poniedziałek, 27 października 2014

To tylko Bulbadoks

Powracamy!
Uwaga, uwaga. Zaczyna być niebezpiecznie, zapinamy pasy i jedziemy!
A kiedy już tak jedziemy, to prosimy o jakiś komentarz, co Wy na to? :)
Ktoś tu zagląda? Ktoś tu czyta? Czego się spodziewacie, a czego nam zabraniacie w dalszej akcji?
Czekamy!

***

*6 września, niedziela, z perspektywy Kathleen*

Nie wiem, gdzie jestem. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, po co jestem. Nie wiem, co robię, ale będę szła przed siebie, może coś osiągnę.

Katie osiągnęła zderzenie czołowe ze ścianą.

Ślizgonka zmarszczyła brwi i nie zdążyła nawet skrzywić się z bólu, gdy ziewnęła przeciągle.
Po ekscesach minionej nocy dziewczyna ledwo kontaktowała z rzeczywistością. Wystarczająco, by zwlec się z łóżka, ale nie na tyle, by dojść do Wielkiej Sali bez uszkodzeń.

Za mało snu. Sen to brak życia. Dlaczego ja nie śpię?

A nie spała, ponieważ zdecydowała, że ominięcie śniadania jest karygodne.
Jednak w momencie, w którym przez kilka minut siłowała się z drzwiami, by uświadomić sobie, że ma je pchnąć, nie pociągnąć, uznała, że czas zastanowić się nad swoimi priorytetami.

Malice, zmuszając nogi do ruchu, wreszcie dotarła do Wielkiej Sali. Zamrugała zaspanymi oczyma.
Jeszcze tylko wejść do środka. Tylko wejść, spojrzała spod półprzymkniętych powiek na wielkie, dębowe wrota. Ale drzwi są takie ciężkie..., mruknęła w myślach ze zmęczeniem.

*z perspektywy Nathalie*

Nathalie chętnie pospałaby dłużej, ostatnia noc była pełna atrakcji, lecz z krainy snu wyrwało ją dziwne warknięcie. Zerwała się z łóżka, chwyciła swą różdżkę i poczęła nerwowo rozglądać się po komnacie. Wtem jej uszu znowu dobiegł osobliwy odgłos.

- O mój hipogryfie! To ja, to znaczy mój brzuch! Zaraz umrę z głodu. Wielka Salo, nadchodzę! - zamyśliła się na chwilę - To znaczy, najpierw łazienka. Więc tego... Łazienko, nadchodzę! - dziewczyna sama nie wiedziała, co bardziej ją przerażało: fakt, że jej brzuch potrafi wydać z siebie tak przerażające dźwięki, czy fakt, że mówi do siebie.

- Nieważne, Nathalie, nie przejmuj się. Czasami trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym.

Po jako takim ogarnięciu swej prezencji, Nat udała się w kierunku Wielkiej Sali. Całą drogę mamrotała pod nosem litanię rzeczy, które zamierzała zjeść. Cóż, było to długa lista.

Będę gruba, ale kogo to obchodzi?

Mnie.

W końcu dotarła do celu. Droga zajęła jej więcej czasu niż zazwyczaj, gdyż jej nogi nadal spały i miała problem z pokonaniem tak wielu schodów. Na szczęście udało się osiągnąć cel bez jakichkolwiek uszkodzeń.

*z perspektywy Kathleen*

Kiedy wreszcie Katie wtoczyła się do Wielkiej Sali, w jej uszy uderzył gwar szkolny. I omal nie powalił. Miała ochotę krzyknąć "milczeć!", jednak nawet na to nie miała siły.

Po co ja w ogóle wychodziłam z łóżka?
Głośne burczenie w brzuchu odpowiedziało na jej pytanie.

Ślizgonka westchnęła i usiadła przy swoim stole. Miała nadzieję, że worki pod oczami, niedopasowany strój, mina męczennika i fryzura ala' "mam we włosach gniazdo świergotników" skutecznie powstrzyma wszelkich naiwnych przed rozpoczęciem z nią rozmowy.

Kathleen, wzdychając/ziewając ciężko, chwyciła pierwszy półmisek z brzega i napełniła swój talerz.
Kiedy wreszcie udało jej się trafić widelcem do ust, odkryła, że włożyła sobie jajecznicy z pomidorem.

- No ale przecież ja nie lubię pomidorów - wymamrotała, mrugając nieprzytomnie. Jakiś drugoroczny, siedzący naprzeciwko, posłał jej pytające spojrzenie. Katie zacisnęła usta. - Nieważne - burknęła, wracając do swojej jajecznicy. W tym stanie nawet pomidor stawał się sojusznikiem.

Gdy Ślizgonka dorwała się do herbaty, doznała przebłysku świadomości. I ten błysk niezmiernie ją ucieszył, gdy zorientowała się, że Caspian był nieobecny.

Uśmiechnęła się pod nosem.

Warto było.

*z perspektywy Nathalie*

Nathalie pchnęła dębowe drzwi z nadludzką siłą. Do tej pory nie wiedziała, że ma taką krzepę, ale gdy człowiek przymiera głodem, budzą się tytaniczne moce.

Gryfonka ruszyła truchtem w stronę swojego stołu. Miała ochotę przyspieszyć, ale miała świadomość, że może to wyglądać zbyt podejrzanie.

Kiedy w końcu zasiadła na miejscu, chwyciła miskę z owsianką i nałożyła sobie porządną porcję.

Błagam, nie zawieraj rodzynek.

Na całe szczęście, po rodzynkach nie było śladu.

- Zwolnij, bo się udławisz - z zamyślenia wyrwał ją głos zawsze pomocnego Andrew Macersona.

- Dziękuję za radę, kolego. Gdyby nie ty, mogłabym umrzeć. Śmierć przez udławienie owsianką nie brzmi zbyt doniośle, prawda? - Nathalie lubiła Andrew od czasu, kiedy wspólnie wysadzili kociołek z eliksirem na pierwszym roku.

- Zawsze do usług. Hm, mam pytanko, tylko się nie obraź, ok? - chłopak użył głosu, którym oznajmia się ludziom, że ich rybka postanowiła pływać do góry brzuchem.

- Jeśli chcesz ukryć jakieś zwłoki, to ja zawsze.

- Ha ha ha. Ja mówię poważnie. No więc, wracając do pytania: co ty zrobiłaś Danielowi? Wiesz, jakiś taki markotny ostatnio jest, a wiem, że pracujecie razem na eliksirach i twoje zdolności nie są... zaawansowane. Tak sobie pomyślałem, że może mieliście jakiś nieprzyjemny incydent, jakiś wybuch, czy coś... - po chwili dodał - Lubię wybuchy.
- A ja miałam nadzieję na zwłoki! Zawiodłeś mnie - Nathalie spojrzała na niego z przyganą. Chciała ukryć swe zmieszanie. - Dobrze, teraz poważnie. Nie mam pojęcia, co mu jest. Nie jestem jego matką, mam swoje życie - była zdenerwowana, nie lubiła takich rozmów z rana. W ogóle nie lubiła takich rozmów. - A co do eliksirów, póki co obyło się bez wybuchów, lecz przysięgam, że dam ci znać, gdy tylko będę planowała jakieś małe bum.

Blanc wstała i ruszyła w kierunku wyjścia.

*z perspektywy Kathleen*

Katie usłyszała przy swoim lewym uchu dziewczęcy chichot.

Nie lubiła z rana słyszeć dziewczęcego chichotu.

Jednak gdy dotarł do niej wyraz "Caspian", natychmiast włączyła awaryjny tryb czujności. Odwróciła głowę, by zobaczyć, kto prowadził rozmowę.

Kat przywołała uśmiech na twarz.

- Hej, Louis - zwróciła się do zgrabnej blondynki. - Rozmawiacie o Caspianie?

Dziewczyna przekrzywiła głowę.

- Rozmawiamy o Caspianie. Zainteresowana? - Louis Anarethe uniosła brwi z zadziornym uśmiechem. Nim Katie zdążyła odpowiedzieć, tamta kontynuowała. - Bo jeśli tak, to możesz mieć problem. Nie wygląda zbyt ciekawie - zaniosła się chichotem, któremu zawtórował śmiech jej przyjaciółki.

Katie przywołała na twarz wyraz zdziwienia, mając nadzieję, że wygląda na szczerze zaskoczoną, a nie zbolałą.

- O? Bardziej niż zazwyczaj?

- Nie, nie. Zazwyczaj jest interesujący. Bardzo interesujący, jeśli wiesz, co mam na myśli - uniosła sugestywnie brwi.

Katie nie chciała wiedzieć, co jej koleżanka ma na myśli.

- Ale dziś nie. Dziś jest malutkim paskudnikiem - zaśmiała się. - Słuchaj, dziś rano wyleciał z dormitorium, jak oparzony-

- Tak zrobił? - Katie musiała pohamować cisnący się na twarz uśmiech.

- Tak! Ale to nic. W biegu zdzierał z siebie koszulę - przerwała, by parsknąć. - I to by było całkiem... przyjemne, w normalnych okolicznościach, ale tym razem nie.

- Nie? - Kathleen miała wrażenie, że łzy śmiechu napływają do jej oczu.

- Był cały w bąblach! Paskudnych bąblach! I chyba nadal w nich jest! Wyglądał, jakby wyhodował na sobie plantację grzybów! No komiczne, komiczne, bo przy okazji zdążył zwyzywać wszystkich, których napotkał. Ale nie przejęli się, rozumiesz, byli zbyt zajęci śmiechem.

Katie nie wytrzymała i roześmiała się, zakrywając usta.

- Ale to nie koniec! - Louis wyglądała na wielką pasjonatkę tematu. Choć Anarethe była pasjonatką wszelkich tematów, które dotyczyły życia innych ludzi. - Bo to wcale nie chce zejść! Pomfrey próbuje, ale jej nie wychodzi.

Tym razem zdziwienie Katie było prawdziwe.

- Nie?

- Nie. Mówi, że to potrwa cały dzień, zanim Caspian wróci do siebie! Z jednej strony szkoda takiej klaty, ale z drugiej: to takie zabawne!

Katie nie pozwoliła ostatniemu zdaniu przedrzeć się do jej wyobraźni, podziękowała blondynce i wyskoczyła z ławki, biegnąc do Nathalie, która właśnie wychodziła z sali.

- Nat, czekaj! Będziesz się śmiała!

Katie była całkowicie rozbudzona.

*złączenie perspektyw*

- Mój Merlinie! Wystraszyłaś mnie, Kathleen Malice! - Nathalie próbowała przywołać swe serce do normalnego rytmu. - To znaczy, wystraszyłaś mnie bardziej, niż zwykle - wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.

Katie roześmiała się.

- Jestem Ślizgonem, taka moja rola - z nieopanowaną wesołością wyciągnęła przyjaciółkę z Wielkiej Sali i zaciągnęła na ubocze. - Słuchaj - parsknęła, ocierając łzę z oka. - Jestem w cholerę niewyspana, ale było warto - pokręciła głową z rozbawieniem. - Właśnie się dowiedziałam, że ta nadęta paskuda, Ślizgon nieszczęsny, jest w Skrzydle Szpitalnym. Ale słuchaj. Założył koszulę. A potem szybko ją ściągnął. Biegając po pokoju wspólnym i wrzeszcząc na każdego, kto się śmieje. A śmiali się wszyscy. I śmieją się dalej. Gość leży u Pomfrey i czyraki nie chcą z niego zejść - Katie zachichotała, odgarniając włosy z twarzy. - Mam takie głupie wrażenie, że Bulbadoks był przeterminowany i to dlatego - Ślizgonka pokręciła głową, próbując okiełznać radość.

Nathalie zaczęła płakać. Zawsze się jej to przytrafiało, gdy śmiała się za mocno. Właściwie, to wystarczał mały chichot i łzy zaczynały napływać do jej oczu.

- Wiesz, co to oznacza? Denisa spotkało to samo! Nie wytrzymam! - dziewczyna zatoczyła się ze śmiechu i uderzyła w ścianę. Po chwili dodała, pocierając swą stłuczoną głowę: - ale Denis mnie widział. Myślisz, że połączy fakty?

Katie pokręciła głową, ocierając łzy śmiechu.

- To Denis. Denis nie łączy faktów. Denis gubi drogę do moich oczu - Kat parsknęła, jednak po chwili zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Ej! A co powiesz na to, byśmy pomogły mu tę drogę znaleźć? - uniosła brwi. - Bo widzisz, to była faza wstępna. Czas na punkt B - Ślizgonka wyszczerzyła się. Było coraz lepiej.

Nathalie patrzyła na Malice z lekkim niepokojem. Wzrok przyjaciółki trochę ją przerażał.

- Dobrze, jestem za - nie byłaby sobą, gdyby teraz odmówiła.

- Okej, więc słuchaj - Katie konspiracyjnie zniżyła ton głosu. - Mamy dwóch wysypanych czyrakami głupków i mamy eliksir miłosny. Teraz czas to połączyć. Przeterminowany Bulbadoks, to najlepsze, co mogło się nam przytrafić - Kathleen rozejrzała się w poszukiwaniu nieproszonych uszów. - No. Więc jeden z chłopców musi wypić eliksir. Eliksir zbyt krótko odstał, by podziałał więcej niż dzień, ale to nic. I rozumiesz, jeden musi być trzeźwy, by drugi mógł pamiętać. Niech wypije go Denis, bo istnieje prawdopodobieństwo, że jeśli Caspian wyzna Sanesburryemu miłość, to Puchon w desperacji odwzajemni uczucie - Katie wzdrygnęła się. - Fu. Więc słuchaj, potrzebujemy włosów Caspiana - Kat poruszyła znacząco brwiami.

- Jestem dumna - Gryfonka położyła dłonie na ramionach Kat - Zaraz się wzruszę. To genialne. Moje życie się dopełni, gdy to zobaczę - Nat rozejrzała się nerwowo. - Kiedy zaczynamy?

Katie zmarszczyła brwi.

- Eliksir musi jeszcze chwilę postać. Więc musimy mieć nadzieję, że pani Pomfrey nie wyczyści do wieczora chłopców z ich... problemu - Ślizgonka zachichotała. - A wieczorem ruszamy do akcji. Będziemy musiały mieć styczność z czyrakami dwóch paskudników. Jesteś na to gotowa? - Katie spojrzała z powagą na Nathalie. - Czy jesteś w stanie podołać takiej presji i ohydzie? I mówiąc o ohydzie, wcale nie stawiam na głównym miejscu czyraków - Kathleen roześmiała się.

- Jestem gotowa na wszystko. Zrobię co w mej mocy! - Nathalie zachowała poważny ton, lecz po chwili wybuchnęła śmiechem. - Ej, widziałaś Phillipa na śniadaniu? Zaczynam się martwić. On nie opuszcza posiłków.

Katie przegryzła lekko wargę.

- Na śniadaniu niekoniecznie kontaktowałam z rzeczywistością. Może odsypia tydzień? Co i my powinnyśmy zrobić? Tak sugeruję? Nie wiem, dlaczego ciągle pytam? - zmarszczyła brwi i pokręciła głową.

- Nie wiem. Serio się martwię. On naprawdę jeszcze NIGDY nie opuścił żadnego posiłku. Wiem, że nie wygląda, ale potrafi pochłonąć dużą porcję jedzenia.

Z zamyślenia wyrwał Gryfonkę znany głos, który brzmiał nietypowo ciepło.

- Nathalie, tu jesteś! Musisz ze mną iść, to ważne. Opowiem ci wszystko po drodze. Chodź, szkoda czasu - McGonagall wyglądała na zmartwioną. Nat bała się, że może to mieć coś wspólnego z Bulbadoksem. Gryfonka spojrzała niepewnie na Katie.

- O, Malice! Jeżeli Blanc nie ma nic przeciwko, możesz do nas dołączyć. Wy dwie jesteście... blisko - profesor zmarszczyła nos. Była w końcu opiekunką Gryffindoru. Nie przepadała za Ślizgonami, ale nie okazywała tego tak jak Snape.

Ruszyły szybkim marszem, kierując się w stronę Skrzydła Szpitalnego. Nat udało się zebrać na odwagę i powiedziała:

- Pani Profesor mówiła, że coś się stało.

- Ach, dobrze. Sprawa dotyczy twojego brata. Coś się stało, ale on nie chce nic mówić. Cóż, wygląda... sama zobaczysz - McGonagall nie zachowywała się jak McGonagall. Była poddenerwowana, co tylko wzmagało uczucie niepokoju w Nathalie.

Resztę drogi przeszły w milczeniu. Po kilku minutach dotarły na miejsce.

- Blanc, wchodź do środka. Ja pójdę porozmawiać z Poppy. Dwóch uczniów miało nieprzyjemną styczność z przeterminowanym Bulbadoksem. Chyba nigdy nie przestanie mnie dziwić bezmyślność co poniektórych. Dobrze, idź do brata - kobieta położyła dłoń na ramieniu Nat w matczynym geście i zabrała ją szybko.

- Kat, poczekaj tu, okay? - Gryfonka nie potrafiła powstrzymać drżenia w głosie.

Katie pokiwała głową, patrząc nerwowo na Nathalie.

- Okej, ale jakby tylko coś się działo: krzycz. Wpadnę do środka i zrobię dym - Ślizgonka uśmiechnęła się pocieszająco. - I pamiętaj: nie takie rzeczy się robiło na pierwszy roku i jesteśmy całe i fizycznie zdrowe! - odetchnęła. Już rozumiem, dlaczego jestem w Slytherinie. Moje pocieszanie to komedia.

- Dzięki, czuję się uspokojona - odparła sarkastycznie Nat i weszła do sali.

Widok nie był przyjemny. Phillip leżał na łóżku, co chwilę pojękując: 'Auć' lub 'Jak to obrzydliwie boli'. Jego twarz, ramiona i cała reszta pokryte były licznymi, drobnymi rozcięciami. Pod jego prawym okiem widniał świeży, nieładny siniak.

Nathalie stanęła w nogach jego łóżka, założyła ręce i zaczęła tupać nogą.

- Nie patrz tak na mnie. Pani Pomfrey powiedziała, że będę żyć.

Gryfonka nadal nic nie mówiła.

- Nat? Jesteś tam? - chłopczyk zapytał cienkim głosikiem. - Nie mów rodzicom, proszę! - dało się wyczuć błagalny ton.

- Co przeskrobałeś? - dziewczyna zapytała poważnie.

- Wolałbym, żebyś nakrzyczała. Brzmisz jak mama. Nie podoba mi się to.

- Phillipie...

- Dobra, dobra. Od razu zaznaczę, że to nie moja wina. To ten wstrętny Rowley. Powiedział, że jestem tchórzem i boję się latać na miotle. Chciałem mu pokazać, ale... no ten... nie miałem miotły. No i... wziąłem ze składzika. No i szło mi nieźle, ale potem straciłem równowagę i spadłem - chłopiec spuścił głowę i zerkał niepewnie na siostrę zza długich rzęs.

- Żałujesz?

- Nie.

Nat roześmiała się. Zdenerwowanie opuściło ją, pozostawiając miłe uczucie lekkości.

- Jak wyglądała jego mina? - Nat zapytała, siadając na łóżku brata.

- No, nie wiem. Spadłem na niego - Phillip wyszczerzył się złośliwie.

- Ja nie miałam takich pomysłów na pierwszym roku. Muszę przyznać, że jestem dumna, chociaż nie powinnam. Jestem buntowniczką - cały czas się uśmiechała.

- Powiesz rodzicom? - chłopiec zapytał niepewnie.

- Ja nie, ale przypuszczam, że McGonagall to zrobi - widząc minę brata, dodała: - spokojnie, jakoś to załagodzę. Będzie dobrze.

***

Katie krążyła po korytarzu. Nie była cierpliwym człowiekiem. Czekanie to był dramat, z którym nie była w stanie sobie poradzić.

Minuty mijały i dziewczyna miała wrażenie, że to godziny.

I przede wszystkim chciała wiedzieć, co dzieje się w środku.

Po kolejnej minucie uznała, że może dziać się, co chce, ale ona wchodzi do środka.
I z tym postanowieniem otworzyła szeroko skrzydła drzwi i wkroczyła.

- Okej, czekanie nigdy nie było moją najmocniejszą stroną, wszyscy żyją? - Kathleen podeszła szybko do Nathalie.

- O, Kat? Nie nic się nie stało. To znaczy nic strasznego - Nathalie odpowiedziała, uśmiechając się szeroko.

- Trochę boli, ale będę żyć - dodał Phillip.

Katie skrzyżowała ręce, uśmiechając się.

- Wiedziaaałam - powiedziała przeciągle. - Tacy jak wy łatwo się nie dają. Gryfoni - prychnęła i zaśmiała się. - A tak na serio, to doprowadziłeś McGonagall do zawału w zaledwie tydzień. Moje gratulacje, młodzieńcze. Nam to zajęło trochę więcej czasu - Katie wyszczerzyła się, patrząc na Nathalie.

- Widzisz? Katie też jest z ciebie dumna - Nat rozczochrała bratu włosy.

- Ej, przestań - Phillip zmarszczył brwi.

- Dobrze, dobrze. Przynieść ci coś? Sok dyniowy? Ciastka? Cokolwiek?

- Nie trzeba, koledzy już poszli po coś do jedzenia. Umieram z głodu.

- Koledzy, czy koleżanki, co? - Nathalie zachichotała. - O! W temacie głodu. Czy twój brzuch też wydaje odgłos zarzynanego trolla? Nie to, że wiem jak brzmi zarzynany troll.

- Co? Pogubiłem się - Gryfon wyglądał na zaskoczonego. Spojrzał na siostrę, jakby jej nie znał.

- Nieważne.

Katie zaśmiała się i wyciągnęła, ziewając.

- No, moi państwo, a teraz: kto potrzebuje porządnej dawki snu, ręka do góry! - powiedziała głośno, jednocześnie unosząc dłoń nad głowę.

- Malice? To ty? - rozległ się krzyk zza parawanu. Tego głosu nie dało się pomylić.
Katie zrzedła mina. Caspian. Zdenerwowany Caspian. Wkurzony Caspian. Wściekły. Caspian w furii.

Ślizgonka spojrzała na Nathalie i jej brata, kręcąc głową w geście "nikt nic nie widział, nikt nic nie wie".

- Malice! Wiem, że tu jesteś!

- Cooo? Katie przyszła? To do mnie? Jednak mnie kocha? - rozległ się drugi, zaspany i zdecydowanie nieprzyjemny głos.

Kathleen zamrugała. No to się zaczyna.

- O co chodzi z tym...

- Tss! - Nat przerwała bratu. Dodała szeptem - Udawaj, że nas nie ma.

Katie zacisnęła usta w cienką linię i przyklękła na podłodze. Wskazała Nathalie na drzwi. Jeśli miała zginąć, to nie miała zamiaru się poddać.

Kathleen zaczęła czołgać się do wyjścia, w nadziei, że uda jej się wymknąć.

- Malice, ja cię widzę, tak? - warknął zirytowany głos. Katie zamarła. Bała się odwrócić i zobaczyć wychyloną zza parawanu głowę Caspiana. Ślizgonka odchrząknęła.

- No... jasne, że mnie widzisz. Winszuję - odpowiedziała, starając się mówić z pewnością siebie. Miała wrażenie, że jej to nie wychodzi. - Ja tylko... - cmoknęła. - Upuściłam... coś - powiodła ręką po podłodze na potwierdzenie swoich słów.

Odpowiedzią było prychnięcie.

- Rozum czy dumę? A może obydwa?

Katie wykrzywiła się. Było trzeba pobiec do drzwi i nie patrzeć za siebie.

- Zapytałbym, o co chodzi, ale czy to ma jakiś sens? - Phillip powiedział zrezygnowanym tonem. - Nigdy was nie zrozumiem.

- Słusznie, nawet nie próbuj - Nathalie odparła szybko.

- Nat, jesteś tutaj! Przyszłaś do mnie! - głos Denisa przepełniała dziwna radość.

- Przyszłam do brata, idioto! - Gryfonka odkrzyknęła w kierunku, z którego, jak jej się zdawało, dobiegało zawodzenie Puchona.

- No! Jest cały komplet! - odkrzyknął Caspian. - Malice, rusz się tu!

Katie podniosła się z podłogi i przybrała odważną minę, która ani trochę nie odzwierciedlała jej wewnętrznego stanu.

- Wybacz, mam wiele do zrobienia. Później przyjdę, przyniosę ci kwiatki i całą resztę - odpowiedziała, powoli posuwając się do wyjścia.

- Przyszłyście obydwie do mnie! Martwicie się o mnie! - do krzyków dołączył się Denis.
Katie odetchnęła ciężko. Niech ktoś go wyłączy.

- Malice. Przeklnę cię jak stąd na Marsa, jeśli zaraz nie podejdziesz - warknął Caspian.

Katie odwróciła się.

- Potrzebujesz rakiety, by trafić na Marsa - odpowiedziała Ślizgonka i spojrzała na chłopaka. A bardziej na jego głowę, wystającą zza zasłonki.

Caspian zamrugał.

- Co?

Katie wywróciła oczami. O czym ja mówię?

- Nieważne. Naprawdę nieważne.

- Katie! Chodź do mnie! Chodźcie! Jestem tutaj! - zawołał Denis.

- Sanesburry, milcz - warknął Mystere.

Kathleen spojrzała z rozpaczą na Nathalie.

- Idę do niego. Szykuj ewakuację - mruknęła do Nat.

Kat zwariowała. Życie przestało mieć dla niej jakąkolwiek wartość, pomyślała Nathalie.

- Jesteś pewna? - Nat zapytała z nadzieją w głosie.

- Pomścij mnie - odparła Katie, robiąc niechętnie kilka kroków do przodu. To takie wrażenie, czy nogi dosłownie odmawiają mi posłuszeństwa?

- Nathalie! Podejdź do mnie! Spójrz, jak dzielnie walczę, choć ból jest okropny! - Denis nie dawał za wygraną.

- Denis? To twój chłopak, Nat? Czemu się nie chwaliłaś? - z tonu Phillipa dziewczyna wywnioskowała, że nie nabijał się z niej. Był śmiertelnie poważny. Bolało.

- Czy ty go kiedyś widziałeś? Słyszałeś?

- Nie.

- Więc ci wybaczam. Nie zniżyłabym się do tego. - Nathalie patrzyła bratu prosto w oczy.

- Nat, kochanie, czekam! - Puchon nie zamierzał się poddać.

- Merlinie, ratuj - Gryfonka wyszeptała pod nosem.

- Zostaw moją siostrę! Jeśli coś od niej chcesz, będziesz musiał mnie pokonać! - brat chciał dobrze, ale nie wyszło dobrze.

- No, no, no. Blanc, widzę, że pierwszoroczniak musi stawać w twojej obronie. Urocze - Caspian postanowił zaatakować ją również.

- Mystere, zajmij się bardziej sobą, a mniej nami - odparowała Katie, podchodząc ze złością do chłopaka. - I nie mieszaj się tam, gdzie cię nie chcą.

Zmierzyła go wzrokiem. Z prezencji stracił wiele wyniosłości. Jego brązowe włosy, które zawsze były przykładem ładu, teraz sterczały na wszystkie strony, znacznie pobladł, przez co pod oczami uwydatniły się sine ślady. Miał na sobie szpitalną, cienką koszulę, która sprawiła, że wydawał się jeszcze mizerniejszy. Mystere wyglądał na zmęczonego. Na tyle zmęczonego, że nawet szyderczy uśmieszek wydawał się być dla niego wysiłkiem.

Katie zamrugała. Przecież to tylko Bulbadoks... Aż tak?

- Podziwiasz? - wycedził przez zaciśnięte zęby. Katie otrząsnęła się.

- Nic do podziwiania - odparła, krzyżując ręce na piersi w geście obronnym. Caspian spojrzał na nią z trudnym do zidentyfikowania wyrazem twarzy.

- Jeśli mówimy o tobie: owszem. Wyglądasz jak piekło, Malice-

- Patrzałeś ostatnio w lustro? - przerwała mu.

- I ciekawi mnie... - kontynuował. - Jak długo trwała twoja nocna eskapada i jak długo będziesz to odkręcała - warknął, mierząc ją spojrzeniem, które sprawiło, że coś nieprzyjemnie przewróciło jej się w brzuchu.

- Nie wiem, o czym bredzisz, ale nie muszę tego słuchać - powiedziała odrobinę głośniej niż zamierzała.

Tamten tylko prychnął.

- Masz czas do wieczora, żeby to cofnąć - jego ton zabrzmiał groźnie. Katie odetchnęła.

- Nie wiem, o czym mówisz i nie wiem-

- Malice, daję ci jedyną i niepowtarzalną szansę. Albo to naprawisz i dobrze ci radzę, rozważ tę opcję, albo zrobię ci z życia piekło. Mało tego. Piekło będzie miała też twoja Gryfonka, ten mały smarkacz i twój żałosny chłopak też - wskazał głową w stronę łóżka, na którym leżał Denis. Jak na zawołanie, tamten krzyknął:

- No niech ktoś do mnie przyjdzie, ja czekam! Jest mi tak źle!

Katie zacisnęła zęby, sięgając po różdżkę. Walka w Skrzydle Szpitalnym nie była dobrym pomysłem. Walka z potencjalnym pacjentem w Skrzydle Szpitalnym była fatalnym pomysłem.

- Powiedziałam ci, trzymaj się swojego nosa. Sam się prosiłeś, cierp. Przestań być takim dzieckiem i wyżywać się na wszystkich wokoło, to może staniesz się znośny dla otoczenia - syknęła, wbijając w niego spojrzenie. - A tamten pajac nie jest moim chłopakiem. Hamuj z takimi obelgami - dodała obruszona.

Caspian parsknął szyderczo.

- Mówisz, Malice? A czy to nie jest to, co właśnie robisz? Zachowywanie się jak dziecko i wyżywanie na wszystkich wokoło? To lekka hipokryzja, nie sądzisz? - uniósł brwi, patrząc na nią z dziwnym spokojem.

Katie zaczerwieniła się i tupnęła nogą.

- Nic nie wiesz, u mnie jest inaczej - odpowiedziała, z przerażeniem odkrywając, że jej ton naprawdę jest dziecinny. Mystere tylko uśmiechnął się protekcjonalnie.

- Do wieczora, Malice. Do wieczora - oparł głowę o poduszkę, co sygnalizowało, że nie ma zamiaru kontynuować rozmowy. Katie prychnęła.

- DLACZEGO NIKT NIE PRZYCHODZI? - wydarł się Denis.

- BO NIKT NIE CHCE PRZYJŚĆ! - odwrzasnęła ze złością Kathleen, maszerując w stronę Nathalie.

Nat patrzyła na zbliżającą się przyjaciółkę. Słyszała całą rozmową, gdyż, no cóż, miała dobry słuch, a parawany były cienkie. Była niemal tak samo zdenerwowana, jak Kat. Wiedziała, że Caspian nie jest głupi i uda mu się połączyć fakty. W końcu domyśli się, że Nathalie również maczała palce w akcji z Bulbadoksem.

- To był wyrok. Umrzemy - wyszeptała nerwowo.

- Jeśli tak, to pociągniemy go ze sobą do grobu - odparła cicho Katie z determinacją na twarzy. Rosła w niej coraz większa niepewność i mimowolnie zaczęła kwestionować walory ich planu, jednak nie miała zamiaru tego pokazać. - Okej, młody, ja i twoja siostra mamy zamiar zrobić trochę dymu, trzymaj kciuki - zwróciła się do Philipa. - Nathalie, idziemy? Mamy... coś do obgadania - Katie przegryzła lekko wargę.

Będzie ciekawie.

- A co knujecie? - Phillip zapytał z chytrym uśmiechem.

- Opowiem ci kiedyś. Jeśli przeżyję. Jak coś, to powiedz rodzicom, że ich kocham - mówiąc to, Nat uniosła wysoko głowę. - Chodźmy Kat.

Kathleen spojrzała poważnie na przyjaciółkę i skinęła uroczyście głową.

- Już czas - powiedziała, wyprostowując ramiona i odwróciła się w stronę drzwi.

- Jesteś pewna? Może lepiej poczekać? - głos Nat lekko zadrżał.

- Działamy, Nat - powiedziała cicho Ślizgonka, wiedząc, że uszy Mystere'a są otwarte na każde ich słowo.
Katie wymaszerowała ze Skrzydła Szpitalnego, ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Gdy tylko znalazły się w bezpiecznej odległości od sali, Kathleen odetchnęła ciężko.

- Nie wiem, w co się wpakowałyśmy, ale chyba pociągniemy to do końca, nie? - spojrzała z niepewnością na Nathalie.

- Tak! Chciałyśmy być zapamiętane, prawda? Dotarłyśmy tak daleko, uda się! - Nathalie poczuła, jak odwaga w niej rośnie. Może to było chwilowe, ale nie przejmowała się tym teraz. - Działamy.

Katie objęła się ramionami.

- Jeśli nie wyjdziemy z tego żywe, wiedz, że niczego nie żałuję i że było pięknie - westchnęła. Chwilę później zmarszczyła brwi. - Okej. Poza tym momentem, kiedy zatrzasnęłam się w toalecie w Hogsmeade i zaalarmowałaś pół gospody. Wtedy nie było fajnie - Katie parsknęła śmiechem, odgarniając włosy z twarzy. Klasnęła w ręce. - No, Blanc, do dzieła! Nie wiem, czy wiesz, ale Caspian nam całkiem ułatwił sprawę - wyszczerzyła się.

- Ta sytuacja w Hogsmeade była zabawna. To znaczy, wtedy taka się nie wydawała. Spanikowałam - Nat uśmiechnęła się szeroko. - Chyba nie nadążam. Czy zechcesz mi zdradzić, w jaki sposób Mystere nam to ułatwił?

Katie zmarszczyła brwi.

- Po pierwsze, dla kogo była zabawna, dla tego była - zaśmiała się, kręcąc głową. - A po drugie, potrzebujemy do eliksiru włosów Caspiana. Bez tego nie ruszy. A rozumiesz, że zdobycie jego włosów mogłoby być problematyczne. Jednak skoro Caspian nalega, żebyśmy go ponownie odwiedziły... i mało tego, weszły z nim w jakąś interakcję... - Katie wyszczerzyła się. - To będzie proste. Musimy rozwiązać tylko jeden istotny problem: lekarstwo na Bulbadoks. Jak to cofnąć? - Ślizgonka zamyśliła się, wydymając wargi.

Nathalie zmarszczyła nos. Myślała intensywnie. Trybiki w jej głowie ruszały się opornie. Coś dzwoniło, ale nie wiedziała, w którym kościele. Nie wiedzieć czemu, na myśl przyszła jej ciotka Zelda. Kombinowała i kombinowała. Miała wrażenie, że mózg jej wypłynie uchem.

- Mam! Wiem! Jestem genialna! - krzyknęła.

Katie podskoczyła.

- Co? Jak? Jesteś? - odkrzyknęła, wyrwana z zamyślenia.

- Wiem, jak odwrócić działanie Bulbadoksu - Nathalie wypięła pierś z dumą i zaczęła opowiadać. - Nie wiem, czy miałaś nieprzyjemność poznać moją ciotkę Zeldę. To ta wredna i stara. No więc, gdy miałam około dziewięć-dziesięć lat, spędzałam u niej ferie wraz z kuzynami. Było dziwnie, ale zabawnie. Dobra, wracając do Bulbadoksu. Kuzyn obsypał tym kuzynkę. Darła się, niczym mandragora. Brrr. Nie to, że ciotkę obchodził ból małej, ale nie mogła znieść hałasu, więc zaczęła grzebać w szafce i wyciągnęła mugolską torebeczkę z szałwią. Spojrzałam na nią dziwnie, a ona odparła: "Droga Nathalie, szałwia jest lekarstwem na wszystko. I jest smaczna." No więc, pozostaje nam znaleźć to zioło i po krzyku. - zerknęła na zaskoczoną Katie. - Teraz możesz mnie chwalić. Serio, pozwalam.

Katie wpatrywała się w Nathalie przez chwilę.

- Szałwia... tak? - zamrugała oczami. - Mam szampon z szałwią, ale... - pokręciła głową. - Dobra. Szampon nieważny. Szałwia. Jesteś pewna? Nie to, że mamy inny wybór, ale nie zabijemy ich tym?

- Jestem pewna na dziewięćdziesiąt dziewięć procent - spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem. - Gadasz, jakbyś nie chciała pozbawić ich życia - wyszczerzyła się złośliwie. - A tak na poważnie, to tylko szałwia. Najwyżej ich jelita zaczną sprawniej pracować.

- Ale to się je? Nie... wciera, albo coś? - Katie podrapała się w głowę.

- To się pije, Kathleen, pije. Nawet ja to wiem. Nawet ja.

Ślizgonka odchrząknęła.

- Cóż - cmoknęła z zakłopotaniem. - I wielkim zdarzają się wpadki, nie? - zaśmiała się niezręcznie.- Pije. Okej. Skąd weźmiemy szałwię? - postanowiła przemilczeć swój przebłysk głupoty.

- Nie wiem. Z kuchni? - Nathalie sama nie wierzyła w to, co mówi - Nie.

- Sądzisz, że skrzaty w wolnych chwilach popijają sobie szałwię? - wyszczerzyła się Katie. - Chodźmy do Sprout. Pokładam wielka wiarę w tej kobiecie.

- Właśnie miałam to zaproponować. Nie patrz tak na mnie. Serio, też na to wpadłam - wzrok Katie był zbyt świdrujący. - Dobra, cicho.

Katie zachichotała i sprężystym krokiem ruszyła w stronę cieplarni. Ostatecznie, nie było aż tak źle.

***

- Kiedy następnym razem będziemy potrzebowały czegoś od Sprout, postarajmy się nie trafić na moment, w którym przesadza Kłaposkrzeczki. Miałam ziemię tam, gdzie ziemia nigdy nie powinna zawitać - jęknęła Katie, nachylając się nad eliksirem, który skrzętnie tworzyły poprzedniej nocy.

Dziewczyny zdobyły szałwię, jednak trudem, potem i brudem.

Dosłownie. Profesor Sprout zatrudniła je do pomocy przy swoich roślinach. Za usługi trzeba płacić.

Jednak teraz dziewczyny były wyczyszczone i gotowe do pracy. A zbliżał się czas ponownego zawitania do Skrzydła Szpitalnego.

- Nic nie mów. Chcę o tym zapomnieć. Wstrętne rośliny - Nat wzdrygnęła się. - A to wszystko dla szałwii. Zabawne. Bardzo zabawne.

- To wszystko dla Caspiana - Katie wzdrygnęła się. - To zabrzmiało paskudnie. To jest paskudne. Zaraz trzeba będzie się znów z gadem zmierzyć.

- Jak chcesz, to ja mogę to załatwić - Gryfonka spojrzała na Kat niepewnie. - Cóż, dzisiaj był bardziej paskudny niż zwykle.

- Cóż, jest obsypany czyrakami, pogłębienie jego paskudności jest uzasadnione - powiedziała Katie, marszcząc brwi. - Ale nie zrobię ci tego. A jemu nie dam satysfakcji.. I potrzebujemy świeżych włosów - westchnęła. - Swoją drogą... naprawdę nieciekawie wyglądał. Jakby wrócił z piekła. Myślisz, że Bulbadoks mógł go tak wykończyć? - Ślizgonka zmarszczyła czoło, pakując swoje rzeczy.

- Czyżbyś miała wyrzuty sumienia? - Nat była poważna. - Bulbadoks nie jest aż tak szkodliwy. Chociaż w sumie, nie znamy skutków jego przeterminowanej wersji - dziewczyna zamyśliła się.

- Nie powinnam mieć, nie? W końcu to Mystere - Kathleen odgarnęła włosy z czoła, nie wierząc, że się waha. - Według mnie Bulbadoks nie powinien w żadnej wersji mocno zaszkodzić. Przeterminowany, czy też nie - zarzuciła torbę na ramię i ruszyła w stronę drzwi.
Już czas, pomyślała ponuro. - To zastanawiające. Mogłyśmy sprawdzić, jak wpłynął na pajaca Denisa. Po prostu... to niepokojące.

- I może jeszcze powiesz, że to ja mam sprawdzić, co z Puchonem? Nie rób mi tego. Wolę już Caspiana. Mam dość Denisa. On mnie wykańcza - Nat westchnęła zrezygnowana i związała swe włosy w luźnego koka.

Katie zmarszczyła brwi.

- Do diabła z Denisem. Chodźmy po te włosy - powiedziała, wzdychając ciężko. Horrorze, nadchodzimy!

- Jak uważasz.

Nathalie ruszała za przyjaciółką.

***

Gdy dziewczyny dotarły do Skrzydła Szpitalnego, Katie odetchnęła ciężko.

- Jeśli mamy zginąć, to ja chcę zginąć porządnie. Gotowa na małe przedstawienie? - Katie wyszczerzyła się, poprawiając coś w swojej torbie.

- Nigdy nie byłam bardziej gotowa. - Nat sprawdziła, czy ma w pogotowiu różdżkę. Tak na wszelki wypadek.

Katie klasnęła w ręce.

- Wchodzimy.

I z tymi słowami otworzyła drzwi. Caspian leżał tam, gdzie powinien leżeć. Denis też nie zmienił swojego położenia. Madam Pomfrey nie było na horyzoncie.

Gdzie ta kobieta cały czas znika?

Katie z fałszywym uśmiechem podeszła do łóżka Caspiana.

- Hej, skarbie, tęskniłeś? Jak zdrowie? - wyszczerzyła się, czując, jak jej serce wybija marsz pogrzebowy. Bardzo szybki marsz pogrzebowy.

Caspian spojrzał na nią podkrążonymi oczyma.

- Denerwujesz mnie - powiedział bez większych emocji.

- Łoł, ła, poskrom ten entuzjazm! - wywróciła oczami i przysiadła na brzegu jego łóżka. Sytuacja ją gorszyła, ale teraz miała dostęp do jego głowy. - Myślałam, że mnie wyczekiwałeś - uśmiechnęła się z przesadną radością. - Przyprowadziłam ci towarzystwo - wskazała na Nathalie. - Musisz się bardzo cieszyć - pokiwała głową.

Co ja robię?

- Witaj kolego! Muszę przyznać, że wyglądasz lepiej. To pewnie radość z powodu naszego przyjścia cię tak ożywiła - Nat bez chwili zastanowienia usiadła na przeciwnym brzegu łóżka. Caspian był otoczony i dobrze o tym wiedział.

- Ty też jesteś denerwująca. Jak ludzie was razem znoszą? - spojrzał ponuro na dwie dziewczyny.

- Ej, spokojnie. Po co te całe nerwy? Od tego się dostaje zmarszczek, nie wiedziałeś? - Gryfonka wyszczerzyła się krzywo.

Caspian westchnął.

- Zrobiłaś, co miałaś zrobić? Im szybciej to skończymy, tym szybciej się wyniesiecie - spojrzał z niechęcią na Katie.

Ślizgonka wywróciła oczami.

- Jesteś dziś wyjątkowo nietowarzyski. Żadnego "jak życie", "co tam u was", "fajnie, że jesteście". Nie zaszkodziłoby - Katie jakby od niechcenia przysunęła się bliżej chłopaka.

- Nie obchodzi mnie wasze życie. Ani jak się macie - burknął, zaciskając usta w cienką linię. Katie zmusiła się, by parsknąć śmiechem.

- Caspiś, taki zabawny - powiedziała, wywracając oczami. Nastąpił moment popełnienia samobójstwa. Katie wyciągnęła rękę i zanurzyła dłoń we włosach chłopaka, które okazały się być zadziwiająco miękkie i zmierzwiła je. Nim tamten zdążył zaprotestować, Katie cofnęła rękę z rozbrajającym uśmiechem.

- Auu, Malice, odsuń się, nie dotykaj mnie, jesteś zabójcza dla otoczenia - warknął Caspian, rozmasowując skórę głowy.

Katie uśmiechnęła się.

- Wybacz. Pierścionek - powiedziała, okazując połyskujący metal na swoim palcu. I przy okazji zauważyła kilka włosków, owiniętych wokół kryształku. Ukryła wyraz zadowolenia.

- Po prostu mnie nie dotykaj - wycedził, wykrzywiając usta.

Katie wzruszyła ramionami i posłała Nathalie znaczące spojrzenie.
Część misji zakończona sukcesem.

Nat powstrzymywała parsknięcie.

- Katie? Nathalie? Przyszłyście do mnie? - Denis. On naprawdę nigdy się nie poddawał.

Gryfonka pokręciła głową, starając się go zignorować.

- Ten Puchon jest prawie tak samo wkurzający, jak wasz duet - wzrok Caspiana zabijał.

- Oj, nie przesadzaj! - oburzyła się Nathalie.- Nie jesteśmy nawet w połowie tak denerwujące, jak on. A dodatkowo, ty też nie należysz do najsympatyczniejszych. Prawda boli - Nat pokiwała głową, jakby potwierdzając swe słowa.

- Zamknęłaś mnie w łazience z Jęczącą Martą, zapomniałaś, Blanc? - zmierzył ją pogardliwie wzrokiem. - A wydawać by się mogło, że jako przedstawicielka szanowanej rodziny będziesz się wykazywała rozumem. Najwidoczniej przesiąkłaś doszczętnie Malice - prychnął.

Katie przysunęła się do Nathalie i pociągnęła nosem, jakby obwąchując przyjaciółkę.

- Tak. Cała ja. Nie ma dla ciebie nadziei - Ślizgonka wyszczerzyła się.

- O ja nieszczęsna! Co ja pocznę? - Nat odpowiedziała na uśmiech Katie chichotem.

- Jak już powiedziałam: nie ma dla ciebie nadziei. Zapytaj Caspiana, on wie lepiej - Katie pokiwała gorliwie głową, hamując wybuch śmiechu. Rzeczony Caspian skrzywił się.

- Jesteście bardziej niż denerwujące. Antidotum, Malice i wypad - warknął.

Katie westchnęła i spojrzała na Nathalie.

- Bardzo niemiły - powiedziała ze smutkiem. - No. Więc słuchaj uważnie, Caspianie, bo to będzie skomplikowane. I doceń, bo włożyłyśmy w to wiele pracy - Katie wygodnie pominęła fakt, że to przez nią i Nathalie chłopak wylądował w Skrzydle Szpitalnym. - Szałwia.

Ślizgon spojrzał na nią z zdezorientowaniem.

- Żartujesz sobie?

- Tym razem nie. Szałwia.

- Jak ty się dostałaś na poziom owtemów? Najpierw te figi, a teraz szałwia - prychnął. - Czy ty w ogóle wiesz, czym jest szałwia?

- DOSKONALE wiem, czym jest szałwia. A figi to był świetny pomysł, po prostu jesteś upartym gadem, który ma zawężone horyzonty! - warknęła Katie. Nikt nie miał prawa podważać jej umiejętności, jeśli chodziło o eliksiry. Nikt.

Caspian prychnął.

- Chciałaś dodać figi do eliksiru, w którym jest trzminorek! Wysadziłabyś nas i nasze owutemy! - odpowiedział równie agresywnie.

- ALE GDYBYŚMY ZWIĘKSZYLI DAWKĘ MIĘTY, TO BY ZNEUTRALIZOWAŁA EFEKT I ELIKSIR MNIEJ OSŁABIAŁBY SPOŻYWAJĄCEGO - Katie poderwała się, wbijając spojrzenie w Caspiana. W tym momencie mogłaby mordować.

Chłopak zmarszczył gniewnie brwi, jednak po chwili zrobił minę, którą trudno było zidentyfikować.

- To jest... - zaczął zmieszany. I był to pierwszy raz, kiedy Katie widziała go zmieszanego. Satysfakcja była oszałamiająca.

- No właśnie - prychnęła.

- Dajcie po prostu tę szałwię. I módlcie się, żeby zadziałała - odwarknął zirytowany.

- Nie to, że nie lubię słuchać waszych kłótni, ale skończyliście już? - Nat wtrąciła lekko zirytowanym tonem.

-Nathalie! - głos Denisa przypominał dźwięk wydawany przez konającego hipogryfa. - Wiedziałem, że wrócisz! Wiedziałem, że mnie kochasz!

- CZY TY W KOŃCU DASZ MI SPOKÓJ? CZY TY NIE ROZUMIESZ SŁOWA 'NIE'? NAPRAWDĘ NIE OBCHODZI MNIE TO, JAK GUBISZ DROGĘ DO MOICH OCZU, ALBO JAK MYLISZ ICH KOLOR! "NIE" ZNACZY "NIE" I ODPUŚĆ SOBIE WRESZCIE! UWIERZ MI, ŻE NISZCZENIE MOJEGO ŻYCIA PRYWATNEGO NIE JEST FAJNE, A ROBIENIE Z SIEBIE IDIOTY NA KAŻDYM KROKU NIE POMOŻE CI W PODERWANIU KOGOKOLWIEK - Gryfonka odetchnęła głęboko. Rzadko zdarzało jej się tak wybuchać.

- Ostro - powiedział Caspian.

Katie patrzyła na przyjaciółkę niewidzącym wzrokiem.

- Ja... lubię, gdy się denerwujesz. - Denis odpowiedział niepewnie.

- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! - Nathalie starała się nad sobą panować - NIE! Rozumiesz, czy mam ci to przeliterować? N jak 'nigdy', I jak 'irytacja', E jak 'ewakuacja'. Tak, te trzy słowa przychodzą mi do głowy, gdy cię spotykam - kolejny głęboki wdech. - Więc błagam, odczep się w końcu.

Kathleen nachyliła się do Caspiana i szepnęła:

- Jeden zbędny komentarz i wszyscy zginiemy. Milcz, jeśli ci życie miłe.

Katie zeskoczyła z łóżka i dopadła przyjaciółki.

- Nathalie. Uspokój się. Cokolwiek masz teraz w głowie. Uspokój się i na wszelki wypadek oddaj mi różdżkę - Katie nie czekała, tylko sama zabrała przedmiot od przyjaciółki. - Super. A teraz proszę, wyjdźmy. Tam są drzwi, tam nie ma imbecyli. Chodźmy. Jeden krok, drugi krok - i tym sposobem Kathleen wyprowadziła Nat z sali. Nie wiedziała czy się roześmiać, czy uciec. - No. Więc zaczekaj. Załatwię sprawę szałwii, ok? Oddychaj. Oddychaj i czekaj. Możesz uderzyć ścianę, ale to zaboli bardziej ciebie niż ją - Katie pokiwała głową.

*z perspektywy Nathalie*

Nathalie miała szeroko otwarte oczy i ciężko dyszała. Kat wróciła do środka, zostawiając ją samą ze swoimi myślami.

Gryfonka spuściła głowę i zaczęła przechadzać się w tę i z powrotem. Uświadomiła sobie, że w sali nie było Phillipa. Pani Pomfrey pewnie go wypuściła. Nat cieszyła się z tego powodu, nie chciała, żeby brat widział jej wybuch.

Dziewczyna wciąż maszerowała. Starała się uspokoić, ale wyrzuty sumienia ją zżerały. Wiedziała, że nie powinna tak napadać na Denisa, lecz nie mogła się powstrzymać.

W chwili, gdy obracała się na pięcie, ktoś wpadł na nią z impetem, aż ją odrzuciło i upadła z głośnym hukiem, obijając dolną część pleców.

- Auć - wyjąkała, pocierając nadgarstek, który wygiął się pod dziwnym kątem, kiedy próbowała się uchronić od nieuniknionego upadku.

- Ja przepraszam, nie zauważyłem cię. Ja... Nathalie? - tym kimś był Daniel.

Świetnie. Ktoś chyba wypróbowuje mnie dzisiaj.

- Cześć - Nat wciąż znajdowała się na podłodze. Nie była to wymarzona pozycja, w jakiej chciałaby się znaleźć podczas rozmowy z chłopakiem. Zwłaszcza z TYM chłopakiem.

Daniel wydawał się zmieszany. Podał jej rękę i pomógł wstać. Nat czuła się równie niezręcznie, co on.

- Słuchaj, co do naszej ostatniej rozmowy... - zaczął niepewnie.

- Masz na myśli rozmowę, w której oskarżyłeś mnie o bycie w jakiejkolwiek relacji z Denisem i nie dałeś mi nic wyjaśnić, bo usłyszałeś jakąś plotkę z drugiej ręki i nie obchodziło cię, co ja czuję, tak? - gniew nie opadł z niej do końca.

- A co ty byś pomyślała, gdybyś usłyszała, jak jakaś dziewczyna twierdzi, że się ze mną spotyka, co? - złość udzieliła się i jemu.

- Zapytałabym cię, czy to prawda! - krzyknęła. - W ogóle, czemu tak bardzo cię to obeszło? Tak na serio, zaczęliśmy gadać w tym roku - Nathalie chciałaby usłyszeć to, na co czekała kilka lat, ale rzeczywistość boleśnie o sobie przypomniała.

- Gdy ludzie są zakochani, nie potrafią się skupić na ważnych sprawach. Jesteśmy partnerami na eliksirach, a ja chciałbym zdać. Byłem nawet u Snape'a i prosiłem o przydzielenie mi kogoś innego, ale jak zapewne się domyślasz, odmówił.

Blanc milczała. Czuła nieprzyjemne pieczenie w gardle. Tylko teraz nie płacz, nie teraz.

- Cóż, przepraszam, że los ukarał cię moim towarzystwem. Postaram się oddychać jak najciszej, żebyś mógł udawać, że mnie nie ma. A teraz wybacz, ale muszę iść - ruszyła szybkim krokiem w kierunku najbliższej łazienki.

- Nie, to nie tak... Czekaj! - zawołał za nią.

Nie czekała. Przyspieszyła, zapominając o całej akcji.

*z perspektywy Kathleen*

Katie sama zaczerpnęła powietrza i ponownie wkroczyła do Skrzydła Szpitalnego.

- Kryzys opanowany - oświadczyła, znowu podchodząc do Caspiana.

- Zadajesz się z furiatką. Wiesz, że to niebezpieczne? - stwierdził, marszcząc brwi. Katie przekrzywiła głowę. To brzmiało stanowczo zbyt neutralnie jak na Caspiana.

- Cóż. Lubię życie na krawędzi - wzruszyła ramionami. Chłopak zmierzył ją spojrzeniem.

- Jesteś beznadziejnym Ślizgonem.

Katie wywróciła oczami.

- Mów do mnie jeszcze - odpowiedziała, jakby od niechcenia i zaczęła grzebać w swojej torbie.

- Więc co ty tutaj robisz? - Caspian cały czas się w nią wpatrywał.

- Szukam twojej szałwii.

- Nie. Tutaj, w Slytherinie.

Katie zmarszczyła czoło.

- Pokutuję - odpowiedziała po chwili namysłu, chwytając wreszcie upragniony przedmiot i postawiła go na stoliku przy głowie Caspiana. - Szałwia. To się pije - powiedziała, nim chłopak zdążył zadać jej kolejne pytanie.

Ślizgon spojrzał na nią dziwnym wzrokiem.

- Przecież to oczywiste, że się pije, co innego chciałaś z tym robić?

Katie odchrząknęła.

- No... cóż. No nic - zaśmiała się nerwowo. Klasnęła w dłonie. - No. Więc nie powiem, żeby nie było miło, ale ja już będę się zbierać.

- Kaaatie. Smuutno mi... - rozległ się nosowy głos. Kathleen wzięła głęboki oddech.

- Merlinie, miej mnie w swojej opiece. Albo jego. Bardziej mu się przyda - westchnęła. Caspian parsknął.

- Kłopoty w raju? - zakpił. Katie posłała mu ponure spojrzenie.

- Nazwałbyś TO - wskazała ręką parawan, za którym leżał Denis, - rajem?

- Nazwałbym to pomyłką naukową i ujmą dla matki natury.

- Matka natura już się dawno go wyrzekła - wymamrotała Katie. I gdyby nie wiedziała lepiej, pomyślałaby, że Caspian właśnie powstrzymał uśmiech.

- W każdym razie masz szałwię, ja mam spokój - ukłoniła się. - Do widzenia.

- Wiesz co, Malice, zastanawia mnie jedno...

Katie spojrzała na niego pytająco.

- Jak dostałaś się do moich ubrań? - chłopak uniósł brwi.

Katie miała szczerą nadzieję, że jej policzki nie były czerwone.

- Mam swoje sposoby - odpowiedziała zdawkowo.

- Szczeniackie sposoby - usta Caspiana wykrzywiły się. Kathleen zacisnęła wargi.

- Ale skuteczne.

- Dość żałosne.

Katie zmarszczyła brwi i ponownie przyjrzała się chłopakowi. On naprawdę nie wygląda za dobrze. Jakby został poturbowany. Nawet nie jest tak złośliwy, jak zazwyczaj.

- Może tak jest. Ale hej, Mystere, rozwesel się, zawsze Bulbadoks mógł trafić do twoich spodni - Katie wyszczerzyła się, gdy zobaczyła wyraz twarzy Ślizgona. - No. Osłódź sobie trochę życie - powiedziała dziarsko i przełamując wahanie, wyciągnęła ze swojej torby pudełko czekoladek, które zatrzymała na specjalną okazję i rzuciła je na łóżko chłopaka.

- Czekaj, dajesz mi czekoladki? - zapytał oszołomiony.

- Tylko po to, żeby zobaczyć twoją minę - odpowiedziała, zmierzając do wyjścia.

- Myślisz, że jestem na tyle głupi, żeby je zjeść?

- Pozostawiam to tobie do oceny - powiedziała od niechcenia i wyszła.

Nie... wcale nie mam wyrzutów sumienia, westchnęła. Może trochę...

Westchnięcie zamieniło się w parsknięcie, gdy jeszcze dosłyszała głośne, denisowe "ej, też chcę czekoladki!".

Katie rozejrzała się w poszukiwaniu Nathalie. Ale Nathalie nigdzie nie było.

Ślizgonka zmarszczyła brwi. Może odreagowuje na jakiejś niewinnej zbroi?

Wzruszyła ramionami i ruszyła przed siebie. Miała wrażenie, że w jej głowie zadomowiły się świergotniki. Nie mogła się skupić, cały czas odbiegając w dal myślami. I bała się tej dali, bo w końcu powinna być zdenerwowana, a w rzeczywistości czuła się...

Kathleen nie zidentyfikowała swojego uczucia, ponieważ w tym momencie na kogoś wpadła.

- Au! - jęknęła, czując, jak jej nos zostaje spłaszczony. Odskoczyła, krzywiąc się. - A. Daniel. Miło że wpadłeś. Cóż, ja bardziej wpadłam. No nic- pomimo obolałego nosa, Katie miała dziwnie dobry humor.

- Och! Witaj Kathleen. Wszystko w porządku? - jego głos nie wskazywał, że go to faktycznie obchodzi. Myślami był gdzieś daleko, ale kulturalne zachowanie było nieodłączną częścią jego charakteru.

Katie spojrzała na jego nieobecny wyraz twarzy.

- Gumochłon zjadł mi moją rękę, ale ją odzyskałam i przykleiłam na ślinę - orzekła. Gdy jego reakcją było tylko zdawkowe skinienie głową, Ślizgonka wywróciła oczami. - A jak ci życie mija, Danielu? - zapytała, choć miała wielką ochotę pójść do Wielkiej Sali, napchać jedzenia do brzucha i pójść spać. Mocno spać.

- Nie rozumiem kobiet. - pokręcił głową z niedowierzaniem - Czy wy w ogóle pojmujecie siebie nawzajem? - zmarszczył brwi - Albo same siebie? Czemu wy jesteście takie skomplikowane?

Katie zmarszczyła brwi.

- Po co pojmować? Wystarczy potakiwać i uznawać rację. Poważnie. Zazwyczaj ją mamy. Widzimy więcej. Dlatego nas potrzebujecie - Kat pokiwała stanowczo głową.

- Może coś w tym jest. Miło było, ale już pójdę - odszedł, nie czekając na odpowiedź

Katie przegryzła lekko wargę.

- Trzymaj się - krzyknęła za nim i ruszyła przed siebie. Faceci są dziwni, pomyślała, zmierzając w kierunku kolacji. Bardzo dziwni.

I z tą myślą wkroczyła do Wielkiej Sali. Rozejrzała się po stole Gryffindoru, jednak nigdzie nie zauważyła Nathalie. Nie było jej także przy innych domach. Katie przeczesała włosy dłonią.

Gdzie się podziała?

*z perspektywy Nathalie*

Nat powstrzymywała łzy całą drogę do łazienki. Gdy tylko dotarła do celu, oparła się o ścianę i osunęła na zimne kafelki. Zabolało ją to, co usłyszała. Przez ten krótki czas nadzieja, że on czuje do niej to samo, zdążyła powiększyć swą objętość.

Czuła jak jej serce bije w nienaturalnym tempie. Dłonie stały się zimniejsze niż zwykle, a łzy nie przestawały spływać po rumianych policzkach.

Była pora kolacji, więc prawdopodobieństwo, że ktoś wejdzie i ją zauważy było nikłe, ale jednak istniało.

Wstała z podłogi i ruszyła w kierunku umywalki. Gdy zobaczyła swoje odbicie, w gardle poczuła rozszerzającą się gulkę. Jej usta zaczęły drgać, walczyła, ale już po chwili wydobył się z niej głośny, nędzny szloch.

Wyglądała żałośnie.

Jej złotobrązowe włosy wymykały się z niechlujnego upięcia. Pod oczami miała sine cienie - pamiątka po nieprzespanej nocy. Wargi były popękane, niczym ziemia, która długo nie ma kontaktu z wodą.

Nie podobało się jej to, co widzi. Nie podobał się jej sposób, w jaki zareagowała. Nie podobała się jej ta żałosność.

Szybko obmyła twarz i spojrzała w oczy dziewczynie z odbicia.

- Nie będziesz płakać przez faceta, zrozumiano? - powiedziała pewnym tonem i wyszła z łazienki.
Miała zamiar udać się do Wielkiej Sali. Gdy chciała skręcić w odpowiedni korytarz, naprzeciw wyszła McGonagall.

- Blanc, dobrze, że cię widzę - podniosła na nią wzrok znad sterty papierów, którą niosła. - Wszystko w porządku?

- Tak, tak pani profesor - Nathalie szybko przytaknęła, zakładając zbłąkany kosmyk włosów za ucho. - Coś się stało, pani profesor?

- Chodzi o nieprzyjemne zajście z twoim bratem - z jej twarzy nie dało się nic wyczytać, jak zwykle. - Dobrze wiesz, że powinnam wysłać list z opisem całego zajścia do twoich rodziców, prawda?

- Tak, wiem, ale może dałoby się coś zrobić, żeby tego uniknąć? Phillip wie, że źle zrobił i jestem pewna, że to się więcej nie powtórzy.

Nie umiała kłamać.

- Obie wiemy, że to nieprawda. Młody Blanc jest z siebie bardzo zadowolony, już z nim rozmawiałam - Nathalie mogłaby przysiąc, że dostrzegła cień uśmiechu na twarzy nauczycielki. - Gdybym miała brać pod uwagę tylko konsekwencje, jakie dopadną twojego brata, bez wątpienia wysłałabym ten list - Nat nie wiedziała , do czego McGonagall zmierza. - Lecz biorąc pod uwagę fakt, że konsekwencje spłyną również na ciebie, tym razem zakończy się na punktach ujemnych i szlabanie.

- Ja... dziękuję, ale nie bardzo rozumiem, jak te konsekwencje mogłyby mi zaszkodzić?

- Uczyłam twoją matkę. Wiem, że potrafi być... bezwzględna - Kobieta skrzywiła się nieznacznie na dźwięk tego słowa. - Cóż, jesteś moją najlepszą uczennicą. Nie pozwolę, by coś odciągnęło cię od nauki - uśmiechnęła się. - A i jeszcze jedno.

- Słucham, pani profesor.

- Przyjdź do mojego gabinetu wieczorem, któregoś dnia - widząc minę Gryfonki dodała. - Nie ma się czym denerwować, Blanc. Chcę tylko porozmawiać. I nie śpiesz się, przyjdź, gdy będziesz miała czas - McGonagall poprawiła swą szatę - No, zmykaj na kolację.

- Jeszcze raz dziękuję, pani profesor.

Nathalie pomaszerowała do Wielkiej Sali. Postanowiła nie dać po sobie poznać, co się zdarzyło. Szła z podniesioną wysoko głową.

*z perspektywy Kathleen*

Po wypytaniu osób, które znała i których nie znała też, czy widzieli Nathalie i uzyskaniu negatywnych odpowiedzi, Katie poddała się i chwyciła kilka kanapek ze stołu.

Ruszyła w stronę wieży astronomicznej, by sprawdzić, czy eliksir jest gotowy do użytku. Wspinając się po schodkach, pozwoliła myślom odpłynąć w dal.

Była niewyspana. Bardzo niewyspana. I to mógł być powód dziwności tego dnia. Od poranka zaczynając, a na rozmowie z Caspianem kończąc.
Rozmowie! Oni nigdy nie rozmawiali! Nigdy. Warczeli na siebie, o tak. Ale bycie cywilizowanym wobec siebie było skomplikowaną sprawą.

Katie zmarszczyła brwi.

No dobrze. Była jeszcze jedna sytuacja, kiedy rozmawialiśmy jak ludzie, wykrzywiła lekko usta.

Hogwart Express, jej pierwsza podróż. Najpiękniejszy i najgorszy dzień życia.

Kat potrząsnęła głową. Zajmowanie się przeszłością było zbędne. Liczyła się teraźniejszość.

Odsłoniła kociołek i przyjrzała się dokładnie jego barwie. Idealna, pomyślała z zadowoleniem.
Wszystko zdawało się działać. Jednak w przypadku Katie od "zdawać" do "działać" zazwyczaj istniała wielka przepaść.

Dziewczyna westchnęła. Coś nie dawało jej spokoju. Jakieś małe, niemiłe stworzonko ciągle wierciło jej się w brzuchu.

Kathleen wyciągnęła zabezpieczone włosy Caspiana i przyjrzała im się. Cały jej entuzjazm i euforia, które czuła wcześniej, znikły. Zastanawiała się, czy w ogóle chciała jeszcze przystąpić do planu. Coś jej przeszkadzało.

No halo! Co ze mną jest nie tak! Może w głębi żołądka nie jestem Ślizgonką, ale wyrzuty sumienia w takim momencie nie są wskazane!

Katie poderwała głowę.

Moment, moment. Kathleen. Wyrzuty sumienia?

*z perspektywy Nathalie*

Nat weszła do sali, patrząc prosto przed siebie. Usiadła na swoim miejscu i kątem oka dostrzegła, że Daniel się jej przygląda. Kompletnie nie rozumiała, o co mu chodzi.

- A mówią, że to kobiety są skomplikowane - wymamrotała pod nosem, wbijając zęby w kawałek kurczaka.

Po najedzeniu się do syta, udała się do dormitorium. Omijała wszelkie znajome twarze, nie miała ochoty na rozmowy.

Było jeszcze wcześnie, ale zmęczenie wzięło górę i Nat położyła się do łóżka. Przed zaśnięciem uświadomiła sobie dwie rzeczy:

Jeden: Katie ma jej różdżkę.

Dwa: Katie nie wie, co się z nią stało.

_____

A w następnym odcinku: Wielka Zemsta!
Bądźcie z nami :D

wtorek, 7 października 2014

Nieziemska zemsta

Powracamy znów z nowym rozdziałem! Zemsta wre, dziewczyny zaczynają działać, akcja się toczy, zapraszamy!

PS: drogi czytelniku, rozsmakowałyśmy się w komentarzach. Są pyszne. Naprawdę. Dokarmcie nas, prosimy? Dobre jedzenie, dobre rozdziały! *szantaż*

*noc, 5 września, złączenie perspektyw*

- To musi się udać. Puchon i Ślizgon będą cierpieć - powiedziała stanowczo Katie.
Dziewczyny siedziały w ukrytym pomieszczeniu w wieży astronomicznej. Nie było ono do końca ukryte, po prostu trudne do zauważenia i niewykorzystane. Prawie niewykorzystane. Dziewczęta spostrzegły w nim potencjał i zajęły, jako teren własny. - To będzie idealne! - pisnęła z podekscytowaniem Ślizgonka, mając przed oczami rezultaty misternej zemsty. Klasnęła w ręce. - Będziemy potrzebowały eliksiru miłosnego, sprytu i odrobiny szczęścia. I aparatu - wyszczerzyła się, kręcąc głową. To będzie piękne.

Nathalie nigdy nie przypuszczała, że będzie gotowa zrobić wszystko, aby tylko zaznać słodkiej zemsty.

Może przesadzamy?, sumienie dziewczyny próbowało o sobie przypomnieć. Nie, sami się o to prosili.

- Spryt już mamy, wciąż żyjemy, więc szczęście też jest, a aparat mogę załatwić - Nat niepewnie spojrzała na przyjaciółkę. - Czy jesteś pewna, że przyda ci się moja pomoc przy robieniu eliksiru? - Gryfonka wzruszyła ramionami. - Po prostu się o ciebie martwię. Zawsze uważałaś, że jesteś dobra, ale obawiam się, że gdy zobaczysz mnie w akcji, to się załamiesz. Na eliksirach jestem genialna.

Kat zaśmiała się.

- Moja droga przyjaciółko, byłyśmy partnerami na eliksirach odkąd Enervy na pierwszym roku wyprodukował gaz gryzący, naprawdę trudno będzie mnie zaskoczyć - wyszczerzyła się. I natychmiast zmarszczyła brwi. - Będziemy potrzebowały składników. Nie mamy składników - postukała się palcem w policzek. - I jutro rano eliksir musiałby być gotowy, żeby mógł odstać. Dla Caspiana w akompaniamencie Denisa jestem w stanie zarwać noc, ale nie wiem, czy mam odwagę narazić się Snape'owi i jego zapasom - Ślizgonka zacisnęła usta.

- Mam szlaban w środę. Może dałoby się coś wykombinować? Jestem na tyle zdesperowana, że jestem w stanie spróbować go przełożyć - Nat przełknęła głośno ślinę. - Pewnie tego pożałuję, ale cóż, takie życie.

Kathleen spojrzała na Nathalie, jakby dziewczyna właśnie ogłosiła, że jutro skacze do wnętrza wulkanu. Co prawdopodobnie byłoby mniej niebezpieczne.

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Podpisujesz na siebie wyrok, którego nie da się cofnąć. Denis zasłużył na ból, ale jesteś gotowa go TYM przypłacić? - Katie uniosła brwi.

Nat patrzyła w przestrzeń przez pewien czas. Westchnęła i spojrzała Kat prosto w oczy.

- Tak, jestem w stanie to zrobić. Niecodzienne sprawy wymagają niecodziennych środków - uśmiechnęła się krzywo. - Chyba nawet wiem, jak tego dokonam. McGonagall mnie lubi, nie zaprzeczaj. Wieczorami zwykle siedzi w klasie. Udam, że nie potrafię wykonać pewnej bardzo zawiłej transmutacji, którą oczywiście potrafię zrobić i poproszę ją, by wstawiła się za mną u Snape'a.

Katie zamyśliła się.

- Jeśli poprosisz ją o korki w środę, a jak wiemy, w środę Snape zafundował ci zajęcie, to może uda się nakłonić ją do współpracy - dziewczyna zmarszczyła brwi. - Ale wiesz na czym polega problem? - przekrzywiła głowę. - TY POTRAFISZ TRANSMUTACJĘ, PACHNIE BLEFEM JAK PERFUMAMI TRELAWNEY!
- NO WIEM, ALE JESTEM ZDESPEROWANA! - Nathalie zamilkła na moment i przybrała zdezorientowaną minę. - Czemu krzyczymy? Dobra, nieważne. Mój plan jest raczej kiepski, może ty masz jakiś pomysł, panno Malice? - zaczęła tupać nogą.

- Krzyczymy, ponieważ bez tego nasza przyszła biografia straci na atrakcyjność - Katie pokiwała głową i ponownie pogrążyła się w swoich myślach. Ruszcie się, trybiki, czas na wysiłek!
Postukała palcami w swoje udo.

- Pójdę do niego i powiem, że chcę sprawdzić, czy ten paskudnik Mystere dostarczył odpowiedni eliksir. Snape trzyma nasze prace na zapleczu, gdzie może w spokoju je okpiwać. Gdy tylko się zgodzi, a się zgodzi, zapytasz go o przełożenie szlabanu. Na to już zgody nie będzie, ale to da mi chwilę na uszczuplenie jego zapasów - Katie westchnęła, jeszcze raz analizując plan. - To samobójstwo - pokręciła głową, słysząc uszami wyobraźni marsz pogrzebowy.

- Myślałam, że mnie lubisz. Myślałam, że nie chcesz mojej śmierci! Myślałam... - Nathalie przerwała wyliczanie i przypomniała sobie spojrzenie Daniela. Trochę rozczarowane, trochę smutne. Potem pomyślała o wstrętnej, śmiejącej się podle twarzy Denisa.
Blanc miała dobrą wyobraźnię, bardzo dobrą. Może to dziwne, ale czuła, że jeśli czegoś nie zrobi, to wyląduje na ślubnym kobiercu z Puchonem. Brr. - Zrobię to.

- Zobaczyłaś mutację, zwaną też czasem twarzą, Denisa, prawda? - Katie wyszczerzyła się. Odetchnęła. - To szaleństwo, ale miałam dziś trawę na głowie, gorzej być nie może - Ślizgonka podniosła się, zdecydowanie poprawiając ubranie. - To jak, zmierzamy w kierunku zagłady? - powiedziała dziarsko, jednocześnie zastanawiając się, ile Snape będzie potrzebował czasu na pocięcie dwóch dziewczyn i uwarzenie z nich eliksiru.

- Cieszę się, że miałam okazję cię poznać - Nat objęła przyjaciółkę. - Chodźmy już, chcę to mieć za sobą. O ile mnie nie zabije. O Merlinie, ja chcę żyć!

Dziewczyny ruszyły w kierunku lochów. Katie przyspieszała co chwilę, poganiając Nat, lecz ta wcale nie miała ochoty na spotkanie ze Mistrzem Eliksirów, więc spowalniała marsz, jak tylko mogła.

Kathleen westchnęła.

- Nathalie Blanc, zmierzamy na śmierć, ale zginiemy chwalebnie, w kociołku jednego z najlepszych Mistrzów Eliksirów. Pomyśl, że to słuszna sprawa i do boju, póki nie stchórzymy. A jestem w Slytherinie, pamiętasz? Mamy do tego tendencję - Kat jeszcze bardziej przyspieszyła, czując, jak jej serce bije w oszalałym tempie. Tylko myśl o zemście przekonywała ją, by stawiać dalsze kroki. Żyła w Slytherinie, ze Snape'm była w całkiem przyzwoitych stosunkach, jednak zdawała sobie sprawę, że dotknięcie jego zapasów jest szaleństwem i drogą do wiecznego potępienia.

Nat wzruszyła ramionami, wzięła kilka głębokich wdechów i przyspieszyła.

- W sumie, to nawet podoba mi się ta adrenalina, fajnie by było wyjść z tego cało, ale nie nalegam - Gryfonka nogi miała jak z waty, ale nie dawała się sparaliżować.

- Fajnie by było nie skończyć jako składnik eliksiru - sapnęła Katie, praktycznie dobiegając do drzwi gabinetu nauczyciela eliksirów. Zawahała się. - No... jesteśmy - powiedziała niepewnie.

- Dwa głębokie wdechy i pukamy na trzy - oznajmiła Nathalie. Kat przytaknęła - Raz... - nie chcę tu być. - Dwa... - jesteśmy idiotkami.- Trzy... - definitywnie zginiemy. Kocham cię mamo!
Katie wypuściła gwałtownie powietrze, a z nim także i rękę.

- Nie, ja nie dam rady - sapnęła. Poczuła, jak odwaga ulatuje z niej z lekkością wodoru. - On nas wywali z zajęć. Nie możemy wypaść z zajęć! Muszę być na zajęciach, by skopać tyłek Caspianowi! - jęknęła Ślizgonka. - I żeby mieć pracę. To też jest powód - dodała prędko, kiwając głową. Ten chłopak staje się moją obsesją.

Ale było już za późno. W chwili, gdy Kat wypowiadała swe obiekcje, Gryfonka pukała do drzwi.

- Teraz mi to mówisz? - Nathalie spiorunowała Ślizgonkę wzrokiem.
Katie uśmiechnęła się przepraszająco.

- Spanikowałam - jęknęła cicho, gdy drzwi otworzyły się ze złowrogim piskiem, zapowiadającym przyszłą zagładę.

Choć pora była późna, Snape nadal był w swoim gabinecie.

Mistrz Eliksirów zmierzył dziewczyny ponurym spojrzeniem.

Katie wzięła głęboki wdech.

- Dobry wieczór, panie profesorze. Przepraszamy, że przeszkadzamy w... - Ślizgonka podrapała się po karku. Elokwencjo, potrzebuję cię! - no przepraszamy, że przeszkadzamy. Ale chciałam tylko sprawdzić... widzi pan, przez ostatni incydent na eliksirach ja i mój... partner nie dostarczyliśmy naszej pracy i Caspian miał ją donieść, jednak nie jestem pewna, czy wziął właściwą fiolkę i... czy mogłabym sprawdzić? - Katie zmarszczyła brwi. Czy nie jestem za bardzo uległa? Ale z drugiej strony - wszyscy są wobec niego ulegli.

Snape otaksował Ślizgonkę spojrzeniem.

- Wierzę, że pan Mystere to kompetentny uczeń, panno Malice i jest w stanie dostarczyć eliksir.

Katie pokiwała gorliwie głową.

- Nie wątpię w jego kompetencje. Jednakże... - Kathleen zamyśliła się. Tym go zakasuję. - Jednakże eliksiry to sztuka, wymagająca precyzji i dokładności. Chcę być precyzyjna i dokładna do samego końca - Bingo.

Twarz Snape'a pozostała emocjonalną maską, jak zawsze, jednak jego wzrok powędrował w stronę Nathalie.

- A Blanc jest poświadczeniem idei precyzji i dokładności?

Katie jęknęła w duchu. Przestań choć na chwilę być taką paskudą, rujnujesz nasz plan!

- Eee... Nathalie też ma pewną sprawę, ale w innej materii - Kat odpowiedziała prędko, chcąc jak najszybciej pominąć nieuprzejmości i ewentualne spory.

Snape zacisnął usta i odsunął się.
- Do środka - warknął.

*z perspektywy Nathalie *

Dziewczyny spojrzały na siebie i grzecznie wmaszerowały przez drzwi. Gabinet był ponury jak zwykle i dziwnie pachniał. Snape zasiadł za swym biurkiem i dłonią wskazał na zaplecze.

Kat zerknęła na Nathalie, a jej spojrzenie mówiło: "przetrzymaj go". Wszystko pięknie i fajnie, ale jak mam to niby zrobić?

- Blanc, może zechciałabyś mnie łaskawie oświecić i zdradzisz, co właściwie sobie myślałaś, zakłócając mój cenny spokój? - Snape patrzył na nią spod przymrużonych powiek.

- Cóż, więc... - nerwowo bawiła się swoimi palcami. Nie miała pojęcia od czego najbezpieczniej zacząć. - Jak pan profesor zapewne świetnie pamięta, mam odbyć u pana szlaban w dwie najbliższe środy...

- Testujesz moją pamięć, cierpliwość czy obydwa, Blanc? - Snape wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu.

- Już wyjaśniam - serce Nat biło jak oszalałe. - Bo... tak jakby... środa nie za bardzo mi pasuje - wypaliła. Snape podniósł głowę znad swoich papierów, które prawdopodobnie były pracami młodszego rocznika i zastygł w niemym oburzeniu.

- To znaczy, ja nie chcę odwołać szlabanu, ale raczej go przełożyć. Mam dodatkowe zajęcia, pracę domową, obiecałam pomóc bratu... - Gryfonka sama nie wiedziała co mówi. Była świadoma, że gada bez sensu, ale oczy Snape'a świdrowały ją, wwiercały się bezlitośnie.

- I dlatego uznała pani, że pani obowiązki przerastają problemy przeciętnego ucznia, więc należą się pani specjalne względy, tak? - Snape powiedział fałszywie uprzejmym tonem. - Cóż, nie wątpię w twoje nieprzeciętne problemy, Blanc, jednakże nie czuję się w obowiązku do pomocy w ich rozwiązaniu. Choć mogę ci coś poradzić - zaszydził, wbijając w dziewczynę zimne spojrzenie. - Zacznij respektować reguły i przykładać choćby minimalną wagę do nauki, a zapewniam, że szlabany w środę lub jakiekolwiek inne dni przestaną cię dręczyć.

Katie nie było widać na horyzoncie, co oznaczało, że nie znalazła jeszcze tego, czego potrzebowały.

W głowie Nathalie pojawił się pewien pomysł, którego prawdopodobnie będzie żałowała.

- Nie o to mi chodziło. Absolutnie nie. Jak wszyscy wiemy, nie jestem najlepsza na eliksirach - Snape prychnął, ale dziewczyna nie przestała mówić. - Po prostu jestem świadoma swoich braków i bardzo chciałabym się poprawić, gdyż eliksiry są jednym z najważniejszych przedmiotów. Czuję się zawstydzona poziomem jaki reprezentuję i obiecuję, że to się zmieni. - mina Snape'a nic nie zdradzała, jak zwykle. Nat brnęła dalej. - Pomyślałam, że może zgodziłby się pan przełożyć mój dwutygodniowy szlaban ze środy na inny dzień. Mniemam również, że jego przedłużenie wyjdzie mi na dobre i przyjmę je z pokorą. - Bum! Stało się, powiedziała to.

Snape wpatrywał się przez dłuższą chwilę w Nathalie. Ogarniająca ich cisza była dusząca.

- Choć niezmiernie mnie cieszy, że zauważasz swoją nieudolność - powiedział beznamiętnie, - to nie sądzę, że skazywanie mnie na twoje towarzystwo w ilości większej niż jest to potrzebne przyniesie jakiekolwiek pozytywne rezultaty. Książki, Blanc. I skupienie na kociołku, nie partnerze - wycedził. - Można by pomyśleć, że przebywanie w towarzystwie panny Malice wpłynie w jakiś sposób na twoje umiejętności, jednak jak widzę, nie wykorzystujesz okazji. Może czas zacząć? - Mistrz Eliksirów zamilkł. - I o Malice mówiąc, gdzie ona jest?

*z perspektywy Katie *

Katie, nie marnując czasu, natychmiast przekroczyła próg składziku Snape'a i mimochodem zatrzasnęła drzwi.

Dobrze, Kat, do roboty. Szybko.

Dziewczyna obrzuciła pomieszczenie badawczym spojrzeniem, rozeznając się w położeniu poszczególnych składników. Zmarszczyła brwi.

Powinnam być bardziej zniesmaczona widokiem takiej ilości szczurzych śledzion, pijawek, rybich oczu i śluzu. To niepokojące, pomyślała, podchodząc do jednej z półek i łapiąc zabarwiony na niebiesko słoik.

- Zaczynajmy - mruknęła i zaczęła biegać po pomieszczeniu, w popłochu podbierając składniki i modląc się, by niczego nie zapomnieć. I by nie zostać złapaną.

Nathalie, moje życie w twoich rękach, nie upuść go!

Kathleen dawała z siebie wszystko i zastanawiała się, jak to możliwe, że znajduje i pakuje składniki z taką prędkością.

- Jemioła, jaja popiełka... skąd on wziął jaja popiełka?, Momortek... - mruczała pod nosem i jednocześnie czuła, jak uderzenia jej serca odliczają kończący się czas.

Ostatnia ingrediencja! Krew salamandry!

Katie rozejrzała się. Gdybym była krwią salamandry, gdzie chciałabym stać..., i wiedziona przeczuciem, a także znajomością swojego pecha, spojrzała na najwyższą półkę.

No. I jest.

Westchnęła. Fiolka stała wysoko. Bardzo wysoko.

Katie przegryzła wargę.

Jestem na tyle głupia...?, machnęła ręką. Jasne, że jestem!

Przysunęła krzesło i weszła na nie. To nadal nie wystarczyło, więc wyprężała wszystkie swoje centymetry, których aż tak wiele nie było.
Postanawiając zaryzykować, Katie stanęła na oparciu krzesła.

I już prawie. Prawie, prawie.

Opuszkami palców musnęła fiolkę. A krzesło przewróciło się.

Katie z łoskotem upadła na podłogę. Poczuła w plecach ogień.

- Auuć... - jęknęła, czując napływające łzy do oczu. Złapała oddech i usiadła, ignorując tępy ból kręgosłupa. - Cholera, jak ja teraz... - w momencie, w którym poczuła wpijającą się różdżkę, na którą spadła, uświadomiła sobie, że jest jednym z najgłupszych Ślizgonów, jacy przekroczyli progi Hogwartu.

- Accio krew salamndry! - syknęła, celując różdżką w flakonik, który po chwili znalazł się w jej ręce.

Katie przelała szybko substancję do własnego naczynka i wcisnęła do torby.

- Dobra, wszystko - ni to sapnęła, ni szepnęła do siebie i wypadła z zaplecza, natychmiast uderzając w pierś Snape'a, który najwyraźniej miał zamiar wejść do składzika.

- Przepraszam - pisnęła Kat, odskakując w popłochu i robiąc wszystko, by nie spojrzeć na twarz profesora. - Sprawdziłam, wszystko w porządku z eliksirem, bardzo dziękuję za pomoc - wypaliła Kathleen, przysuwając się do drzwi. - To my już nie będziemy przeszkadzały... chodź, Nat... i pójdziemy, dobranoc! - i nie czekając na odpowiedź wypadła z gabinetu.

*złączenie perspektyw*

Nathalie ruszyła za przyjaciółką. Gryfonka była w szoku. Przeżyły! I to było najważniejsze, ale pozostawał jeszcze jeden mały szczegół, o którym nie mogła przestać myśleć. W jej umyśle wciąż brzmiało jedno zdanie: "I skupienie na kociołku, nie partnerze". Czy to oznacza, że on zauważył? Jeśli Snape się zorientował, to cała szkoła też. Chcę umrzeć.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Ślizgonki.

- Dziś nie śpimy, wiesz o tym, prawda? - Katie szła szybko, planując w głowie dalszy rozwój wydarzeń. - Ten eliksir to skomplikowana sprawa. Bardzo. Ale mamy jaja popiełka. Popiełka, rozumiesz? Snape nas poćwiartuje, jeśli się dowie, że je zabrałyśmy! - Kat pokręciła głową.

- Nie wiem, czym jest popiełek, ale jestem pewna, że nie jest zadowolony z faktu, że ktoś mu ukradł jaja - Nat zmusiła się do uśmiechu, choć myślami była gdzie indziej. - Jak rozumiem, zarywamy noc, tak? Ty robisz eliksir, a ja nie przeszkadzam - po chwili zastanowienia dodała, - a może ci pomogę? Podszkolisz mnie, co?

- Sądzę, że Snape będzie bardziej niezadowolony od samego popiełka. One są nieziemsko cenne. I idealne do eliksiru miłości - Kat spojrzała na Nathalie. - Chcesz się uczyć eliksirów? - Ślizgonka parsknęła. - To tylko takie wrażenie, czy Snape jednak cię natchnął?

- Skoro są takie cenne, to raczej ich nie używa codziennie, nie? Więc nie zorientuje się szybko - Nathalie wysoko zadarła głowę i uniosła palec wskazujący. - Oczywiście, że zamierzam podszkolić się z eliksirów. To bardzo ważny i cenny przedmiot, bez niego me życie nadal będzie bezsensowną kupką przypadkowych zdarzeń - spojrzała Kat w oczy. - Ucz mnie, o wspaniała!

Katie wyprostowała się, mimochodem zauważając, że nadal bolą ją plecy i spojrzała na przyjaciółkę.

- Nathalie, moja wierna towarzyszko, wiedz, że jestem gotowa powierzyć ci kompendium wiedzy misternej sztuki, jaką jest warzenie eliksirów. Od dziś wkraczasz na nową ścieżkę, usłaną szczurzymi śledzionami, żabim skrzekiem, krwią gadów, pijawkami i chrząszczami. Witamy - Kathleen oznajmiła uroczystym głosem, jednak natychmiast parsknęła. - A co do jaj popiełka... wyobrażasz sobie Snape'a, regularnie warzącego eliksiry miłości? Pochylony z fanatycznym uśmieszkiem nad różową parą, bijącą z kociołka - Kat zachichotała.

- Snape warzący eliksir miłosny? Musiałaś mi to zrobić, prawda? Przecież wiesz, że mam genialną wyobraźnię - Nat nie mogła powstrzymać śmiechu. - Ciekawe komu by go podał - zamyśliła się dziewczyna.

Przyjaciółki dotarły do swej kryjówki. Katie poczęła przestawiać stoły, wyciągać ingrediencje i wszystko inne. Nathalie patrzyła tylko, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić.

- To mogę ci pomóc, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona. - Mogę coś pokroić, posiekać, obedrzeć ze skóry...

Katie zamyśliła się.

- Najbardziej byłabym zadowolona, gdybyś ze skóry obdarła Caspiana. Ale że aktualnie jest to niemożliwe i wolę cię bardziej na wolności niż w Azkabanie, to zrezygnuję. Porozkładam się z całym tym bajzlem i bierzemy się do roboty, tak? - Ślizgonka rozkładała wszystko dokładnie. Choć w życiu była niepoukładaną osobą, w eliksirach musiała mieć porządek.
W pewnym momencie zastygła i wybuchła śmiechem. - Nat... Nathalie. A wyobrażasz sobie taką... panią Snape'ową? - Kat zaniosła się histerycznym chichotem. Pora była zbyt późna, jej mózg potrzebował snu.

- Tak! Miałaby twarz Snape'a, ale ubierałaby się na różowo i... ich dzieci. Małe Snape'ciątka! Takie urocze człowieczki! - Gryfonka prawie przewróciła się ze śmiechu. - Fuj.

Katie roześmiała się głośno.

- Czekaj, czy cokolwiek, co wyjdzie od Snape'a może być urocze? - zachichotała i westchnęła. - O matko... czekaj. O co nam właściwie chodzi? - Ślizgonka skonsternowała się. - Eliksir! Czas. My. Zemsta. Noc. Eliksir - zakomenderowała i przygotowała kociołek. - Zrobimy tak. Ty mi zaufasz, ja będę mówiła, co masz robić, uwarzymy ten eliksir i postaramy się wrócić do dormitoriów nie zasypiając po drodze.

Po niedługim czasie Nathalie zorientowała się, że gapi się z otwartymi ustami na dziwne czynności, które wykonuje przyjaciółka. Marzyła o zanurzeniu się w oceanie poduch na swoim kochanym łóżeczku. Tylko ono mnie rozumie. Tylko ono mnie nigdy nie opuści. Jednocześnie dumała nad podłością świata. Caspian i Denis są dupkami, ale to one muszą zarywać noc. Jawna niesprawiedliwość.

- Miałam ci pomóc. Pamiętasz, czy zapomniałaś, tak samo jak zapomniałaś zadania na transmutację w trzeciej klasie? Miałam niezły ubaw. Ta twoja mina i mordercze spojrzenie McGonagall. Chyba się wzruszę, dobre czasy - Nathalie przeszła z etapu wykończenia na kolejny poziom. Poziom dziwnej, nielogicznej wesołkowatości. - Zagrajmy w zagadki, okay? - wychyliła głowę zza lewego ramienia Kat. - Uwaga! Kto chce ci pomóc? - nie czekała na odpowiedź. - JA! Co mam robić i czemu się nie odzywasz?

Katie wyszła ze stanu "warzę eliksir, eliksir warzy mnie" i powróciła do rzeczywistości.

- Czekaj, co? Coś zaszło? Mówiłaś coś o transmutacji? Merlinie, nienawidzę transmutacji, tak jak McGonagall mnie - wymamrotała, zastanawiając się, czy to już kolejna faza bezsenności. Ogarnięcie rzeczywistości wymagało coraz więcej wysiłku. - Ej! Możesz mi pomóc? Potrzebuję... - Katie gorączkowo zaczęła przerzucać kartki, które nie wiadomo skąd się wzięły i porozrzucane probówki. - Potrzebuję... potrzebuję...o! Imbir! Posikaj mi imbir, co? - Katie uśmiechnęła się szeroko, zastanawiając się, co ją tak właściwie bawi.

- Powinnam się obrazić. Produkuję się jak głupia, a ty nawet się nie wysilisz, żeby łaskawie usłyszeć me słowa - Nathalie założyła ręce na piersi w obrażonej pozie. - Dobra, przeszło mi. Imbir, tak? Będziesz dumna. Wiem, czym jest imbir - dziewczyna wyprostowała się, zadowolona ze swej wiedzy.

Katie skrzyżowała ramiona, kręcąc z rozbawieniem głową.

- Dobrze. Jestem z ciebie nieziemsko dumna. A jak posiekasz ten imbir, to już w ogóle pęknę z radości - Kat wyszczerzyła się i zwiększyła płomień pod kociołkiem. Eliksir dopiero był w fazie początkowej, ale już nabrał przyjemnej, kremowej barwy.

Nat spiorunowała ją wzrokiem.

- Nie doceniasz mnie.

Chwyciła nóż, imbir i zaczęła siekać. Siekała, siekała i siekała. Poszło jej zaskakująco dobrze, tylko raz się skaleczyła!

- Co teraz? - zapytała, podsadzając Kat swe dzieło pod nos. - Nieźle, nie?

- Cudownie, ale krew naprawdę była zbędna - Katie roześmiała się. Powoli zaczynała nabierać coraz większej werwy. Kolejna faza bezsenności. Nieposkromiona radość. - Dobrze, imbir! Czas na imbir, imbir do kociołka raz! - zawołała dziarsko i dodała do eliksiru kolejny składnik. - Boże, czuję się dziwnie. Upojenie bezsennością, tak stwierdzam. Zapytaj mnie o coś, a ja nie ręczę za moją odpowiedź - pokręciła głową. - Dobrze, dobrze. Czas zmobilizować mózg. Sok z jagód jemioły! Nadal pałasz chęcią warzenia? Możesz mi wycisnąć sok z jagód. Jagód jemioły! Chyba jest tu gdzieś belladona. I choć wizja jest kusząca, to chcemy chłopców rozkochać, nie zabić - Katie zmarszczyła brwi.

- Odrobina krwi jeszcze nikomu nie zaszkodziła... chyba - Gryfonka stwierdziła niepewnie i przystąpiła do zleconego jej zadania. Wyciskała sok z jagód jemioły, jak jeszcze nigdy w życiu! Właściwie nigdy wcześniej tego nie robiła. Pozbawianie roślin soku nie należało do jej hobby.

Po wielu innych czynnościach w końcu udało im się skończyć.

- Wyglądamy okropnie - powiedziała Nat, następnie przyjrzała się Ślizgonce. - Ale ty gorzej - wyszczerzyła się.

Katie zachichotała.

- Za dnia odpowiedziałabym ci bardzo złośliwe i bardzo niedostojnie, ale nie przespałam nocy i nawdychałam się pary z eliksiru miłosnego, więc nie mogę się gniewać - uśmiechnęła się rozanielona i usiadła ciężko na podłodze z westchnieniem. - Patrz, jakie piękne gwiazdy! - krzyknęła Katie, podrywając się. Chwyciła jedną ręką Nathalie za ramię, a drugą wskazała na zachmurzone, bezgwiezdne niebo. - Są cudowne, prawda? Jak romantycznie - przekrzywiła głowę ze zmęczeniem i ziewnęła. - I gdzież, ach gdzież jesteś, księciu na białym rumaku? - zamyśliła się. - Albo bez rumaka. Kuc nie jest wymagany. Gdzieś się podział, książę? A może nawet nie książę, byleby nie był Denisem - mamrotała bez składu. - Nigdy więcej nie warzę przeklętego eliksiru miłości - jęknęła.

- Dobrze, że dodałaś to o księciu, bo już chciałam powiedzieć, że wolę facetów - Nat zachichotała. Bycie nogą z eliksirów w tym przypadku się opłaciło, nie musiała wąchać oparów w tak dużej ilości jak towarzyszka. - Zapaliła mi się czerwona lampka w głowie w momencie, gdy zaczęłaś gadać o gwiazdach. Są ładne i w ogóle, ale chodźmy spać. Tak będzie lepiej, zaufaj mi. Nie martw się, jeśli jutro nie będziesz pamiętała swojej anielskiej wypowiedzi. Będę ci ją opowiadać do końca życia i jeszcze dłużej. No i wzbogacę ją o kilka jednorożców, harf i tak dalej.

- Jednorożce i harfy! - wykrzyknęła Kathleen. - To jest to! Tak będzie wyglądał mój romans życia. Jednorożce i harfy. I gwiazdy. Co ty na to? Piszesz się na to? Jednorożce i harfy! Normalnie romans jak z tego szmatławca "Grzeszny Czar"! - Katie roześmiała się radośnie. Nagle spoważniała. - Tylko nikomu nie mów, że to przeczytałam. Bo przeczytałam. Przykro mi, ale potrzebowałam w moim życiu jednorożców, harf i czarującego Leonarda - Katie parsknęła śmiechem. - Leonard. Gość nie może być materiałem na romans z takim imieniem - Katie przeczesała napuszone przez wilgoć włosy i spojrzała ze zdezorientowaniem na Nathalie. - O czym ja mówię? - zmarszczyła brwi. - Czyli nie chcesz ze mną romansu? Okej. To nic. Kocham cię, ale nie jesteś w moim typie - pokiwała stanowczo głową Katie. - Gustuję w krótkich włosach, brunetach. I mięśniach. Klata, te sprawy, wiesz? No i mężczyznach. To też istotne kryterium.

- Tak, bycie mężczyzną to zdecydowana zaleta - Nat rozejrzała się niepewnie. - Ty też nikomu nie mów, ale ja również to przeczytałam i nie wierzę, że to mówię. Chodźmy spać, strzelam, że została nam chwilka na małą drzemkę. Potwierdź, błagam.

Katie uśmiechnęła się szeroko.

- Moja droga Gryfonko, mamy calutką niedzielę przed sobą na spanie. Budzikom śmierć i niech się dzieje co chce - Katie oznajmiła radośnie, połową mózgu będąc już w swoim ciepłym łóżku.

- Mam rozumieć, że chcesz wywinąć coś jeszcze? Normalnie bym nie protestowała, ale jestem zmęczona - ziewnęła, by potwierdzić, to co właśnie powiedziała.

Katie zastanowiła się.

- Czuję się jakbym była pijana. Choć nigdy nie byłam pijana. Nie wiem, czy robienie czegokolwiek jest bezpieczne - zmarszczyła brwi. - Przefarbujmy panią Norris na różowo i chodźmy spać, jakiś bonus musi być! - zaśmiała się Kathleen.

- Powinnyśmy wymyślić coś ambitniejszego. Chociaż chciałabym zobaczyć minę Filcha. to by było piękne. Jestem zła, to nie powinno mnie śmieszyć, a jednak.

- Daj spokój, to jest śmieszne! - zaśmiała się Kat i zamyśliła się. - Nie wiem. Naszym szelmom przydałoby się coś zgotować, ale na to przeznaczyłyśmy eliksir. Chociaż! - zakrzyknęła, ożywiając się. - Możemy zrobić coś słabego, żeby myśleli, że na tym koniec zemsty, a tu nie! Tu my! Tak łatwo nie będzie! - Katie uśmiechnęła się złowrogo.

- Właśnie za to cię kocham! - wykrzyknęła Gryfonka - Masz jakiś pomysł? Błagam, powiedz, że masz - dziewczyna złapała Katie za ramiona i zaczęła nią potrząsać.

- Ja... - Katie zmarszczyła brwi. - A będziesz dalej mnie kochać, jak powiem, że nie? - Ślizgonka zacisnęła usta w cienką linię. - Jestem odurzona, nie umiem być wystarczająco złośliwa, nie wiem, zróbmy im makijaż permanentny przez sen, coś - wymamrotała, samej nie wiedząc, co mówi.

- Wybaczam ci. Znaj me miłosierdzie. - Nat zamyśliła się - To nie może być coś wielkiego, ale za małe też nie może być. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to krople na przeczyszczenie.

Katie zachichotała.
- Śmierdząca sprawa - zmarszczyła brwi i wybuchnęła śmiechem. - Boże, co ja mówię. Wsypmy im bulbadoksu do piżam, niech ich swędzi, będą wiedzieli, od kogo wyrazy miłości.

- Ale... jak zamierzasz dostać się do pokoju Puchonów?

- Czy Denis mało razy nas tam zapraszał, głosząc wszem i wobec, że każdy ma wolny wstęp? Chyba się nie obrażą. Zresztą zemsta Puchonów jakoś specjalnie mnie nie przeraża - Katie wzruszyła ramionami.

- Właściwie moje sumienie już śpi, więc chodźmy - Nathalie zatrzymała się na chwilę. - Ty prowadź.

Katie zastanowiła się przez chwilę.

- Ej, ale ja nigdy nie byłam u Puchonów - powiedziała, zagryzając wewnętrzną stronę policzka. - Wiem, że to jest gdzieś w lochach, po drodze nam, ale nie mam pojęcia gdzie dokładniej. Nie słyszałaś czegoś, coś, od kogoś?

- Dobra, to ja prowadzę. To gdzieś niedaleko kuchni. Tylko gdzie jest kuchnia? Mózgu, współpracuj, proszę - Nat zapukała w swoje czoło - Nikogo nie ma.

***

Dziewczyny ruszyły w stronę lochów, znowu. Droga nie była łatwa. Musiały poruszać się niczym ninja, bezszelestnie. Żadna z nich nie miała ochoty na spotkanie z Panią Norris. Nathalie powoli przypominała sobie, gdzie znajduje się cel ich przechadzki. Pokój Puchonów mieścił się za wnęką z beczkami.

- Wchodzimy? - Gryfonka nie była pewna.

- Nathalieeee - Katie szepnęła przeciągle. - Bo wiesz co... bo ten. My tak jakby nie mamy ze sobą bulbadoksu, wiesz? - Katie wyszeptała z żałością w głosie. Za bardzo chciało jej się spać, by być logiczną.

- Ups. Nie pomyślałam. Ale to nic. To nie nasza wina. To było bardzo nieoczywiste. No bo kto pamiętałby o bulbadoksie w takiej sytuacji? Przecież on nie był istotny, to tylko główny punkt naszej małej zemsty. Chcę mi się płakać i śmiać jednocześnie.

- Ty płacz, a ja się będę śmiała. Pogodzimy te dwie rzeczy - Katie pokiwała gorliwie głową. - Słuchaj - mówiła cicho, bojąc się złapania. - Zaraz świt, jeśli już nie teraz. Mam u mnie w pokoju trochę bulbadoku, tak sądzę. Nie pytaj skąd, okej? Tak się złożyło. Pójdziemy tam. Dam ci część i pójdę do Caspiana. Ty do Denisa. W ten sposób zdążymy przed czasem. I niech Merlin ma nas w swojej opiece.

- Dobrze, ale musisz mi powiedzieć, co mam z nim konkretnie zrobić. Jest późno, a ja mam nawet problem z wymówieniem nazwy - Nat rozejrzała się niespokojnie. - Chodźmy, bo coś tak czuję, że ktoś nas obserwuje.

Katie rozejrzała się niespokojnie.

- Biegniemy przed siebie jak głupie i liczymy, że przeżyjemy, co ty na to?

- Zawsze.

- Bądź ostrożna i podążaj za mną - powiedziała dziarsko Katie i bez wstępów puściła się biegiem w stronę dormitorium Slytherinu. Nie miała pojęcia, co im da ten bieg, ale było zbyt późno, by się nad tym zastanawiać.

Dziewczyny wymijały zakręty z zadziwiającą zręcznością. Katie prowadziła bardziej wyczuciem niż obserwacją, lochy były słabo oświetlone, a pochodnie rzucały upiorne cienie na ściany.

W końcu Katie i Nathalie dotarły na miejsce. Kat oparła się o ścianę, próbując złapać oddech. - Swoją drogą, po co był ten bieg? - sapnęła i podeszła do ściany, skrywającej przejście. - Poczekaj tu, ok? - powiedziała do Nathalie i wmaszerowała do środka, sprawdzając, czy żaden maruder nie postanowił spędzić nocy w pokoju wspólnym.

Na szczęście, pod względem spania, Ślizgoni byli przyzwoitymi ludźmi w swoich przyzwoitych łóżkach.

Katie zakradła się do swojego dormitorium, stąpając delikatnie w obawie, że każdy głośniejszy odgłos postawi do pionu połowę populacji Slytherinu.

Gdy dotarła do swojego kufra, poczuła, że zwycięstwo jest już blisko.
A kiedy udało jej się wygrzebać magiczny proszek, była całkowicie zadowolona.

- Super - szepnęła i wyszła szybko z dormitorium, mając nadzieję, że Nathalie nie została wciągnięta przez żadnego stwora i nadal stoi tam, gdzie Kat ją zostawiła.

Nadzieje nie okazały się próżne.

- Jestem! Udało się! - powiedziała z uśmiechem Ślizgonka. - Trzymaj - wcisnęła pojemnik przyjaciółce. - Zrób z tym cokolwiek. Posyp ubrania imbecyla, samego rzeczonego lub wybrany przedmiot. Choć z posypywaniem Denisa bym uważała. Jeśli się obudzi i zobaczy cię przy swoim łóżku, gotów będzie sądzić, że zakradłaś się do niego, przynosząc dozgonne wyrazy miłości - Katie zachichotała.

Nathalie zmarszczyła nos. Jej godność dzisiaj lekko ucierpiała, ale wiedziała, że nie upadła jeszcze tak nisko, by wyznawać Denisowi cokolwiek. Zwłaszcza miłość. Na sama myśl wstrząsnął nią dreszcz.

- Zapamiętam. Dobra, życz mi powodzenia - zmierzyła przyjaciółkę wzrokiem - Tobie się chyba bardziej przyda. Nie oszukujmy się. Denis nie dorasta Caspianowi do pięt pod żadnym względem.

Katie odetchnęła.

- Jeśli zawiedziesz, twoje życie będzie usłane Denisem. Jeśli ja zawiodę, to liczę na jakiś przyzwoity pogrzeb, kiedy już pozbieracie to, co ze mnie zostanie. Choć wychodzę w bilansie lepiej, wiesz, ty będziesz miała zniszczone calutkie, długie życie, moje po prostu się skończy - Kathleen wyszczerzyła się, choć wewnętrznie zadrżała na myśl o tym, co miała zamiar zrobić.

Wkraść się do dormitorium pełnego chłopców, Ślizgonów, podłych Ślizgonów i posypać Caspiana-w-cholerę-dobrego-w-pojedynkach-Mystere bulbadoksem i uciec żywą.
Żaden kłopot.

- Mówiłam ci kiedyś, że świetnie pocieszasz? - Nathalie zmarszczyła czoło. - Mój Merlinie, życie z Denisem! Za co? Dobra, już się ogarnęłam. Chodźmy.
I się rozdzieliły.

*z perspektywy Nathalie *

Nathalie ruszyła dziarsko naprzód. Szła posypać Denisa bulbadoksem, ale czuła się jak wojowniczka, która maszeruje pomścić wszystkie swoje krzywdy. Nie wiedziała jeszcze, co konkretnie zrobi, ale domyślała się, że musi to być spektakularne.

Miała ochotę sypnąć w denerwującą makówkę kolegi, ale zdawała sobie sprawę, że może się to zakończyć przymusem rozmowy oraz tłumaczenia się przed nim.

Dumając nad wadami i zaletami kolejnych pomysłów, nawet nie spostrzegła, że stoi przed drzwiami do pokoju wspólnego Puchonów. Odetchnęła głęboko i zacisnęła rękę wokół pojemniczka z magicznym proszkiem, który miał pomóc zaspokoić jej rządzę mordu.

Vendetta, tego mi trzeba.

Weszła do pomieszczenia, które było żółte. A to niespodzianka! Nathalie przesunęła wzrokiem po pokoju. Widziała żółte fotele, chłopaka siedzącego na jednym z nich, żółte kotary, kilka roślinek…

Na brodę Merlina! Kto to do siedmiu skrzatów jest!

Zanim zdążyła się opanować, z jej ust dobył się zduszony krzyk.

Cholera, wpadłam.

- Co? Gdzie? Jak? – wymamrotał zaspanym głosem chłopak. Nat wszędzie rozpoznałaby ten nudny dźwięk. Denis. – Nathalie, co ty tu robisz?... – odchrząknął ohydnie, a Gryfonka usłyszała jak flegma odrywa się od ścianek jego gardła. Wstrząsnął nią dreszcz. Dreszcz obrzydzenia konkretnie. – To znaczy… Wiedziałem, że przyjdziesz i na ciebie czekałem. Czułem, że nie dasz rady mi się oprzeć. Jesteś twarda i odważna, kręci mnie to – mówiąc, uśmiechał się krzywo i co rusz unosił oraz opuszczał brwi. Jakby się zaciął.

Nat miała tylko chwilę, aby wyjść z tej sytuacji cało.
Mózgu, błagam! I wtedy oczami wyobraźni znowu ujrzała perspektywę ślubu z Denisem. To oczyściło jej umysł i wykombinowała zdumiewający w swej przewrotności i genialności plan.

- Nie jestem Nathalie. Jestem jej widmem. To tylko sen. Przychodzę tu, by cię ostrzec – jej twarz przybrała kamienny wyraz, chociaż dziewczynie trudno było powstrzymać uśmiech.

- Ostrzec? Niby przed czym? – Puchon wyglądał na zdezorientowanego. – A tak w ogóle, to skoro jesteś zmorą…

- Widmem – przerwała mu.

- Dobra, skoro jesteś widmem, to czemu wyglądasz jak Nathalie, co?

- Nie wiem, to twój sen. Wydajesz się mądrzejszy – dziewczyna szła na żywioł. Gorzej i tak nie mogło być.

- No tak, to logiczne – udawał, że wie o co chodzi. – Więc, przed czym chciałaś mnie ostrzec?

- Przed życiem, mój drogi. Przed życiem – starała się, by jej głos brzmiał odlegle, nieosiągalnie.

- Powiesz coś więcej? – domagał się odpowiedzi, jak pies spaceru po całodniowym pobycie w domu.

- To zależy tylko od ciebie – Nat postanowiła się zbytnio nie produkować.

- Dobra, niech będzie. Chyba wiem, czemu wyglądasz, jak Nat – Gryfonka uniosła pytająco brwi. – Bo ją lubię.

- Dedukcja godna najznamienitszego Krukona.

- Dobra, nie chcę się w to dłużej bawić.

- Nie musisz – Gryfonka nagle przypomniała sobie o celu swego przybycia. Na stoliku obok fotela ujrzała zwinięty w kłębek cienki sweter. – Teraz pozwól, że posypię twój sweterek tym magicznym proszkiem.

Podeszła powoli i hojnie oprószyła jego ubranie.

- Dlaczego to zrobiłaś? Coś mi tu nie pasuje, ale jeszcze nie wiem co – dziewczyna prawie widziała przesuwające się, zardzewiałe trybiki w głowie chłopaka.

- Nie pytaj mnie, ja jestem tylko iluzją, która zmierza do wyjścia.

Denis wstał i chwiejnym krokiem ruszył wprost na nią.

- Coś mi nie pasuje – dotknął ją. – Ej! Okłamałaś mnie! Nie jesteś widmem z mojego snu! – zaczął się opętańczo wydzierać.

- Zamknij się, bo wszystkich obudzisz – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Ja wyjdę, ty pójdziesz spać, zrozumiano?

- Wiedziałem! Przyszłaś, bo nie mogłaś wytrzymać, co? – darł się coraz głośniej. – Dobrze, że spławiłem tego całego Daniela. Teraz jesteśmy tylko ty i ja.

- Drętwota! – nie wytrzymała. Stała jak wryta i gapiła się na pozbawione przytomności ciało chłopaka. – No, także tego, miło się rozmawiało, ale ja już pójdę.

Biegła ile sił w nogach. Wiedziała, że nie powinna tracić nad sobą kontroli. Mimo wszystko całe zdarzenie ją bawiło.

Ciężko dysząc, wdrapała się do wieży Gryffindoru, udała się do swego dormitorium i zapadła w głęboki sen.

*z perspektywy Kathleen *

Katie wzięła głęboki oddech i weszła do środka jamy wężów. Jeszcze nigdy nie wkraczała do pokoju wspólnego z takim strachem. Każdy cień wydawał jej się czekającym napastnikiem, a każdy odgłos zapowiedzią rychłej zagłady.

Dziewczyna niechętnie ruszyła w stronę dormitorium chłopców, czując, jak napina się każdy jej mięsień.

Nie wierzę, że to robię. Nie wierzę, że to robię. Zrobią mi coś bardzo przykrego, jak mnie odkryją. Salazarze, wiem, że jako Ślizgonka jestem do kitu, ale wspomóż mnie. Wiem, że nawet ty masz w sobie na tyle litości.

I z tą ni to modlitwą Kathleen trafiła pod drzwi najstarszego rocznika. Miała wrażenie, że zamiast tabliczki z rzymską siódemką widnieje napis "Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie".

Westchnęła. Zapowiada się nieźle, wzięła głęboki oddech i ostrożnie otworzyła drzwi, które okazały się niezablokowane.

W środku panowała ciemność, a w nozdrza Kat uderzył zastanawiający zapach. Dziewczyna wkroczyła na terytorium nieznane, wyważając każdy krok. Niezbyt wiele mogła zobaczyć i była temu poniekąd wdzięczna. Merlin wie, co męskie dormitorium skrywa za swoimi drzwiami. I niech Merlin tę wiedzę zachowa dla siebie.

Kathleen uklękła, wyciągając różdżkę i szeptem powiedziała "Lumos". Szybko schowała źródło światła po bluzkę, pozwalając nikłym promieniom oświetlić posadzkę.

Ślizgonka, starając się nie zastanawiać nad tym, kiedy podłoga była sprzątana, zaczęła powoli posuwać się w kierunku łóżka, które wydawało się należeć do Caspiana. A następnie zrobiła wszystko, co w jej mocy, by nie wydać dźwięku obrzydzenia, gdy jej ręka natrafiła na jakąś lepką substancję. Nawet nie chcę wiedzieć, jęknęła w myślach.

Wreszcie osiągnęła swój cel. Podniosła się z kolan i ostrożnie podeszła bliżej, próbując dojrzeć twarz śpiącego przez szczelinę w zasłonie, zza której odezwało się głośne chrapanie.

Caspian chrapie?, zachichotała w myślach. On naprawdę tak chrapie?

Katie odważyła się uchylić zasłonę łóżka i zobaczyła, że to nie odgłosy Caspiana, ale jego pomagiera Vincenta Dummheita. Dziewczyna skrzywiła się i natychmiast odsunęła. Fu.

Idąc za głosem intuicji, odwróciła się i podeszła do kolejnego łóżka, robiąc wszystko, by nie wpaść na coś. Prawie jej się udało. Ucierpiało kolano i szafka nocna.

Kiedy wreszcie dziewczyna dotarła do łóżka kolejnego delikwenta, odsunęła ponownie zasłonę i ku swojej radości zobaczyła twarz Caspiana Mystere'a, pogrążonego w świecie snów. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, a z twarzy znikł typowy, irytujący uśmieszek, zastąpiony przez błogi spokój. Katie uniosła kącik ust.

W takiej formie da się go polubić. Do momentu, w którym się obudzi, w każdym razie.

Dziewczyna przywołała się do porządku i ostrożnie przyświeciła różdżką, szukając pomysłu na wykorzystanie magicznego proszku.

I prawie zaśpiewała z radości, gdy zobaczyła, że porządny Caspian przygotował sobie ubrania na kolejny dzień.

Dlaczego on to robi? Nikt nie składa ubrań przed snem na następny dzień. Nikt!, Katie zacisnęła usta w cienką linię. Okej, ja tak nie robię.

Katie podeszła na palach do końca łóżka, gdzie spoczywały szaty chłopaka. Ślizgonka wyjęła bulbadoks z kieszeni, uważając by go nie rozsypać i delikatnie rozłożyła ubrania.

Tylko koszula, czy go nie oszczędzać?, przekrzywiła głowę. Jutro będzie miał prawdziwe piekło, niech ma jakąś ulgę, pomyślała ze wzruszeniem ramion i posypała wewnętrzną część białej koszuli chłopaka, uważając, żeby samej nie dotknąć paskudnej substancji. Poradź sobie z tym, Mystere, pomyślała złośliwie i ponownie spojrzała na rozłożonego na łóżku chłopaka. Przez myśl przeszedł jej pomysł, który był przykładem lekkomyślności dziewczyny. Dlaczego by nie?

Podeszła bliżej chłopaka i przysiadła na brzegu materaca, następnie nachyliła się nad Ślizgonem, przypominając sobie książkę o snach, którą kiedyś czytała. Postanowiła zastosować jedną z wymienionych w niej technik. Nachyliła się do ucha chłopaka.

- Co mi powiesz, Caspianie? - szepnęła cicho, zastanawiając się, czy ona naprawdę chce zginąć. - No dalej, powiedz, co wiesz - kontynuowała, zastanawiając się, czy to ma prawo zadziałać.

- Nc... tniea - wymamrotał nieskładnie przez sen chłopak. Katie zachichotała wewnętrznie. Działa!

- Vincent kradnie ci twoje pieguski, wiesz? - szepnęła znowu. Brwi chłopaka zmarszczyły się przez sen. - Ale to nic. Teraz śnij, śpij, Caspianie. O mnie. Tak. To koszmar. Kathleen. Pamiętaj. Malice. Koszmar. Zobacz, goni cię. Goni cię, goni cię, goni cię... - powtarzała monotonie, zastanawiając się, dlaczego do tej pory uważała "Kolorowe koszmary" za porażkę roku, kiedy książka wydawała się mówić mądre rzeczy.

Chłopak ponownie wykrzywił twarz, poruszając się niespokojnie.

Kathleen oprzytomniała, uświadamiając sobie, że tkwi z rozświetloną różdżką w dormitorium chłopców, którzy niechybnie zaraz się obudzą.

Wstała i szybko ruszyła do wyjścia, przy okazji wpadając na coś leżącego na ziemi. Potknęła się, z łoskotem upadając na podłogę. Cholera!, zerwała się i wybiegła z pokoju, nie patrząc za siebie i licząc na to, że chrapanie Vincenta wystarczająco znieczuliło resztę współlokatorów na hałas.

Z bijącym sercem wpadła do swojego dormitorium i uspokoiła się dopiero, gdy znalazła się na swoim łóżku i zaciągnęła zasłony.

Żyję, pomyślała, nie wierząc w swoje szczęście. Żyję, o mój Merlinie, Salazarze, cała reszto, czuwacie nade mną!


Dopiero kiedy Kathleen była już po części w krainie snów, przez jej głowę przeszła myśl, że Caspian używa szamponu o niezidentyfikowanym, ale nieziemskim zapachu.