wtorek, 7 października 2014

Nieziemska zemsta

Powracamy znów z nowym rozdziałem! Zemsta wre, dziewczyny zaczynają działać, akcja się toczy, zapraszamy!

PS: drogi czytelniku, rozsmakowałyśmy się w komentarzach. Są pyszne. Naprawdę. Dokarmcie nas, prosimy? Dobre jedzenie, dobre rozdziały! *szantaż*

*noc, 5 września, złączenie perspektyw*

- To musi się udać. Puchon i Ślizgon będą cierpieć - powiedziała stanowczo Katie.
Dziewczyny siedziały w ukrytym pomieszczeniu w wieży astronomicznej. Nie było ono do końca ukryte, po prostu trudne do zauważenia i niewykorzystane. Prawie niewykorzystane. Dziewczęta spostrzegły w nim potencjał i zajęły, jako teren własny. - To będzie idealne! - pisnęła z podekscytowaniem Ślizgonka, mając przed oczami rezultaty misternej zemsty. Klasnęła w ręce. - Będziemy potrzebowały eliksiru miłosnego, sprytu i odrobiny szczęścia. I aparatu - wyszczerzyła się, kręcąc głową. To będzie piękne.

Nathalie nigdy nie przypuszczała, że będzie gotowa zrobić wszystko, aby tylko zaznać słodkiej zemsty.

Może przesadzamy?, sumienie dziewczyny próbowało o sobie przypomnieć. Nie, sami się o to prosili.

- Spryt już mamy, wciąż żyjemy, więc szczęście też jest, a aparat mogę załatwić - Nat niepewnie spojrzała na przyjaciółkę. - Czy jesteś pewna, że przyda ci się moja pomoc przy robieniu eliksiru? - Gryfonka wzruszyła ramionami. - Po prostu się o ciebie martwię. Zawsze uważałaś, że jesteś dobra, ale obawiam się, że gdy zobaczysz mnie w akcji, to się załamiesz. Na eliksirach jestem genialna.

Kat zaśmiała się.

- Moja droga przyjaciółko, byłyśmy partnerami na eliksirach odkąd Enervy na pierwszym roku wyprodukował gaz gryzący, naprawdę trudno będzie mnie zaskoczyć - wyszczerzyła się. I natychmiast zmarszczyła brwi. - Będziemy potrzebowały składników. Nie mamy składników - postukała się palcem w policzek. - I jutro rano eliksir musiałby być gotowy, żeby mógł odstać. Dla Caspiana w akompaniamencie Denisa jestem w stanie zarwać noc, ale nie wiem, czy mam odwagę narazić się Snape'owi i jego zapasom - Ślizgonka zacisnęła usta.

- Mam szlaban w środę. Może dałoby się coś wykombinować? Jestem na tyle zdesperowana, że jestem w stanie spróbować go przełożyć - Nat przełknęła głośno ślinę. - Pewnie tego pożałuję, ale cóż, takie życie.

Kathleen spojrzała na Nathalie, jakby dziewczyna właśnie ogłosiła, że jutro skacze do wnętrza wulkanu. Co prawdopodobnie byłoby mniej niebezpieczne.

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Podpisujesz na siebie wyrok, którego nie da się cofnąć. Denis zasłużył na ból, ale jesteś gotowa go TYM przypłacić? - Katie uniosła brwi.

Nat patrzyła w przestrzeń przez pewien czas. Westchnęła i spojrzała Kat prosto w oczy.

- Tak, jestem w stanie to zrobić. Niecodzienne sprawy wymagają niecodziennych środków - uśmiechnęła się krzywo. - Chyba nawet wiem, jak tego dokonam. McGonagall mnie lubi, nie zaprzeczaj. Wieczorami zwykle siedzi w klasie. Udam, że nie potrafię wykonać pewnej bardzo zawiłej transmutacji, którą oczywiście potrafię zrobić i poproszę ją, by wstawiła się za mną u Snape'a.

Katie zamyśliła się.

- Jeśli poprosisz ją o korki w środę, a jak wiemy, w środę Snape zafundował ci zajęcie, to może uda się nakłonić ją do współpracy - dziewczyna zmarszczyła brwi. - Ale wiesz na czym polega problem? - przekrzywiła głowę. - TY POTRAFISZ TRANSMUTACJĘ, PACHNIE BLEFEM JAK PERFUMAMI TRELAWNEY!
- NO WIEM, ALE JESTEM ZDESPEROWANA! - Nathalie zamilkła na moment i przybrała zdezorientowaną minę. - Czemu krzyczymy? Dobra, nieważne. Mój plan jest raczej kiepski, może ty masz jakiś pomysł, panno Malice? - zaczęła tupać nogą.

- Krzyczymy, ponieważ bez tego nasza przyszła biografia straci na atrakcyjność - Katie pokiwała głową i ponownie pogrążyła się w swoich myślach. Ruszcie się, trybiki, czas na wysiłek!
Postukała palcami w swoje udo.

- Pójdę do niego i powiem, że chcę sprawdzić, czy ten paskudnik Mystere dostarczył odpowiedni eliksir. Snape trzyma nasze prace na zapleczu, gdzie może w spokoju je okpiwać. Gdy tylko się zgodzi, a się zgodzi, zapytasz go o przełożenie szlabanu. Na to już zgody nie będzie, ale to da mi chwilę na uszczuplenie jego zapasów - Katie westchnęła, jeszcze raz analizując plan. - To samobójstwo - pokręciła głową, słysząc uszami wyobraźni marsz pogrzebowy.

- Myślałam, że mnie lubisz. Myślałam, że nie chcesz mojej śmierci! Myślałam... - Nathalie przerwała wyliczanie i przypomniała sobie spojrzenie Daniela. Trochę rozczarowane, trochę smutne. Potem pomyślała o wstrętnej, śmiejącej się podle twarzy Denisa.
Blanc miała dobrą wyobraźnię, bardzo dobrą. Może to dziwne, ale czuła, że jeśli czegoś nie zrobi, to wyląduje na ślubnym kobiercu z Puchonem. Brr. - Zrobię to.

- Zobaczyłaś mutację, zwaną też czasem twarzą, Denisa, prawda? - Katie wyszczerzyła się. Odetchnęła. - To szaleństwo, ale miałam dziś trawę na głowie, gorzej być nie może - Ślizgonka podniosła się, zdecydowanie poprawiając ubranie. - To jak, zmierzamy w kierunku zagłady? - powiedziała dziarsko, jednocześnie zastanawiając się, ile Snape będzie potrzebował czasu na pocięcie dwóch dziewczyn i uwarzenie z nich eliksiru.

- Cieszę się, że miałam okazję cię poznać - Nat objęła przyjaciółkę. - Chodźmy już, chcę to mieć za sobą. O ile mnie nie zabije. O Merlinie, ja chcę żyć!

Dziewczyny ruszyły w kierunku lochów. Katie przyspieszała co chwilę, poganiając Nat, lecz ta wcale nie miała ochoty na spotkanie ze Mistrzem Eliksirów, więc spowalniała marsz, jak tylko mogła.

Kathleen westchnęła.

- Nathalie Blanc, zmierzamy na śmierć, ale zginiemy chwalebnie, w kociołku jednego z najlepszych Mistrzów Eliksirów. Pomyśl, że to słuszna sprawa i do boju, póki nie stchórzymy. A jestem w Slytherinie, pamiętasz? Mamy do tego tendencję - Kat jeszcze bardziej przyspieszyła, czując, jak jej serce bije w oszalałym tempie. Tylko myśl o zemście przekonywała ją, by stawiać dalsze kroki. Żyła w Slytherinie, ze Snape'm była w całkiem przyzwoitych stosunkach, jednak zdawała sobie sprawę, że dotknięcie jego zapasów jest szaleństwem i drogą do wiecznego potępienia.

Nat wzruszyła ramionami, wzięła kilka głębokich wdechów i przyspieszyła.

- W sumie, to nawet podoba mi się ta adrenalina, fajnie by było wyjść z tego cało, ale nie nalegam - Gryfonka nogi miała jak z waty, ale nie dawała się sparaliżować.

- Fajnie by było nie skończyć jako składnik eliksiru - sapnęła Katie, praktycznie dobiegając do drzwi gabinetu nauczyciela eliksirów. Zawahała się. - No... jesteśmy - powiedziała niepewnie.

- Dwa głębokie wdechy i pukamy na trzy - oznajmiła Nathalie. Kat przytaknęła - Raz... - nie chcę tu być. - Dwa... - jesteśmy idiotkami.- Trzy... - definitywnie zginiemy. Kocham cię mamo!
Katie wypuściła gwałtownie powietrze, a z nim także i rękę.

- Nie, ja nie dam rady - sapnęła. Poczuła, jak odwaga ulatuje z niej z lekkością wodoru. - On nas wywali z zajęć. Nie możemy wypaść z zajęć! Muszę być na zajęciach, by skopać tyłek Caspianowi! - jęknęła Ślizgonka. - I żeby mieć pracę. To też jest powód - dodała prędko, kiwając głową. Ten chłopak staje się moją obsesją.

Ale było już za późno. W chwili, gdy Kat wypowiadała swe obiekcje, Gryfonka pukała do drzwi.

- Teraz mi to mówisz? - Nathalie spiorunowała Ślizgonkę wzrokiem.
Katie uśmiechnęła się przepraszająco.

- Spanikowałam - jęknęła cicho, gdy drzwi otworzyły się ze złowrogim piskiem, zapowiadającym przyszłą zagładę.

Choć pora była późna, Snape nadal był w swoim gabinecie.

Mistrz Eliksirów zmierzył dziewczyny ponurym spojrzeniem.

Katie wzięła głęboki wdech.

- Dobry wieczór, panie profesorze. Przepraszamy, że przeszkadzamy w... - Ślizgonka podrapała się po karku. Elokwencjo, potrzebuję cię! - no przepraszamy, że przeszkadzamy. Ale chciałam tylko sprawdzić... widzi pan, przez ostatni incydent na eliksirach ja i mój... partner nie dostarczyliśmy naszej pracy i Caspian miał ją donieść, jednak nie jestem pewna, czy wziął właściwą fiolkę i... czy mogłabym sprawdzić? - Katie zmarszczyła brwi. Czy nie jestem za bardzo uległa? Ale z drugiej strony - wszyscy są wobec niego ulegli.

Snape otaksował Ślizgonkę spojrzeniem.

- Wierzę, że pan Mystere to kompetentny uczeń, panno Malice i jest w stanie dostarczyć eliksir.

Katie pokiwała gorliwie głową.

- Nie wątpię w jego kompetencje. Jednakże... - Kathleen zamyśliła się. Tym go zakasuję. - Jednakże eliksiry to sztuka, wymagająca precyzji i dokładności. Chcę być precyzyjna i dokładna do samego końca - Bingo.

Twarz Snape'a pozostała emocjonalną maską, jak zawsze, jednak jego wzrok powędrował w stronę Nathalie.

- A Blanc jest poświadczeniem idei precyzji i dokładności?

Katie jęknęła w duchu. Przestań choć na chwilę być taką paskudą, rujnujesz nasz plan!

- Eee... Nathalie też ma pewną sprawę, ale w innej materii - Kat odpowiedziała prędko, chcąc jak najszybciej pominąć nieuprzejmości i ewentualne spory.

Snape zacisnął usta i odsunął się.
- Do środka - warknął.

*z perspektywy Nathalie *

Dziewczyny spojrzały na siebie i grzecznie wmaszerowały przez drzwi. Gabinet był ponury jak zwykle i dziwnie pachniał. Snape zasiadł za swym biurkiem i dłonią wskazał na zaplecze.

Kat zerknęła na Nathalie, a jej spojrzenie mówiło: "przetrzymaj go". Wszystko pięknie i fajnie, ale jak mam to niby zrobić?

- Blanc, może zechciałabyś mnie łaskawie oświecić i zdradzisz, co właściwie sobie myślałaś, zakłócając mój cenny spokój? - Snape patrzył na nią spod przymrużonych powiek.

- Cóż, więc... - nerwowo bawiła się swoimi palcami. Nie miała pojęcia od czego najbezpieczniej zacząć. - Jak pan profesor zapewne świetnie pamięta, mam odbyć u pana szlaban w dwie najbliższe środy...

- Testujesz moją pamięć, cierpliwość czy obydwa, Blanc? - Snape wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu.

- Już wyjaśniam - serce Nat biło jak oszalałe. - Bo... tak jakby... środa nie za bardzo mi pasuje - wypaliła. Snape podniósł głowę znad swoich papierów, które prawdopodobnie były pracami młodszego rocznika i zastygł w niemym oburzeniu.

- To znaczy, ja nie chcę odwołać szlabanu, ale raczej go przełożyć. Mam dodatkowe zajęcia, pracę domową, obiecałam pomóc bratu... - Gryfonka sama nie wiedziała co mówi. Była świadoma, że gada bez sensu, ale oczy Snape'a świdrowały ją, wwiercały się bezlitośnie.

- I dlatego uznała pani, że pani obowiązki przerastają problemy przeciętnego ucznia, więc należą się pani specjalne względy, tak? - Snape powiedział fałszywie uprzejmym tonem. - Cóż, nie wątpię w twoje nieprzeciętne problemy, Blanc, jednakże nie czuję się w obowiązku do pomocy w ich rozwiązaniu. Choć mogę ci coś poradzić - zaszydził, wbijając w dziewczynę zimne spojrzenie. - Zacznij respektować reguły i przykładać choćby minimalną wagę do nauki, a zapewniam, że szlabany w środę lub jakiekolwiek inne dni przestaną cię dręczyć.

Katie nie było widać na horyzoncie, co oznaczało, że nie znalazła jeszcze tego, czego potrzebowały.

W głowie Nathalie pojawił się pewien pomysł, którego prawdopodobnie będzie żałowała.

- Nie o to mi chodziło. Absolutnie nie. Jak wszyscy wiemy, nie jestem najlepsza na eliksirach - Snape prychnął, ale dziewczyna nie przestała mówić. - Po prostu jestem świadoma swoich braków i bardzo chciałabym się poprawić, gdyż eliksiry są jednym z najważniejszych przedmiotów. Czuję się zawstydzona poziomem jaki reprezentuję i obiecuję, że to się zmieni. - mina Snape'a nic nie zdradzała, jak zwykle. Nat brnęła dalej. - Pomyślałam, że może zgodziłby się pan przełożyć mój dwutygodniowy szlaban ze środy na inny dzień. Mniemam również, że jego przedłużenie wyjdzie mi na dobre i przyjmę je z pokorą. - Bum! Stało się, powiedziała to.

Snape wpatrywał się przez dłuższą chwilę w Nathalie. Ogarniająca ich cisza była dusząca.

- Choć niezmiernie mnie cieszy, że zauważasz swoją nieudolność - powiedział beznamiętnie, - to nie sądzę, że skazywanie mnie na twoje towarzystwo w ilości większej niż jest to potrzebne przyniesie jakiekolwiek pozytywne rezultaty. Książki, Blanc. I skupienie na kociołku, nie partnerze - wycedził. - Można by pomyśleć, że przebywanie w towarzystwie panny Malice wpłynie w jakiś sposób na twoje umiejętności, jednak jak widzę, nie wykorzystujesz okazji. Może czas zacząć? - Mistrz Eliksirów zamilkł. - I o Malice mówiąc, gdzie ona jest?

*z perspektywy Katie *

Katie, nie marnując czasu, natychmiast przekroczyła próg składziku Snape'a i mimochodem zatrzasnęła drzwi.

Dobrze, Kat, do roboty. Szybko.

Dziewczyna obrzuciła pomieszczenie badawczym spojrzeniem, rozeznając się w położeniu poszczególnych składników. Zmarszczyła brwi.

Powinnam być bardziej zniesmaczona widokiem takiej ilości szczurzych śledzion, pijawek, rybich oczu i śluzu. To niepokojące, pomyślała, podchodząc do jednej z półek i łapiąc zabarwiony na niebiesko słoik.

- Zaczynajmy - mruknęła i zaczęła biegać po pomieszczeniu, w popłochu podbierając składniki i modląc się, by niczego nie zapomnieć. I by nie zostać złapaną.

Nathalie, moje życie w twoich rękach, nie upuść go!

Kathleen dawała z siebie wszystko i zastanawiała się, jak to możliwe, że znajduje i pakuje składniki z taką prędkością.

- Jemioła, jaja popiełka... skąd on wziął jaja popiełka?, Momortek... - mruczała pod nosem i jednocześnie czuła, jak uderzenia jej serca odliczają kończący się czas.

Ostatnia ingrediencja! Krew salamandry!

Katie rozejrzała się. Gdybym była krwią salamandry, gdzie chciałabym stać..., i wiedziona przeczuciem, a także znajomością swojego pecha, spojrzała na najwyższą półkę.

No. I jest.

Westchnęła. Fiolka stała wysoko. Bardzo wysoko.

Katie przegryzła wargę.

Jestem na tyle głupia...?, machnęła ręką. Jasne, że jestem!

Przysunęła krzesło i weszła na nie. To nadal nie wystarczyło, więc wyprężała wszystkie swoje centymetry, których aż tak wiele nie było.
Postanawiając zaryzykować, Katie stanęła na oparciu krzesła.

I już prawie. Prawie, prawie.

Opuszkami palców musnęła fiolkę. A krzesło przewróciło się.

Katie z łoskotem upadła na podłogę. Poczuła w plecach ogień.

- Auuć... - jęknęła, czując napływające łzy do oczu. Złapała oddech i usiadła, ignorując tępy ból kręgosłupa. - Cholera, jak ja teraz... - w momencie, w którym poczuła wpijającą się różdżkę, na którą spadła, uświadomiła sobie, że jest jednym z najgłupszych Ślizgonów, jacy przekroczyli progi Hogwartu.

- Accio krew salamndry! - syknęła, celując różdżką w flakonik, który po chwili znalazł się w jej ręce.

Katie przelała szybko substancję do własnego naczynka i wcisnęła do torby.

- Dobra, wszystko - ni to sapnęła, ni szepnęła do siebie i wypadła z zaplecza, natychmiast uderzając w pierś Snape'a, który najwyraźniej miał zamiar wejść do składzika.

- Przepraszam - pisnęła Kat, odskakując w popłochu i robiąc wszystko, by nie spojrzeć na twarz profesora. - Sprawdziłam, wszystko w porządku z eliksirem, bardzo dziękuję za pomoc - wypaliła Kathleen, przysuwając się do drzwi. - To my już nie będziemy przeszkadzały... chodź, Nat... i pójdziemy, dobranoc! - i nie czekając na odpowiedź wypadła z gabinetu.

*złączenie perspektyw*

Nathalie ruszyła za przyjaciółką. Gryfonka była w szoku. Przeżyły! I to było najważniejsze, ale pozostawał jeszcze jeden mały szczegół, o którym nie mogła przestać myśleć. W jej umyśle wciąż brzmiało jedno zdanie: "I skupienie na kociołku, nie partnerze". Czy to oznacza, że on zauważył? Jeśli Snape się zorientował, to cała szkoła też. Chcę umrzeć.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Ślizgonki.

- Dziś nie śpimy, wiesz o tym, prawda? - Katie szła szybko, planując w głowie dalszy rozwój wydarzeń. - Ten eliksir to skomplikowana sprawa. Bardzo. Ale mamy jaja popiełka. Popiełka, rozumiesz? Snape nas poćwiartuje, jeśli się dowie, że je zabrałyśmy! - Kat pokręciła głową.

- Nie wiem, czym jest popiełek, ale jestem pewna, że nie jest zadowolony z faktu, że ktoś mu ukradł jaja - Nat zmusiła się do uśmiechu, choć myślami była gdzie indziej. - Jak rozumiem, zarywamy noc, tak? Ty robisz eliksir, a ja nie przeszkadzam - po chwili zastanowienia dodała, - a może ci pomogę? Podszkolisz mnie, co?

- Sądzę, że Snape będzie bardziej niezadowolony od samego popiełka. One są nieziemsko cenne. I idealne do eliksiru miłości - Kat spojrzała na Nathalie. - Chcesz się uczyć eliksirów? - Ślizgonka parsknęła. - To tylko takie wrażenie, czy Snape jednak cię natchnął?

- Skoro są takie cenne, to raczej ich nie używa codziennie, nie? Więc nie zorientuje się szybko - Nathalie wysoko zadarła głowę i uniosła palec wskazujący. - Oczywiście, że zamierzam podszkolić się z eliksirów. To bardzo ważny i cenny przedmiot, bez niego me życie nadal będzie bezsensowną kupką przypadkowych zdarzeń - spojrzała Kat w oczy. - Ucz mnie, o wspaniała!

Katie wyprostowała się, mimochodem zauważając, że nadal bolą ją plecy i spojrzała na przyjaciółkę.

- Nathalie, moja wierna towarzyszko, wiedz, że jestem gotowa powierzyć ci kompendium wiedzy misternej sztuki, jaką jest warzenie eliksirów. Od dziś wkraczasz na nową ścieżkę, usłaną szczurzymi śledzionami, żabim skrzekiem, krwią gadów, pijawkami i chrząszczami. Witamy - Kathleen oznajmiła uroczystym głosem, jednak natychmiast parsknęła. - A co do jaj popiełka... wyobrażasz sobie Snape'a, regularnie warzącego eliksiry miłości? Pochylony z fanatycznym uśmieszkiem nad różową parą, bijącą z kociołka - Kat zachichotała.

- Snape warzący eliksir miłosny? Musiałaś mi to zrobić, prawda? Przecież wiesz, że mam genialną wyobraźnię - Nat nie mogła powstrzymać śmiechu. - Ciekawe komu by go podał - zamyśliła się dziewczyna.

Przyjaciółki dotarły do swej kryjówki. Katie poczęła przestawiać stoły, wyciągać ingrediencje i wszystko inne. Nathalie patrzyła tylko, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić.

- To mogę ci pomóc, czy nie? - zapytała zniecierpliwiona. - Mogę coś pokroić, posiekać, obedrzeć ze skóry...

Katie zamyśliła się.

- Najbardziej byłabym zadowolona, gdybyś ze skóry obdarła Caspiana. Ale że aktualnie jest to niemożliwe i wolę cię bardziej na wolności niż w Azkabanie, to zrezygnuję. Porozkładam się z całym tym bajzlem i bierzemy się do roboty, tak? - Ślizgonka rozkładała wszystko dokładnie. Choć w życiu była niepoukładaną osobą, w eliksirach musiała mieć porządek.
W pewnym momencie zastygła i wybuchła śmiechem. - Nat... Nathalie. A wyobrażasz sobie taką... panią Snape'ową? - Kat zaniosła się histerycznym chichotem. Pora była zbyt późna, jej mózg potrzebował snu.

- Tak! Miałaby twarz Snape'a, ale ubierałaby się na różowo i... ich dzieci. Małe Snape'ciątka! Takie urocze człowieczki! - Gryfonka prawie przewróciła się ze śmiechu. - Fuj.

Katie roześmiała się głośno.

- Czekaj, czy cokolwiek, co wyjdzie od Snape'a może być urocze? - zachichotała i westchnęła. - O matko... czekaj. O co nam właściwie chodzi? - Ślizgonka skonsternowała się. - Eliksir! Czas. My. Zemsta. Noc. Eliksir - zakomenderowała i przygotowała kociołek. - Zrobimy tak. Ty mi zaufasz, ja będę mówiła, co masz robić, uwarzymy ten eliksir i postaramy się wrócić do dormitoriów nie zasypiając po drodze.

Po niedługim czasie Nathalie zorientowała się, że gapi się z otwartymi ustami na dziwne czynności, które wykonuje przyjaciółka. Marzyła o zanurzeniu się w oceanie poduch na swoim kochanym łóżeczku. Tylko ono mnie rozumie. Tylko ono mnie nigdy nie opuści. Jednocześnie dumała nad podłością świata. Caspian i Denis są dupkami, ale to one muszą zarywać noc. Jawna niesprawiedliwość.

- Miałam ci pomóc. Pamiętasz, czy zapomniałaś, tak samo jak zapomniałaś zadania na transmutację w trzeciej klasie? Miałam niezły ubaw. Ta twoja mina i mordercze spojrzenie McGonagall. Chyba się wzruszę, dobre czasy - Nathalie przeszła z etapu wykończenia na kolejny poziom. Poziom dziwnej, nielogicznej wesołkowatości. - Zagrajmy w zagadki, okay? - wychyliła głowę zza lewego ramienia Kat. - Uwaga! Kto chce ci pomóc? - nie czekała na odpowiedź. - JA! Co mam robić i czemu się nie odzywasz?

Katie wyszła ze stanu "warzę eliksir, eliksir warzy mnie" i powróciła do rzeczywistości.

- Czekaj, co? Coś zaszło? Mówiłaś coś o transmutacji? Merlinie, nienawidzę transmutacji, tak jak McGonagall mnie - wymamrotała, zastanawiając się, czy to już kolejna faza bezsenności. Ogarnięcie rzeczywistości wymagało coraz więcej wysiłku. - Ej! Możesz mi pomóc? Potrzebuję... - Katie gorączkowo zaczęła przerzucać kartki, które nie wiadomo skąd się wzięły i porozrzucane probówki. - Potrzebuję... potrzebuję...o! Imbir! Posikaj mi imbir, co? - Katie uśmiechnęła się szeroko, zastanawiając się, co ją tak właściwie bawi.

- Powinnam się obrazić. Produkuję się jak głupia, a ty nawet się nie wysilisz, żeby łaskawie usłyszeć me słowa - Nathalie założyła ręce na piersi w obrażonej pozie. - Dobra, przeszło mi. Imbir, tak? Będziesz dumna. Wiem, czym jest imbir - dziewczyna wyprostowała się, zadowolona ze swej wiedzy.

Katie skrzyżowała ramiona, kręcąc z rozbawieniem głową.

- Dobrze. Jestem z ciebie nieziemsko dumna. A jak posiekasz ten imbir, to już w ogóle pęknę z radości - Kat wyszczerzyła się i zwiększyła płomień pod kociołkiem. Eliksir dopiero był w fazie początkowej, ale już nabrał przyjemnej, kremowej barwy.

Nat spiorunowała ją wzrokiem.

- Nie doceniasz mnie.

Chwyciła nóż, imbir i zaczęła siekać. Siekała, siekała i siekała. Poszło jej zaskakująco dobrze, tylko raz się skaleczyła!

- Co teraz? - zapytała, podsadzając Kat swe dzieło pod nos. - Nieźle, nie?

- Cudownie, ale krew naprawdę była zbędna - Katie roześmiała się. Powoli zaczynała nabierać coraz większej werwy. Kolejna faza bezsenności. Nieposkromiona radość. - Dobrze, imbir! Czas na imbir, imbir do kociołka raz! - zawołała dziarsko i dodała do eliksiru kolejny składnik. - Boże, czuję się dziwnie. Upojenie bezsennością, tak stwierdzam. Zapytaj mnie o coś, a ja nie ręczę za moją odpowiedź - pokręciła głową. - Dobrze, dobrze. Czas zmobilizować mózg. Sok z jagód jemioły! Nadal pałasz chęcią warzenia? Możesz mi wycisnąć sok z jagód. Jagód jemioły! Chyba jest tu gdzieś belladona. I choć wizja jest kusząca, to chcemy chłopców rozkochać, nie zabić - Katie zmarszczyła brwi.

- Odrobina krwi jeszcze nikomu nie zaszkodziła... chyba - Gryfonka stwierdziła niepewnie i przystąpiła do zleconego jej zadania. Wyciskała sok z jagód jemioły, jak jeszcze nigdy w życiu! Właściwie nigdy wcześniej tego nie robiła. Pozbawianie roślin soku nie należało do jej hobby.

Po wielu innych czynnościach w końcu udało im się skończyć.

- Wyglądamy okropnie - powiedziała Nat, następnie przyjrzała się Ślizgonce. - Ale ty gorzej - wyszczerzyła się.

Katie zachichotała.

- Za dnia odpowiedziałabym ci bardzo złośliwe i bardzo niedostojnie, ale nie przespałam nocy i nawdychałam się pary z eliksiru miłosnego, więc nie mogę się gniewać - uśmiechnęła się rozanielona i usiadła ciężko na podłodze z westchnieniem. - Patrz, jakie piękne gwiazdy! - krzyknęła Katie, podrywając się. Chwyciła jedną ręką Nathalie za ramię, a drugą wskazała na zachmurzone, bezgwiezdne niebo. - Są cudowne, prawda? Jak romantycznie - przekrzywiła głowę ze zmęczeniem i ziewnęła. - I gdzież, ach gdzież jesteś, księciu na białym rumaku? - zamyśliła się. - Albo bez rumaka. Kuc nie jest wymagany. Gdzieś się podział, książę? A może nawet nie książę, byleby nie był Denisem - mamrotała bez składu. - Nigdy więcej nie warzę przeklętego eliksiru miłości - jęknęła.

- Dobrze, że dodałaś to o księciu, bo już chciałam powiedzieć, że wolę facetów - Nat zachichotała. Bycie nogą z eliksirów w tym przypadku się opłaciło, nie musiała wąchać oparów w tak dużej ilości jak towarzyszka. - Zapaliła mi się czerwona lampka w głowie w momencie, gdy zaczęłaś gadać o gwiazdach. Są ładne i w ogóle, ale chodźmy spać. Tak będzie lepiej, zaufaj mi. Nie martw się, jeśli jutro nie będziesz pamiętała swojej anielskiej wypowiedzi. Będę ci ją opowiadać do końca życia i jeszcze dłużej. No i wzbogacę ją o kilka jednorożców, harf i tak dalej.

- Jednorożce i harfy! - wykrzyknęła Kathleen. - To jest to! Tak będzie wyglądał mój romans życia. Jednorożce i harfy. I gwiazdy. Co ty na to? Piszesz się na to? Jednorożce i harfy! Normalnie romans jak z tego szmatławca "Grzeszny Czar"! - Katie roześmiała się radośnie. Nagle spoważniała. - Tylko nikomu nie mów, że to przeczytałam. Bo przeczytałam. Przykro mi, ale potrzebowałam w moim życiu jednorożców, harf i czarującego Leonarda - Katie parsknęła śmiechem. - Leonard. Gość nie może być materiałem na romans z takim imieniem - Katie przeczesała napuszone przez wilgoć włosy i spojrzała ze zdezorientowaniem na Nathalie. - O czym ja mówię? - zmarszczyła brwi. - Czyli nie chcesz ze mną romansu? Okej. To nic. Kocham cię, ale nie jesteś w moim typie - pokiwała stanowczo głową Katie. - Gustuję w krótkich włosach, brunetach. I mięśniach. Klata, te sprawy, wiesz? No i mężczyznach. To też istotne kryterium.

- Tak, bycie mężczyzną to zdecydowana zaleta - Nat rozejrzała się niepewnie. - Ty też nikomu nie mów, ale ja również to przeczytałam i nie wierzę, że to mówię. Chodźmy spać, strzelam, że została nam chwilka na małą drzemkę. Potwierdź, błagam.

Katie uśmiechnęła się szeroko.

- Moja droga Gryfonko, mamy calutką niedzielę przed sobą na spanie. Budzikom śmierć i niech się dzieje co chce - Katie oznajmiła radośnie, połową mózgu będąc już w swoim ciepłym łóżku.

- Mam rozumieć, że chcesz wywinąć coś jeszcze? Normalnie bym nie protestowała, ale jestem zmęczona - ziewnęła, by potwierdzić, to co właśnie powiedziała.

Katie zastanowiła się.

- Czuję się jakbym była pijana. Choć nigdy nie byłam pijana. Nie wiem, czy robienie czegokolwiek jest bezpieczne - zmarszczyła brwi. - Przefarbujmy panią Norris na różowo i chodźmy spać, jakiś bonus musi być! - zaśmiała się Kathleen.

- Powinnyśmy wymyślić coś ambitniejszego. Chociaż chciałabym zobaczyć minę Filcha. to by było piękne. Jestem zła, to nie powinno mnie śmieszyć, a jednak.

- Daj spokój, to jest śmieszne! - zaśmiała się Kat i zamyśliła się. - Nie wiem. Naszym szelmom przydałoby się coś zgotować, ale na to przeznaczyłyśmy eliksir. Chociaż! - zakrzyknęła, ożywiając się. - Możemy zrobić coś słabego, żeby myśleli, że na tym koniec zemsty, a tu nie! Tu my! Tak łatwo nie będzie! - Katie uśmiechnęła się złowrogo.

- Właśnie za to cię kocham! - wykrzyknęła Gryfonka - Masz jakiś pomysł? Błagam, powiedz, że masz - dziewczyna złapała Katie za ramiona i zaczęła nią potrząsać.

- Ja... - Katie zmarszczyła brwi. - A będziesz dalej mnie kochać, jak powiem, że nie? - Ślizgonka zacisnęła usta w cienką linię. - Jestem odurzona, nie umiem być wystarczająco złośliwa, nie wiem, zróbmy im makijaż permanentny przez sen, coś - wymamrotała, samej nie wiedząc, co mówi.

- Wybaczam ci. Znaj me miłosierdzie. - Nat zamyśliła się - To nie może być coś wielkiego, ale za małe też nie może być. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to krople na przeczyszczenie.

Katie zachichotała.
- Śmierdząca sprawa - zmarszczyła brwi i wybuchnęła śmiechem. - Boże, co ja mówię. Wsypmy im bulbadoksu do piżam, niech ich swędzi, będą wiedzieli, od kogo wyrazy miłości.

- Ale... jak zamierzasz dostać się do pokoju Puchonów?

- Czy Denis mało razy nas tam zapraszał, głosząc wszem i wobec, że każdy ma wolny wstęp? Chyba się nie obrażą. Zresztą zemsta Puchonów jakoś specjalnie mnie nie przeraża - Katie wzruszyła ramionami.

- Właściwie moje sumienie już śpi, więc chodźmy - Nathalie zatrzymała się na chwilę. - Ty prowadź.

Katie zastanowiła się przez chwilę.

- Ej, ale ja nigdy nie byłam u Puchonów - powiedziała, zagryzając wewnętrzną stronę policzka. - Wiem, że to jest gdzieś w lochach, po drodze nam, ale nie mam pojęcia gdzie dokładniej. Nie słyszałaś czegoś, coś, od kogoś?

- Dobra, to ja prowadzę. To gdzieś niedaleko kuchni. Tylko gdzie jest kuchnia? Mózgu, współpracuj, proszę - Nat zapukała w swoje czoło - Nikogo nie ma.

***

Dziewczyny ruszyły w stronę lochów, znowu. Droga nie była łatwa. Musiały poruszać się niczym ninja, bezszelestnie. Żadna z nich nie miała ochoty na spotkanie z Panią Norris. Nathalie powoli przypominała sobie, gdzie znajduje się cel ich przechadzki. Pokój Puchonów mieścił się za wnęką z beczkami.

- Wchodzimy? - Gryfonka nie była pewna.

- Nathalieeee - Katie szepnęła przeciągle. - Bo wiesz co... bo ten. My tak jakby nie mamy ze sobą bulbadoksu, wiesz? - Katie wyszeptała z żałością w głosie. Za bardzo chciało jej się spać, by być logiczną.

- Ups. Nie pomyślałam. Ale to nic. To nie nasza wina. To było bardzo nieoczywiste. No bo kto pamiętałby o bulbadoksie w takiej sytuacji? Przecież on nie był istotny, to tylko główny punkt naszej małej zemsty. Chcę mi się płakać i śmiać jednocześnie.

- Ty płacz, a ja się będę śmiała. Pogodzimy te dwie rzeczy - Katie pokiwała gorliwie głową. - Słuchaj - mówiła cicho, bojąc się złapania. - Zaraz świt, jeśli już nie teraz. Mam u mnie w pokoju trochę bulbadoku, tak sądzę. Nie pytaj skąd, okej? Tak się złożyło. Pójdziemy tam. Dam ci część i pójdę do Caspiana. Ty do Denisa. W ten sposób zdążymy przed czasem. I niech Merlin ma nas w swojej opiece.

- Dobrze, ale musisz mi powiedzieć, co mam z nim konkretnie zrobić. Jest późno, a ja mam nawet problem z wymówieniem nazwy - Nat rozejrzała się niespokojnie. - Chodźmy, bo coś tak czuję, że ktoś nas obserwuje.

Katie rozejrzała się niespokojnie.

- Biegniemy przed siebie jak głupie i liczymy, że przeżyjemy, co ty na to?

- Zawsze.

- Bądź ostrożna i podążaj za mną - powiedziała dziarsko Katie i bez wstępów puściła się biegiem w stronę dormitorium Slytherinu. Nie miała pojęcia, co im da ten bieg, ale było zbyt późno, by się nad tym zastanawiać.

Dziewczyny wymijały zakręty z zadziwiającą zręcznością. Katie prowadziła bardziej wyczuciem niż obserwacją, lochy były słabo oświetlone, a pochodnie rzucały upiorne cienie na ściany.

W końcu Katie i Nathalie dotarły na miejsce. Kat oparła się o ścianę, próbując złapać oddech. - Swoją drogą, po co był ten bieg? - sapnęła i podeszła do ściany, skrywającej przejście. - Poczekaj tu, ok? - powiedziała do Nathalie i wmaszerowała do środka, sprawdzając, czy żaden maruder nie postanowił spędzić nocy w pokoju wspólnym.

Na szczęście, pod względem spania, Ślizgoni byli przyzwoitymi ludźmi w swoich przyzwoitych łóżkach.

Katie zakradła się do swojego dormitorium, stąpając delikatnie w obawie, że każdy głośniejszy odgłos postawi do pionu połowę populacji Slytherinu.

Gdy dotarła do swojego kufra, poczuła, że zwycięstwo jest już blisko.
A kiedy udało jej się wygrzebać magiczny proszek, była całkowicie zadowolona.

- Super - szepnęła i wyszła szybko z dormitorium, mając nadzieję, że Nathalie nie została wciągnięta przez żadnego stwora i nadal stoi tam, gdzie Kat ją zostawiła.

Nadzieje nie okazały się próżne.

- Jestem! Udało się! - powiedziała z uśmiechem Ślizgonka. - Trzymaj - wcisnęła pojemnik przyjaciółce. - Zrób z tym cokolwiek. Posyp ubrania imbecyla, samego rzeczonego lub wybrany przedmiot. Choć z posypywaniem Denisa bym uważała. Jeśli się obudzi i zobaczy cię przy swoim łóżku, gotów będzie sądzić, że zakradłaś się do niego, przynosząc dozgonne wyrazy miłości - Katie zachichotała.

Nathalie zmarszczyła nos. Jej godność dzisiaj lekko ucierpiała, ale wiedziała, że nie upadła jeszcze tak nisko, by wyznawać Denisowi cokolwiek. Zwłaszcza miłość. Na sama myśl wstrząsnął nią dreszcz.

- Zapamiętam. Dobra, życz mi powodzenia - zmierzyła przyjaciółkę wzrokiem - Tobie się chyba bardziej przyda. Nie oszukujmy się. Denis nie dorasta Caspianowi do pięt pod żadnym względem.

Katie odetchnęła.

- Jeśli zawiedziesz, twoje życie będzie usłane Denisem. Jeśli ja zawiodę, to liczę na jakiś przyzwoity pogrzeb, kiedy już pozbieracie to, co ze mnie zostanie. Choć wychodzę w bilansie lepiej, wiesz, ty będziesz miała zniszczone calutkie, długie życie, moje po prostu się skończy - Kathleen wyszczerzyła się, choć wewnętrznie zadrżała na myśl o tym, co miała zamiar zrobić.

Wkraść się do dormitorium pełnego chłopców, Ślizgonów, podłych Ślizgonów i posypać Caspiana-w-cholerę-dobrego-w-pojedynkach-Mystere bulbadoksem i uciec żywą.
Żaden kłopot.

- Mówiłam ci kiedyś, że świetnie pocieszasz? - Nathalie zmarszczyła czoło. - Mój Merlinie, życie z Denisem! Za co? Dobra, już się ogarnęłam. Chodźmy.
I się rozdzieliły.

*z perspektywy Nathalie *

Nathalie ruszyła dziarsko naprzód. Szła posypać Denisa bulbadoksem, ale czuła się jak wojowniczka, która maszeruje pomścić wszystkie swoje krzywdy. Nie wiedziała jeszcze, co konkretnie zrobi, ale domyślała się, że musi to być spektakularne.

Miała ochotę sypnąć w denerwującą makówkę kolegi, ale zdawała sobie sprawę, że może się to zakończyć przymusem rozmowy oraz tłumaczenia się przed nim.

Dumając nad wadami i zaletami kolejnych pomysłów, nawet nie spostrzegła, że stoi przed drzwiami do pokoju wspólnego Puchonów. Odetchnęła głęboko i zacisnęła rękę wokół pojemniczka z magicznym proszkiem, który miał pomóc zaspokoić jej rządzę mordu.

Vendetta, tego mi trzeba.

Weszła do pomieszczenia, które było żółte. A to niespodzianka! Nathalie przesunęła wzrokiem po pokoju. Widziała żółte fotele, chłopaka siedzącego na jednym z nich, żółte kotary, kilka roślinek…

Na brodę Merlina! Kto to do siedmiu skrzatów jest!

Zanim zdążyła się opanować, z jej ust dobył się zduszony krzyk.

Cholera, wpadłam.

- Co? Gdzie? Jak? – wymamrotał zaspanym głosem chłopak. Nat wszędzie rozpoznałaby ten nudny dźwięk. Denis. – Nathalie, co ty tu robisz?... – odchrząknął ohydnie, a Gryfonka usłyszała jak flegma odrywa się od ścianek jego gardła. Wstrząsnął nią dreszcz. Dreszcz obrzydzenia konkretnie. – To znaczy… Wiedziałem, że przyjdziesz i na ciebie czekałem. Czułem, że nie dasz rady mi się oprzeć. Jesteś twarda i odważna, kręci mnie to – mówiąc, uśmiechał się krzywo i co rusz unosił oraz opuszczał brwi. Jakby się zaciął.

Nat miała tylko chwilę, aby wyjść z tej sytuacji cało.
Mózgu, błagam! I wtedy oczami wyobraźni znowu ujrzała perspektywę ślubu z Denisem. To oczyściło jej umysł i wykombinowała zdumiewający w swej przewrotności i genialności plan.

- Nie jestem Nathalie. Jestem jej widmem. To tylko sen. Przychodzę tu, by cię ostrzec – jej twarz przybrała kamienny wyraz, chociaż dziewczynie trudno było powstrzymać uśmiech.

- Ostrzec? Niby przed czym? – Puchon wyglądał na zdezorientowanego. – A tak w ogóle, to skoro jesteś zmorą…

- Widmem – przerwała mu.

- Dobra, skoro jesteś widmem, to czemu wyglądasz jak Nathalie, co?

- Nie wiem, to twój sen. Wydajesz się mądrzejszy – dziewczyna szła na żywioł. Gorzej i tak nie mogło być.

- No tak, to logiczne – udawał, że wie o co chodzi. – Więc, przed czym chciałaś mnie ostrzec?

- Przed życiem, mój drogi. Przed życiem – starała się, by jej głos brzmiał odlegle, nieosiągalnie.

- Powiesz coś więcej? – domagał się odpowiedzi, jak pies spaceru po całodniowym pobycie w domu.

- To zależy tylko od ciebie – Nat postanowiła się zbytnio nie produkować.

- Dobra, niech będzie. Chyba wiem, czemu wyglądasz, jak Nat – Gryfonka uniosła pytająco brwi. – Bo ją lubię.

- Dedukcja godna najznamienitszego Krukona.

- Dobra, nie chcę się w to dłużej bawić.

- Nie musisz – Gryfonka nagle przypomniała sobie o celu swego przybycia. Na stoliku obok fotela ujrzała zwinięty w kłębek cienki sweter. – Teraz pozwól, że posypię twój sweterek tym magicznym proszkiem.

Podeszła powoli i hojnie oprószyła jego ubranie.

- Dlaczego to zrobiłaś? Coś mi tu nie pasuje, ale jeszcze nie wiem co – dziewczyna prawie widziała przesuwające się, zardzewiałe trybiki w głowie chłopaka.

- Nie pytaj mnie, ja jestem tylko iluzją, która zmierza do wyjścia.

Denis wstał i chwiejnym krokiem ruszył wprost na nią.

- Coś mi nie pasuje – dotknął ją. – Ej! Okłamałaś mnie! Nie jesteś widmem z mojego snu! – zaczął się opętańczo wydzierać.

- Zamknij się, bo wszystkich obudzisz – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Ja wyjdę, ty pójdziesz spać, zrozumiano?

- Wiedziałem! Przyszłaś, bo nie mogłaś wytrzymać, co? – darł się coraz głośniej. – Dobrze, że spławiłem tego całego Daniela. Teraz jesteśmy tylko ty i ja.

- Drętwota! – nie wytrzymała. Stała jak wryta i gapiła się na pozbawione przytomności ciało chłopaka. – No, także tego, miło się rozmawiało, ale ja już pójdę.

Biegła ile sił w nogach. Wiedziała, że nie powinna tracić nad sobą kontroli. Mimo wszystko całe zdarzenie ją bawiło.

Ciężko dysząc, wdrapała się do wieży Gryffindoru, udała się do swego dormitorium i zapadła w głęboki sen.

*z perspektywy Kathleen *

Katie wzięła głęboki oddech i weszła do środka jamy wężów. Jeszcze nigdy nie wkraczała do pokoju wspólnego z takim strachem. Każdy cień wydawał jej się czekającym napastnikiem, a każdy odgłos zapowiedzią rychłej zagłady.

Dziewczyna niechętnie ruszyła w stronę dormitorium chłopców, czując, jak napina się każdy jej mięsień.

Nie wierzę, że to robię. Nie wierzę, że to robię. Zrobią mi coś bardzo przykrego, jak mnie odkryją. Salazarze, wiem, że jako Ślizgonka jestem do kitu, ale wspomóż mnie. Wiem, że nawet ty masz w sobie na tyle litości.

I z tą ni to modlitwą Kathleen trafiła pod drzwi najstarszego rocznika. Miała wrażenie, że zamiast tabliczki z rzymską siódemką widnieje napis "Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie".

Westchnęła. Zapowiada się nieźle, wzięła głęboki oddech i ostrożnie otworzyła drzwi, które okazały się niezablokowane.

W środku panowała ciemność, a w nozdrza Kat uderzył zastanawiający zapach. Dziewczyna wkroczyła na terytorium nieznane, wyważając każdy krok. Niezbyt wiele mogła zobaczyć i była temu poniekąd wdzięczna. Merlin wie, co męskie dormitorium skrywa za swoimi drzwiami. I niech Merlin tę wiedzę zachowa dla siebie.

Kathleen uklękła, wyciągając różdżkę i szeptem powiedziała "Lumos". Szybko schowała źródło światła po bluzkę, pozwalając nikłym promieniom oświetlić posadzkę.

Ślizgonka, starając się nie zastanawiać nad tym, kiedy podłoga była sprzątana, zaczęła powoli posuwać się w kierunku łóżka, które wydawało się należeć do Caspiana. A następnie zrobiła wszystko, co w jej mocy, by nie wydać dźwięku obrzydzenia, gdy jej ręka natrafiła na jakąś lepką substancję. Nawet nie chcę wiedzieć, jęknęła w myślach.

Wreszcie osiągnęła swój cel. Podniosła się z kolan i ostrożnie podeszła bliżej, próbując dojrzeć twarz śpiącego przez szczelinę w zasłonie, zza której odezwało się głośne chrapanie.

Caspian chrapie?, zachichotała w myślach. On naprawdę tak chrapie?

Katie odważyła się uchylić zasłonę łóżka i zobaczyła, że to nie odgłosy Caspiana, ale jego pomagiera Vincenta Dummheita. Dziewczyna skrzywiła się i natychmiast odsunęła. Fu.

Idąc za głosem intuicji, odwróciła się i podeszła do kolejnego łóżka, robiąc wszystko, by nie wpaść na coś. Prawie jej się udało. Ucierpiało kolano i szafka nocna.

Kiedy wreszcie dziewczyna dotarła do łóżka kolejnego delikwenta, odsunęła ponownie zasłonę i ku swojej radości zobaczyła twarz Caspiana Mystere'a, pogrążonego w świecie snów. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, a z twarzy znikł typowy, irytujący uśmieszek, zastąpiony przez błogi spokój. Katie uniosła kącik ust.

W takiej formie da się go polubić. Do momentu, w którym się obudzi, w każdym razie.

Dziewczyna przywołała się do porządku i ostrożnie przyświeciła różdżką, szukając pomysłu na wykorzystanie magicznego proszku.

I prawie zaśpiewała z radości, gdy zobaczyła, że porządny Caspian przygotował sobie ubrania na kolejny dzień.

Dlaczego on to robi? Nikt nie składa ubrań przed snem na następny dzień. Nikt!, Katie zacisnęła usta w cienką linię. Okej, ja tak nie robię.

Katie podeszła na palach do końca łóżka, gdzie spoczywały szaty chłopaka. Ślizgonka wyjęła bulbadoks z kieszeni, uważając by go nie rozsypać i delikatnie rozłożyła ubrania.

Tylko koszula, czy go nie oszczędzać?, przekrzywiła głowę. Jutro będzie miał prawdziwe piekło, niech ma jakąś ulgę, pomyślała ze wzruszeniem ramion i posypała wewnętrzną część białej koszuli chłopaka, uważając, żeby samej nie dotknąć paskudnej substancji. Poradź sobie z tym, Mystere, pomyślała złośliwie i ponownie spojrzała na rozłożonego na łóżku chłopaka. Przez myśl przeszedł jej pomysł, który był przykładem lekkomyślności dziewczyny. Dlaczego by nie?

Podeszła bliżej chłopaka i przysiadła na brzegu materaca, następnie nachyliła się nad Ślizgonem, przypominając sobie książkę o snach, którą kiedyś czytała. Postanowiła zastosować jedną z wymienionych w niej technik. Nachyliła się do ucha chłopaka.

- Co mi powiesz, Caspianie? - szepnęła cicho, zastanawiając się, czy ona naprawdę chce zginąć. - No dalej, powiedz, co wiesz - kontynuowała, zastanawiając się, czy to ma prawo zadziałać.

- Nc... tniea - wymamrotał nieskładnie przez sen chłopak. Katie zachichotała wewnętrznie. Działa!

- Vincent kradnie ci twoje pieguski, wiesz? - szepnęła znowu. Brwi chłopaka zmarszczyły się przez sen. - Ale to nic. Teraz śnij, śpij, Caspianie. O mnie. Tak. To koszmar. Kathleen. Pamiętaj. Malice. Koszmar. Zobacz, goni cię. Goni cię, goni cię, goni cię... - powtarzała monotonie, zastanawiając się, dlaczego do tej pory uważała "Kolorowe koszmary" za porażkę roku, kiedy książka wydawała się mówić mądre rzeczy.

Chłopak ponownie wykrzywił twarz, poruszając się niespokojnie.

Kathleen oprzytomniała, uświadamiając sobie, że tkwi z rozświetloną różdżką w dormitorium chłopców, którzy niechybnie zaraz się obudzą.

Wstała i szybko ruszyła do wyjścia, przy okazji wpadając na coś leżącego na ziemi. Potknęła się, z łoskotem upadając na podłogę. Cholera!, zerwała się i wybiegła z pokoju, nie patrząc za siebie i licząc na to, że chrapanie Vincenta wystarczająco znieczuliło resztę współlokatorów na hałas.

Z bijącym sercem wpadła do swojego dormitorium i uspokoiła się dopiero, gdy znalazła się na swoim łóżku i zaciągnęła zasłony.

Żyję, pomyślała, nie wierząc w swoje szczęście. Żyję, o mój Merlinie, Salazarze, cała reszto, czuwacie nade mną!


Dopiero kiedy Kathleen była już po części w krainie snów, przez jej głowę przeszła myśl, że Caspian używa szamponu o niezidentyfikowanym, ale nieziemskim zapachu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz