowę z nim. Kathleen tylko westchnęła i chwyciła tosta. 
Więc jesteśmy tylko ty i ja, mruknęła w myślach do kawałka spieczonego chleba. 

*z perspektywy Nathalie*

Pierwszy raz od bardzo dawna Nathalie przespała spokojnie całą noc. I ranek. Łóżko przyciągało ją magiczną siłą, jakiej nie był w stanie zrozumieć nawet najlepszy czarodziej. Serce podpowiadało jej: „śpij dalej, nie przejmuj się niczym”. Tak bardzo chciała posłuchać serca, ale rozum wziął górę i w końcu zwlekła się z jedynego miejsca, w którym pragnęła teraz być. 
Mogła się założyć, że nie wyglądała zbytnio reprezentacyjnie. Nie myliła się. Jej kręcone włosy przypominały bardziej ptasie gniazdo. Westchnęła głęboko i udała się do łazienki. Sięgnęła po grzebień i próbowała rozczesać tę szopę. To nie było łatwe. 
Przysięgam, że jeśli nie weźmiecie się w garść, to was zetnę. 
Groźba nie wywarła wrażenia na kołtunach. W pewnym momencie Nat pomyślała, że udało się jej pozbyć problemu, gdy nagle usłyszała głuchy trzask. 
Kiedyś miałam grzebień, pomyślała dziewczyna. 
Gryfonka spojrzała w lustro i zaczęła się głośno śmiać. Wyglądała po prostu komicznie. Z na wpół rozczesanymi włosami wróciła do pokoju, wciąż się uśmiechając.
Nic nie mogło jej zepsuć tego dnia. Boże, chroń sobotę! Jak nigdy tryskała dziś optymizmem. Chciała się nim podzielić ze wszystkimi, nawet ze Ślizgonami. 
Poczęła przetrząsać swój kufer, by znaleźć coś do ubrania i coś co pozwoli jej ujarzmić niesforną fryzurę. Z garderobą nie było kłopotu, gorzej z tym drugim. Po bezowocnych poszukiwaniach postanowiła pokazać się ludziom z uczesaniem o nazwie „właśnie się obudziłam”, co nie mijało się z prawdą. 
Schodząc po schodach, Nathalie poczuła, że zaczyna jej burczeć w brzuchu. 
Jeść. Bez jedzenia długo nie pociągnę. 
Dziewczyna wyszła na korytarz i udała się w kierunku Wielkiej Sali. Naprawdę dawno nie czuła się tak dobrze, nawet perspektywa szlabanu u Snape’a jej nie przeszkadzała. Wydawać by się mogło, że nic nie może jej popsuć nastroju. I wtedy na horyzoncie pojawił się Denis.
- Cześć, piękna koleżanko! Gratuluję, masz właśnie okazję, by stać się dla mnie kimś więcej niż tylko koleżanką. Wiem, że nie odmówisz, spójrz tylko na to – mówiąc to, napiął mięśnie, a raczej ich brak. – No i jak? 
Czy ty kiedykolwiek dasz sobie spokój, co? – Nat próbowała się opanować, była cierpliwa, ale jej wytrzymałość była na wyczerpaniu.
- Nigdy nie rezygnuję z miłości. A to jest prawdziwa miłość - po chwili dodał. - Nowa fryzura? Podoba mi się, dodaje ci charakteru – uniósł brwi.
- Ostatnio pałałeś „prawdziwą miłością” do Katie, prawda? – właściwie, to rozmowa z Denisem wydawała się Nat niezwykle zabawna. Tak łatwo dawał się wkręcać, no i nie rozumiał połowy z tego, co do niego mówiła. 
Nie popsujesz mi humoru, włosom się nie udało, więc tobie tym bardziej.
- Tak, ale bardzo mnie zraniła. Wybrała Caspiana, a nie mnie – chłopak smutno zwiesił głowę. – Może masz ochotę mnie pocieszyć? – spojrzał na nią z nadzieją. Widząc jej wrogie spojrzenie, postanowił dodać: – Pamiętaj, że każda dziewczyna w tej szkole chciałaby być na twoim miejscu.
- Nie będę z tobą polemizować. Żyjemy na różnych poziomach intelektualnych, oddalonych od siebie o miliony kilometrów. Dedukując, doszłam do konkluzji, że twoje hipokryzje są efemeryczne, a twa aparycja wcale nie jest tak nadzwyczajna, jak ją malujesz. Zrozum, dalsza konwersacja jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu – chyba mózg się jej przegrzał, nigdy nie użyła tylu mądrych słów w jednej wypowiedzi. 
Tak, bywało, że spędzała sporo czasu z Krukonami. 
Mina Denisa wynagradzała jej wysiłek związany z używaniem umysłu. Odwróciła się na pięcie i już zamierzała odejść, lecz Puchon krzyknął:
- Czekaj, co to znaczy polemizować? – biedny Denis nie miał pojęcia, co się właśnie stało. To było miodem na serce dziewczyny. 
- Bywaj, kolego! Przemyśl, to co ci powiedziałam! – ten dzień zaczął się pysznie. Nat miała chęć podzielić się radością z przyjaciółką, więc czym prędzej pobiegła do Wielkiej Sali. 
* z perspektywy Kathleen*

Katie dalej męczyła swojego tosta. Odgryzała kawałek i kontemplowała ślad po jej zębach. Kochała soboty, ponieważ bezkarnie mogła marnować czas na tak nieproduktywne zajęcia.
Obok niej rozległo się głośne chrapnięcie. Katie roześmiała się i klepnęła swojego kolegę w ramię.

- Nicolas, nie śpij, bo cię przeklną - zaśmiała się. W odpowiedzi otrzymała tylko niewyraźne mamrotanie.

Kat wywróciła oczami i w tym momencie zobaczyła zbliżającą się Nathalie, której wyraz twarzy zdecydowanie coś zwiastował.

*z perspektywy Nathalie *

Nat rozejrzała się nerwowo po sali. Katie nie było przy stole Slytherinu. Dziwne, pomyślała. Szybko objęła wzrokiem resztę pomieszczenia. Po chwili namierzyła Kathleen. Dziewczyna przeżuwała tosta, który nie wyglądał zbyt apetycznie, przy stole Krukonów. Gryfonka doskoczyła do niej w dwóch skokach.

- Buu! Witaj, kochana przyjaciółko! Czy nie uważasz, że ten dzień jest wspaniały? - powiedziała śpiewnym tonem - Och, witaj Nicolasie! A raczej: dobranoc Nicolasie - zmarszczyła czoło i spojrzała pytająco na Ślizgonkę.

*złączenie perspektyw *
- Nie wysilaj się z byciem wesołym, Nicolas dziś nie potrafi tego docenić – powiedziała Kat, kiwając głową. - Po nocach odnajduje Patronusy, rozumiesz, kiedyś musi spać - roześmiała się. Gdy nie uzyskała odzewu ze strony Krukona poczuła się lekko urażona. Powinien docenić mój dowcip. Nawet jeśli śpi, to powinien, żachnęła się.

- Śpij, śpij - Nathalie głaskała kolegę po głowie, próbując powstrzymać parsknięcie. - Katie, masz zły humor? Spójrz na moje włosy! - mówiąc to, wskazała na swą czuprynę. - Nieźle nie? Denisowi się podoba.

- Idźcie sobie - wymamrotał Nicolas, machając w powietrzu ręką, jakby chcąc odgonić natrętną muchę.

- Od niego dziś więcej nie wyciągniemy - westchnęła Kat i zwróciła się do Nathalie. - Sądzę, że twoje włosy idealnie oddają potrzebę buntu i odzwierciedlają niepokorną duszę, mającą przed sobą karierę, która doprowadzi do polepszenia tego świata. Aczkolwiek nie mogę powiedzieć, że mi się podoba, a tak jest, ponieważ przeraża mnie perspektywa dzielenia jakichkolwiek poglądów z Denisem - oznajmiła Kathleen ze śmiechem. Przez brak kontaktu z Nicolasem miała w sobie nadmiar słów, który miała zamiar szybko zużyć.

Nat przycisnęła dłonie do serca i udała wzruszenie.

- Wiedziałam, że ty mnie zrozumiesz. Wystarczyło jedno spojrzenie i już zrozumiałaś, co chciałam przekazać przez moje włosy. Pamiętaj - dziewczyna uniosła palec wskazujący i zmrużyła oczy. - Włosy są zwierciadłem duszy. Kiedyś mawiało się, że są nim oczy, ale to nieprawda. Wybuchły nawet zamieszki, wiesz? Ludzie nie mogli znieść, tego, że żyli w kłamstwie.

Po chwili milczenia i wpatrywania się w przestrzeń dodała:
- Czekaj, co? Czuję się, jak Denis dzisiaj. A właśnie! Miałam się z tobą podzielić tą piękną wiadomością!

Nathalie opowiedziała Kat o jej spotkaniu z Puchonem. Cała sytuacja wydawała się jej jeszcze bardziej zabawna, gdy ją przedstawiała, więc popłakała się ze śmiechu.

Katie roześmiała się, zakrywając usta dłonią. Nie wiedziała, co przysparzało jej więcej śmiechu: głupota Denisa czy napad radości Nat. Poczuła, jak sama zaczyna mieć łzy w oczach.

- Merlinie, co z tym człowiekiem jest nie tak? To znaczy... mówisz do niego, on słucha, odpowiada, ale gdzieś po drodze to wszystko mija proces przetworzenia informacji – Ślizgonka pokręciła głową nad dolą kolegi. - Biedny. Zapewne nadal nie może się pozbierać po moim odrzuceniu - zachichotała. - Jestem potworem, ale cóż może zrobić dziewczyna, gdy ma wybierać między dwojgiem tak pociągających mężczyzn - wywróciła oczami, przekształcając uśmiech radości w grymas zniesmaczenia. - A propos pociągających mężczyzn - włożyła w te słowa wszelkie pokłady sarkazmu, jakimi dysponowała, - próbowałam znaleźć coś specjalnego dla Mystere'a, ale czuję się jak wyschnięta studnia pomysłów - westchnęła z melancholią. - Starzeję się, tracę dryg.

- Zemsta? Wchodzę w to. Ja zawsze, przecież wiesz - Nat objęła Katie. - Jestem tak obrzydliwie szczęśliwa. Brr. To podejrzane. Może ktoś mi czegoś dosypał? - Ślizgonka spiorunowała ją wzrokiem - Dobrze, dobrze. Zemsta. Tak. To musi być coś wielkiego.

- Wielkiego i finezyjnego. To musi być subtelne - Katie uniosła palec w górę, - ale miażdżące - dokończyła twardo, zaciskając uniesioną dłoń w pięść. - Spędziłam dziś cały ranek w bibliotece i nic. W głowie mam tylko pomysły godne trzeciorocznego, mam wrażenie, że cofam się w rozwoju. Myślisz, że głupota jest zaraźliwa? W końcu miałyśmy ostatnio sporo kontaktu z Denisem - zmarszczyła brwi.

- Hm - Nathalie zamyśliła się, próbując wykombinować coś mądrego - Nic. Mój mózg zmęczył się, wymyślając ripostę dla Denisa.
Głośne burknięcie brzucha przerwało burzę mózgów.

- Jestem głodna, zapomniałam - Gryfonka sięgnęła po owsiankę, która nie wyglądała zachęcająco, ale była pożywna. - Umówmy ich na randkę, w sensie Denisa i Caspiana - pokręciła głową. - Nie słuchaj mnie, jestem niedożywiona i bredzę.
Katie zamyśliła się. I natychmiast wybuchła śmiechem.

- Potrafię to sobie wyobrazić. Co mnie przeraża, mózg nie powinien być zdolny do takich rzeczy - zachichotała. - Ich randka byłaby wyjątkowa. Przy blasku świec prześcigaliby się w swojej głupocie. Caspian lubi grać podziwianego, Denis lubi grać adoratora, są stworzeni dla siebie! - odgarnęła brązowe włosy z czoła, śmiejąc się krótko. - Choć z drugiej strony to chyba zbyt okrutne. Rozumiesz, Denis zawinił tylko głupotą, to wada wrodzona. Caspianowi oberwie się za całokształt - pokiwała stanowczo głową.

Nathalie odłożyła łyżkę na stół z głośnym stuknięciem. Wytrzeszczyła oczy i siedziała nieruchomo.

- Zniszczyłaś mój mózg i właśnie ujrzałam ich randkę oczami wyobraźni. Ble. Fuj. Fe - rozejrzała się, czy nikt ich nie podsłuchuje. Oprócz śpiącego Nicolasa na horyzoncie nie było widać nikogo. Nat pochyliła się w stronę Katie. - Wyobraź sobie Caspiana w sukience. Na brodę Merlina! Mózgu, dlaczego mi to robisz?

Kathleen zamyśliła się.

- W sukience i z finezyjnym loczkiem na głowie! - roześmiała się. - I wściekle czerwonymi ustami. Nikt by nie był w stanie mu się oprzeć - zachichotała, napawając się obrazem, który podsunęła jej wyobraźnia. Westchnęła. - Caspian w sukience, o niczym innym nie marzę - otarła wyimaginowaną łezkę.

- Zawsze podejrzewałem cię o niepokojące fetysze, Malice, ale bądź łaskawa trzymać je z dala ode mnie, twój gust idzie w dobrą stronę, ale jest wypaczony - za plecami dziewczyn rozległ się kpiący głos. 

Katie zacisnęła powieki. Salazarze, dopomóż mi i spraw, żeby za mną nie stał Caspian Mystere. 

Ślizgonka odwróciła się.

Za nią stał Caspian Mystere.

I nie wyglądał na zbyt szczęśliwego.

- Moje fetysze są moją sprawą - odpowiedziała Kathleen, biorąc głęboki oddech. Nie daj się sprowokować, nie daj się sprowokować, nie daj się sprowokować.

Tak długo, jak nie tyczą się mnie - prychnął, przywołując na twarz arogancki uśmieszek. - Ale muszę cię zmartwić, nie masz na co liczyć.

Nie daj się sprowokować, nie daj się sprowokować, nie daj się sprowokować, Katie powtarzała dalej jak mantrę.

- Nie liczę. Numerologia jest w czwartki. Czego chcesz? - wycedziła. Tamten uniósł brew.

- Już wiem, dlaczego nigdy nie słyszałem o twoim błyskotliwym dowcipie - powiedział, a jego mina dopowiadała: "jego po prostu nie ma". - Snape każe nam dostarczyć Eliksir Postarzający. Zajmij się tym, w końcu to ty go zrujnowałaś - powiedział kpiąco i zanim którakolwiek z dziewczyn mogła zareagować odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w kierunku drzwi.

- Mój dowcip jest bardzo błyskotliwy i sam się zajmij eliksirem! - wrzasnęła za nim, podrywając się z miejsca i jednocześnie zwracając uwagę wszystkich, którzy ostali się w Wielkiej Sali.

No i dałam się sprowokować.

Nathalie próbowała uspokoić przyjaciółkę, ale na nie wiele się to zdało, gdyż sama była nieźle wkurzona.

- Nie róbmy tu scen, okay? Sceny możemy zrobić, jak nie będzie świadków. Tak, właśnie tak. W ogóle, to chodźmy stąd. Musimy poszukać inspiracji, zemsta się sama nie wymyśli - Nat pociągnęła za sobą Katie. Nie do końca wiedziały, gdzie zmierzają, lecz ruszyły do wyjścia.
Katie czuła, że w środku się gotuje. Zastanawiała się, czy za chwilę z uszu nie zacznie jej wylatywać para.

- Ja tego tak nie zostawię - warknęła. - Nie zostawię, okej? - cedziła przez zęby, samej nie wiedząc, co ma na myśli, więc zdała się na instynkt. - Gońmy gada! - syknęła, łapiąc Nathalie za rękę i przyspieszając.

- Miałyśmy nie robić scen, ale właściwie, to czemu nie? - pobiegły za Caspianem ledwo łapiąc oddech - Mówiłam ci, że dostałam szlaban od Snape'a przez bezmózgiego podwładnego Mystere'a? Nie? To teraz ci mówię.

- Nie wspominałaś - sapnęła Katie. - Było przynajmniej warto? - spytała mimochodem, z determinacją nabierając jeszcze większego tempa. Chłopak musiał naprawdę szybko chodzić, ponieważ nie było go w zasięgu wzroku. Kat skierowała się w stronę lochów.

- Biorąc pod uwagę fakt, że na jego twarzy zakwitły wielkie i obleśne krosty, to tak - Nathalie rozejrzała się nerwowo - Gdzie on jest? Nienawidzę biegać.

- Tam! - sapnęła Kathleen, zauważając na końcu korytarza plecy chłopaka. - Mystere, stój! - krzyknęła, jednak tamten nie dał żadnego znaku, że usłyszał dziewczynę.
Nathalie czuła, że nie może pozwolić, by chłopak uciekł. I tak mam szlaban. Nie zależy mi. 

- Hej, Mystere! Strach cię nagle obleciał? Boisz się dwóch dziewczyn, tchórzu? Incarcerous! - Nat nie mogła uwierzyć, że to zrobiła. Przed dziewczynami leżał skrępowany Caspian, po jego spojrzeniu można było wnioskować, że się tego nie spodziewał - O! Już się tak nie śpieszysz? - Gryfonka spojrzała na niego z odrazą - To za mój szlaban, powiedz półgłówkowi, że następnym razem nie skończy się na kilku krostach.

Katie wahała się pomiędzy wybuchnięciem śmiechem a sapnięciem z niedowierzania. Ostatecznie wydała z siebie zdławiony odgłos. - Związałaś go - powiedziała, kręcąc głową z podziwem. - Naprawdę to zrobiłaś - zakryła usta dłonią.

- Natychmiast cofnij zaklęcie! - warknął chłopak ze złością.

- Milcz i słuchaj, albo jeszcze cię zakneblujemy - odparła gniewnie Kathleen, sprawdzając, czy nikt ich nie widzi. Spojrzała na Nathalie wzrokiem, mówiącym: "Kocham cię. Nasz wyrok śmierci został podpisany, ale cię kocham".

W pobliżu nie było nikogo. Pewnie wszyscy udali się na dwór, chcąc nacieszyć się tymczasową wolnością i ładną pogodą. Nathalie poczuła, jak zardzewiałe przekładnie w jej głowie zaczynają pracować. Po chwili już to miała, wymyśliła, żarówka się zaświeciła.

- Ufasz mi? - Nat spojrzała na Kat, uśmiechając się podejrzanie.

Katie zmrużyła oczy.

- Doświadczenie Ślizgona każe powiedzieć mi "nie", ale ciekawość i siedem wspólnych lat krzyczy "tak" - wyszczerzyła się.

- Dobra decyzja - następnie Nathalie zwróciła się do Ślizgona. - Nie to, że coś do ciebie mam. 
Nie, czekaj, jednak mam. Nie lubię cię. Jesteś wrednym i nadętym dupkiem - Caspian chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna mu nie pozwoliła - Tss, nic nie mów. Silencio. Wiesz, jak milczysz, to wydajesz się sympatyczniejszy. Katie, pilnuj, czy nikt nie idzie.
Gryfonka dobrze wiedziała, co zamierza zrobić. Mystere nie protestował, więc Nat potraktowała go Zaklęciem Kameleona.

- Nie zamierzam cię nieść, więc użyję Locomotr Mortis. Jeśli masz coś przeciwko, to powiedz. - odczekała chwilę, bawiąc się jego kosztem - Nie? Świetnie. Teraz udamy się na pierwsze piętro. Konkretnie do łazienki dla dziewcząt. Wydaje mi się, że nie znasz jeszcze naszej dobrej koleżanki, prawda? Nazywa się Marta i jest dość jęcząca. Jestem pewna, że z chęcią cię pozna. Może się nawet polubicie i zostaniecie przyjaciółmi albo czymś więcej. Pysznie! Chodźmy już!

- To było iście Ślizgońskie posunięcie, co ty robisz w Gryffindorze? - Kat powiedziała cicho do Nathalie i zachichotała, patrząc na żałośnie wiszącego w powietrzu Caspiana, który próbował zabić dwie dziewczyny wzrokiem. - Naprawdę mamy zamiar go zostawić w tej łazience, czy blefujesz? - szepnęła do ucha Gryfonki. - Bo ja to jednak chciałabym, żeby coś zrobił z zaległym eliksirem, nie uśmiecha mi się dodatkowa praca na weekend.

- Eliksir! Zapomniałam o nim, byłam pochłonięta zabawą jego kosztem - Nat wyszczerzyła się psychicznie. - Hehe. Zostawimy go tam na, powiedzmy, czas nieokreślony. Jak będzie grzeczny i obieca przygotować ten nieszczęsny eliksir, to po niego wrócimy.

Nathalie miała wrażenie, że zachowuje się jak ktoś zupełnie inny. Jak Ślizgon. Zazwyczaj była opanowana i spokojna. Jednak teraz czuła, że żyje. Czuła adrenalinę. Przecież w każdej chwili ktoś mógł je nakryć.

Katie z jednej strony czuła, że postępują źle, nieodpowiedzialnie i okrutnie, ale z drugiej: była Ślizgonką i nie miała zamiaru niczego żałować. Caspian, po tych wszystkich latach, zasłużył. Tym bardziej, że w tym momencie to było przedstawienie Nat i interweniowanie byłoby niegrzecznym posunięciem.

- Ja potrzebuję tylko eliksiru, reszta należy do ciebie - Kat powiedziała, uśmiechając się diabelsko.

Podróż na pierwsze piętro nie trwała długo. Chwilę później przyjaciółki dotarły do mety. 

Weszły i ostrożnie zamknęły drzwi.

- Marto! - Nat rozejrzała się gorączkowo. Miała szczerą nadzieję, że duch nie postanowił się przeprowadzić do innej łazienki. - Marto!

Nagle z kranu wyleciała Jęcząca Marta.

- Och! Goście! Nareszcie mnie ktoś odwiedził. Jestem taka samotna - chlipnęła.

- Myślę, że już nie będziesz czuła się opuszczona. Przyprowadziłyśmy ci kolegę - Nat rzuciła przeciwzaklęcie i teraz duch mógł zobaczyć swojego przyszłego towarzysza.

- O! Przystojny! - wymruczała Marta

- Taa, ale jest bardzo nieśmiały i raczej nie będzie się odzywał. Oczywiście nie oznacza to, że nie możesz do niego mówić. To nawet wskazane - Nathalie pokiwała głową.
Kathleen czuła, że popłacze się ze śmiechu, jeśli zaraz nie wyjdą z łazienki.

- I musisz wiedzieć, że ten oto młodzieniec niebywale interesuje się psychologią. Kto by pomyślał, prawda? Więc z pewnością wysłucha wszelkich twoich opowieści, jeśli chciałabyś się wygadać – dodała Ślizgonka, przywołując na twarz uśmiech sympatii. W tym samym momencie uklękła przy Caspianie.

- Jeśli zrobisz eliksir, którego porażka była twoją winą, wyciągniemy cię stąd niebawem - syknęła. - Ale jeśli dalej będziesz głupio się upierał, możemy przez przypadek o tobie zapomnieć - spojrzała na ducha dziewczyny, który łapczywie przyglądał się skrępowanemu chłopakowi. - Więc? Jak będzie?

W odpowiedzi otrzymała wściekłe spojrzenie. Katie westchnęła. - Jak chcesz, widocznie potrzebujesz tej nowej znajomości - powiedziała, wzruszając ramionami. Nie umknął jej błysk strachu w oczach chłopaka. Uniosła kącik ust. - Ostatnia szansa: uwarzysz ten eliksir i dostarczysz go bez żadnych komplikacji Snape'owi? - uniosła brwi. Caspian niechętnie skinął głową. Katie uśmiechnęła się. - Kochany jesteś - zakpiła. Nachyliła się na tyle blisko, że jej usta sięgnęły ucha chłopaka. - I pamiętaj, jeśli nie dotrzymasz umowy, powiemy Marcie, jak się nazywasz. A ona nie odpuszcza. I ma niepokojącą manierę śledzenia chłopców podczas ich kąpieli - szepnęła, po czym szybko się podniosła i spojrzała na Nathalie. - Idziemy? - zapytała dziarsko. Serce biło jej jak oszalałe.

- Tak, idziemy, zdecydowanie idziemy - Nat odwróciła się w drzwiach. - Bądźcie grzeczni, gołąbeczki.

***

Na dworze nadal było pogodnie, więc dziewczyny postanowiły udać się na Błonia. Usiadły na trawie, słońce miło łaskotało je po twarzach.

- Ile dajemy mu czasu? - Nathalie zapytała od niechcenia. Wcale nie miała ochoty wracać do tej łazienki.

Kathleen westchnęła. Dopiero teraz zaczęła odczuwać powagę sytuacji.

- Zamknęłyśmy go w łazience z Martą. Związanego. My naprawdę to zrobiłyśmy - zamrugała. 
Padła na trawę i wybuchnęła histerycznym śmiechem. - On nas zamorduje - zaśmiała się, coraz bardziej odczuwając komizm i grozę. Westchnęła. - To było okrutne - przekrzywiła głowę. - Ale należało mu się. Choć nie czuję się na tyle zła, by zostawić go na długo z Martą. Myślisz, że godzinna sesyjka mu wystarczy?

- Myślę, że będzie miał dosyć po pięciu minutach, ale aż tak miłosierne nie jesteśmy, więc tak, godzinka jest okay -nagle na Nat spadła świadomość nieodrobionej pracy domowej na poniedziałek. Długi, trudny i wstrętny referat czekał. - Ugh, będę musiała się zbierać. Nauka i te sprawy.

Katie jęknęła.

- Musiałaś to zrobić? Było tak pięknie, a ty przywołujesz przykre obowiązki - westchnęła. Wiedziała, że zabranie się za lekcje to dobry pomysł, jednak słońce zbyt przyjemnie grzało, by ruszyć się z miejsca. - Dobrze. Czas wrócić do ponurej rzeczywistości - wymamrotała.
***

Dziewczyny jednak były o wiele mniej okrutne niż planowały i uwolniły Caspiana po zaledwie czterdziestu minutach udręki. Chłopak był w kiepskim stanie, gdy po niego przyszły. Można by uznać, że wpadł w stan katatonii.


Ale jako, że żadna z nich nie pałała do niego zbyt głębokim uczuciem, nie przejęły się zbytnio i ruszyły swoimi drogami, wypełniając przez resztę dnia swoje przykre, szkolne obowiązki.

*z perspektywy Nathalie *

Niestety Nathalie nie miała wyjścia i musiała udać się do biblioteki. Nie miała pojęcia, jak uda się jej skupić na nauce po tylu wrażeniach, jakich doświadczyła tego dnia.

Nauka w sobotę powinna być zakazana. I surowo karana. Zdecydowanie. 

Po drodze Nat wstąpiła do Wieży Gryffindoru, by zabrać wszystkie potrzebne przybory i poszukać chęci do wkuwania. Dałaby sobie rękę uciąć, że zostawiła je na szafce nocnej. Cóż, straciłaby rękę, bo po chęciach nie było śladu (sprawdziła też pod łóżkiem).

I wtedy, nagle przypomniała sobie, że umówiła się z Danielem. Mieli razem napisać tę głupią pracę. 

Chęci się znalazły, może nie był to pęd do edukacji, ale był szczegół.

Nat wystartowała do drzwi, jak błyskawica. Drogę, którą zwykle pokonywała wolno i z oporem, przebyła w trzy minuty. Przed wejściem do biblioteki zatrzymała się, by złapać oddech, poprawić włosy i wszystko inne. Dasz radę. 

W pomieszczeniu świeciło pustkami. Nikt nie miał ochoty na naukę. Nathalie rozejrzała się po pokoju, ale nigdzie nie widziała Daniela. Może się spóźni? Westchnęła i ściągnęła z półek wielkie tomiszcza o obiecujących tytułach, usiadła przy swoim ulubionym stoliku i zaczęła szukać potrzebnych odpowiedzi.

Minuty mijały, a Whittona nie widać było na horyzoncie. Po ponad dwóch godzinach pracy, Nat w końcu skończyła. Wyszło przyzwoicie, ale Gryfonka wciąż martwiła się nieobecnością kolegi.

Po jakimś czasie, udała się w kierunku pokoju wspólnego. Jej życiowy pech powrócił z wakacji i na korytarzu natknęła się na Denisa.

- Czy ty mnie śledzisz? – zapytała zrezygnowanym tonem.

- Ależ skąd! Ja tylko chciałem sprawdzić, czy moja kochana duszka ma się dobrze – spróbował objąć ją ramieniem.

- Przestań – Nat strąciła jego dłoń ze swojej szyi. – Czy ty kiedykolwiek zrozumiesz, że nic z tego nie będzie? – dziewczyna naprawdę traciła cierpliwość.

- Myślę, że jednak coś z tego będzie. Teraz, gdy mam cię tylko dla siebie, możemy być razem – mówiąc to, Puchon wyszczerzył się, ukazując swe krzywe zęby.

Nathalie musiała walczyć ze sobą, by nie krzyknąć: „Ty myślisz?!”. Zamiast tego odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.

W pokoju wspólnym wpadła na Daniela.

- Och, cześć – powiedział dziwnie smutnym głosem.

- Cześć, coś się stało? Wyglądasz ponuro. No i nie przyszedłeś, a ja czekałam i … - Nat zamilkła i spojrzała na chłopaka.

- Chciałem przyjść, ale natknąłem się na jednego kolesia. Wiesz co mi powiedział? – dziewczyna pokręciła przecząco głową. – Kazał mi się trzymać od ciebie z daleka i nie niszczyć waszego związku – Daniel westchnął zrezygnowany. Nat zmarszczyła czoło. – Mogłaś mi powiedzieć, że kogoś masz. Inaczej bym się zachowywał.

- Nie rozumiem… - dziewczyna zaczęła.

- Myślę, że dobrze rozumiesz. Pójdę już. Na razie.
Zostawił ją samą. Stała jak wryta. W jej głowie dźwięczało jedno zdanie: „Teraz, gdy mam cię tylko dla siebie, możemy być razem” Krew napłynęła jej do twarzy, dłonie stały się lodowate i zaczęły się trząść. 

Zabiję go. Nie ma litości. 

Wybiegła z pomieszczenia, zamierzając znaleźć Katie.

*z perspektywy Kathleen *

Katie siedziała w Wielkiej Sali, pochylając się nad książką. Czytanie przy kolacji było jej tradycją, która osiągała rangę świętości.

Dziewczyna przegryzła wargę, zagłębiając się w treść. Żaden hałas nie docierał do jej zamkniętego umysłu. Współdomownicy już dawno się do tego przyzwyczaili i zdążyli zaakceptować.

Nagle ktoś wpadł na nią, przez co kanapka, którą trzymała przeszła do niebytu. A raczej zajęła niewdzięczne miejsce na podłodze. Katie warknęła, jednak nie zdołała dojrzeć winnego, który zdążył się ulotnić.

Dziewczyna wciągnęła policzki i postanowiła powrócić do czytania. Jednak coś, a było to dość nietypowe, odwróciło jej uwagę od tekstu. Na otwartej stronie książki leżała bladoniebieska karteczka. Katie zmarszczyła brwi i delikatnie uniosła kawałek papieru. Kartka była zgięta w pół. Ślizgonka otworzyła ją i zobaczyła eleganckie, zgrabne pismo.

"Masz śliczne oczy, ustka też, ale to twoje włosy - coś w nich jest."

Katie zmieszała się. Kto mógł...?


Jednak nim Ślizgonka zdążyła dokończyć myśl, poczuła, jak strasznie zaczyna swędzieć ją skóra głowy.

- Co do... - przeczesała palcami włosy. A w każdym razie miała taki zamiar. Jej ręka trafiła na coś, co z pewnością nie było włosami. Katie wciągnęła ostro powietrze, a jej przypuszczenia zostały potwierdzone przez gromki wybuch śmiechu innych Ślizgonów.

Szybko chwyciła za jedną z błyszczących łyżek i spojrzała w swoje krzywe odbicie.

Trawa.
Mam zamiast włosów trawę. 

Kathleen z zaskoczenia, złości i przerażenia nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.

- Do twarzy ci w zielonym, ale to niezbyt trafiony odcień - usłyszała nad swoim uchem. - A Snape'owi bardzo podobał się eliksir, cieszysz się? - Caspian zaśmiał się kpiąco, gdy Katie odwróciła się gwałtownie.

- Ty... - syknęła, robiąc wszystko, by nie wydrapać chłopakowi oczu przy wszystkich uczniach.

- Podkoś trochę czuprynę - powiedział głośno, ku radości innych Ślizgonów.

Kathleen wyprostowała się i wstała, próbując zachować resztki dumy. Co było dość trudne, zważając na fakt, że miała trawę na głowie. Podeszła wolnym krokiem do Mystere'a.

- Na twoim miejscu zrezygnowałabym ze snu. Nie znasz dnia ani godziny - syknęła i wymaszerowała z Wielkiej Sali. Odprowadziły ją gromkie śmiechy.

Postanowiła, że najpierw pójdzie do Skrzydła Szpitalnego.

Następnie znajdzie Nathalie.

A na koniec finezyjnie zmiażdży Caspiana Mystere'a.

* złączenie perspektyw *


Katie wymaszerowała ze Skrzydła Szpitalnego z jeszcze bardziej parszywym humorem niż wcześniej. A było to już prawdziwe apogeum.

Nawet pani Pomfrey nie potrafiła ukryć parsknięć. No kto by pomyślał, kobieta z takim doświadczeniem powinna być bardziej opanowana!, Kat warknęła w myślach.

Nie miała zamiaru wracać do Wielkiej Sali, ale potrzebowała Nathalie, więc ruszyła w kierunku wieży Gryffindoru, przysięgając sobie, że przeklnie każdego nieszczęsnego Gryfona, który ośmieli się wejść jej w drogę.

A Nat była nieprzytomnie zła. Ludzie trącali ją łokciami, ale nie zważała na to. 

Jak on mógł to zrobić? Myślałam, że jest za głupi. A Daniel? Uwierzył Denisowi! Była zła na nich obu.

Pragnęła znaleźć Kat i wymyślić jakąś wstrętną zemstę. Nagle zauważyła Katie, dziewczyna biegła w jej kierunku z wściekłością wymalowaną na twarzy. Oho! Pomyślała Gryfonka.
Katie także spostrzegła Nat. I też to, że tamta definitywnie straciła poranną radość.

Ślizgonka szybko dopadła do przyjaciółki.

- Potrzebuję krwi. Świeżej krwi dupka bez honoru i ambicji. TERAZ - warknęła, czując w żyłach buzującą złość.

- Co? Słyszałaś już o tym, co zrobiła ta mała kupka żałosności? - Nathalie zmarszczyła czoło.

- Żeby tylko słyszeć! Poczułam na własnej skórze! Skórze głowy, dokładniej ujmując! - wykrzyknęła.

- Co? O czym ty mówisz? - Nathalie spojrzała na nią wyczekująco.

Kat zamrugała.

- O tej wydzielinie gumochłona, Mystere'rze, a ty?

- O Denisie, dlaczego... - Nat przerwała - Przypuszczam, że tym razem mój kochany Puchon pobił twojego Ślizgona. Co ci zrobił? Oświeć mnie.

Katie zaśmiała się ponuro.

- Zmienił mi fryzurę - wycedziła. Wydęła policzki, jakby coś w sobie zduszając. - ZMIENIŁ MOJE WŁOSY W CHOLERNĄ TRAWĘ, OKEJ? WYHODOWAŁ NA OCZACH WSZYSTKICH TRAWĘ NA MOJEJ GŁOWIE, NA LITOŚĆ MERLINA, ZAMORDUJĘ GNOJA! - wrzasnęła, wyrzucając ręce w powietrze i nie przejmując się spojrzeniami obcych uczniów. - Do teraz mam zielonkawe włosy, widzisz?! - złapała kilka kosmyków i pomachała nimi. Miała wrażenie, że zaraz eksploduje.

- Och, może się zmyją? - Nat zmarszczyła nos, nie wiedząc, co jeszcze może dodać - Mogę się założyć, że chcesz wiedzieć, w jaki sposób Denis zalazł mi za skórę. No więc, od dzisiaj ja i on jesteśmy parą. Tak, jak też jestem zaskoczona, ale to nie wszystko - Nathalie próbowała zachować resztki spokoju i obrócić wszystko w żart, ale jej nie wyszło. - ZNISZCZYŁ MI PSEUDO-RANDKĘ! UMÓWIŁAM SIĘ Z DANIELEM, MIELIŚMY SIĘ RAZEM UCZYĆ, ALE NIE! BO DENIS NAGADAŁ MU, ŻE MA MI DAĆ SPOKÓJ, BO, UWAGA,NIE POWINIEN NISZCZYĆ NASZEGO ZWIĄZKU! - Nat wyrzuciła z siebie tę informację z prędkością karabinu maszynowego. - Dobrze, już się uspokoiłam. Okay.

Ponownie oczy publiki zwróciły się w stronę dziewczyn i pozostały na nich przez dłuższą chwilę, gdy Katie zaczęła gorączkowo chodzić w tę i z powrotem.

- Mystere będzie cierpiał. Denisowi też się oberwie, to będzie pełen pakiet, jeszcze nie wiem... NO I CO SIĘ GAPICIE? - wrzasnęła na kilku młodszych uczniów, którzy uciekli w popłochu. - Jeszcze nie wiem, jak to się stanie, ale zemsta będzie tak straszna, że aż kamienie zapłaczą - warknęła. Nagle zatrzymała się gwałtownie.

- Wiesz co? - poczuła, jak uśmiech wypełza jej na twarz. - Sądzę, że umówienie ich ze sobą na randkę, to jeden z twoich najgenialniejszych pomysłów - teraz Kathleen Malice uśmiechała się demonicznie.

To oznaczało wojnę.