*z perspektywy Kathleen. 2 września, pierwszy dzień zajęć *
- Kat - rozległ się odległy głos. Dziewczyna nie wiedziała czyj był, ale miała nadzieję, że zaraz sobie pójdzie.
- Katie.
Uciążliwy dźwięk nie dawał za wygraną. Kat przekręciła się na drugi bok i naciągnęła cieplutką kołdrę na głowę.
- Kathleen!
- Idzobie... - wymamrotała dziewczyna, połową mózgu nadal będąc w krainie snów.
- MALICE, RUSZ TYŁEK, ZARAZ MAMY ZAKLĘCIA!
Coś gwałtownie pozbawiło Katie kołdry, zmuszając ją do otwarcia oczu. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, była twarz zirytowanej współlokatorki.
- Czo jest? - zapytała Kat, ziewając przeciągle.
- Zaklęcia. Zaraz. Prysznic. Ubrania. Bieg.
- Która godzina? - zapytała Katie, przeczuwając najgorsze. Koleżanka tylko spojrzała sceptycznie na Malice.
- Masz piętnaście minut. Bądź zdrów - wywróciła oczami i wyszła.
Katie, gdy tylko pozwoliła rzeczywistości dotrzeć do jej zaspanego mózgu, natychmiast wyskoczyła z łóżka. Dormitorium było już puste.
- Szlag. W mordę Hipogryfa, zawsze to samo, pierwszego dnia, co ze mną jest nie tak? - mamrotała, gorączkowo szukając swoich szat. Gdy wreszcie je skompletowała, wpadła do łazienki, próbując umyć zęby i uczesać się jednocześnie.
Niestety, to nie był dobry pomysł. Skończyło się na pomyleniu szczotek.
Kat pisnęła z frustracją, gdy toporna książka nie chciała zmieścić się w jej szkolnej torbie.
- A tam zielony smok, co wiele lat już żył, wyleciał w podróż sam, krwi spragniony był - nuciła gorączkowo dziewczyna. Jej manierą było podśpiewywanie, gdy się stresowała. Odruch bezwarunkowy, można powiedzieć.
- I ten zielony smok, napotkał wiedźmę raz... pam pa ram pam, tam tam -wyleciała z dormitorium, w biegu zarzucając ciężką torbę na ramię.
- I ten zielony smok, napotkał wiedźmę raz... pam pa ram pam, tam tam -wyleciała z dormitorium, w biegu zarzucając ciężką torbę na ramię.
Biegła, zdając się na instynkt, który już zdążyła przyzwyczaić do ciągłej bieganiny.
Kolejny ostry zakręt, kolejna asekuracja przed upadkiem - już prawie była na miejscu. Wymijała przypadkowych uczniów jak słupki obręczy podczas gry w Quidditcha. Czasem krzyknęła gorączkowe "przepraszam", jednak nie przejmowała się w większej mierze pomrukami dezaprobaty.
Kolejny ostry zakręt, kolejna asekuracja przed upadkiem - już prawie była na miejscu. Wymijała przypadkowych uczniów jak słupki obręczy podczas gry w Quidditcha. Czasem krzyknęła gorączkowe "przepraszam", jednak nie przejmowała się w większej mierze pomrukami dezaprobaty.
- Dlaczego zawsze ja? - wymamrotała, dopadając w tym momencie drewnianych drzwi. Tak!, omal nie wykrzyknęła. Dziś chyba pobiłam mój rekord, pomyślała, wślizgując się do klasy. Na jej szczęście, profesora Flitwicka nie było widać na horyzoncie. Choć jego zazwyczaj nie było widać.
Katie otrzęsła się z konkluzji, wsuwając się na swoje miejsce. Westchnęła, opadając na siedzenie. Dopiero teraz mogła poczuć zawrotne tempo, z jakim biło jej serce. - Merlinie, uchowaj - jęknęła. - Albo ześlij lepszy budzik.
Katie otrzęsła się z konkluzji, wsuwając się na swoje miejsce. Westchnęła, opadając na siedzenie. Dopiero teraz mogła poczuć zawrotne tempo, z jakim biło jej serce. - Merlinie, uchowaj - jęknęła. - Albo ześlij lepszy budzik.
- Dzień dobry, uczniowie - rozległ się głos Flitwicka, który właśnie wspinał się na podium. - Witam na owutemowych zajęciach z Zaklęć. Mam nadzieję, że jesteście w pełni gotowi na to, co wasz czeka. Ostrzegam, w tym roku wzmocnimy pracę. W końcu wszyscy chcemy, żebyście zdali z przyzwoitymi wynikami - mrugnął okiem. - Na wstępie, zanim przejdziemy do omawiania samych owutemów rozgrzejcie różdżki. Chcę, żeby każdy z was przywołał zielone, soczyste jabłko, a następnie macie wyczarować mu nóżki. Możecie dodać coś innego, według własnej fantazji - zaklaskał w swoje małe dłonie. - No, do dzieła!
Kathleen westchnęła. Na samą myśl o jabłkach czuła burczenie w brzuchu. Ominęła śniadanie. Nienawidziła omijać śniadań.
Zaczęła wykonywać zadanie i już prawie uśmiechnęła się z zadowoleniem, widząc efekty, jednak wtedy jej praca dosłownie dostała nóg i zaczęła uciekać.
- Hej, ty! Stój! - krzyknęła za owocem, który walecznie przemierzał klasę w poszukiwaniu drogi ujścia. Katie ruszyła za nim. - Zatrzymaj się! Aghrr, stłukę cię na kwaśne jabłko! - nawoływała swój owoc, ignorując śmiechy uczniów.
- Panno Malice, niech pani użyje różdżki - poinstruował ją profesor.
- A. Tak. To... to może się udać - mruknęła zbita z tropu. Wycelowała w żwawy owoc i krzyknęła: Accio Jabłko!
Udało jej się częściowo. Owoc wrócił do niej. Jednak zamiast trafić do jej dłoni, uderzył dziewczynę w sam środek czoła. Impet pocisku sprawił, że Katie upadła na podłogę.
Śmiech klasy utwierdził ją w przekonaniu, że wyglądała wyjątkowo głupio.
Witaj szkoło, wymamrotała w myślach.
Dopiero potem we własnym odbiciu zobaczyła turkusową plamę na swoim czole. Turkus? Od kiedy mam turkusowe siniaki?, zmarszczyła brwi. Choć... Merlinie. Moje jabłko farbuje. Pofarbowało mi czoło. DLACZEGO ZMIENIŁAM JEGO KOLOR, PO CO?Gdy Ślizgonka odkryła, że kolor nie chce opuścić jej czoła, uznała, że definitywnie nie tak wyobrażała sobie siódmy rok.
Miałam zostać zapamiętana, ale nie jako Naczelna Łamaga Hogwartu,westchnęła.
Miałam zostać zapamiętana, ale nie jako Naczelna Łamaga Hogwartu,westchnęła.
Następnie musiała przetrwać Transmutację, Numerologię i Mugoloznawstwo (nie miała pojęcia, co robi na tym ostatnim przedmiocie, ale nauczycielka była sympatyczna).
Profesorowie prawdopodobnie urządzili konkurs "kto bardziej wystraszy uczniów". Każdy powtarzał, jak ważne są owutemy i jak arcytrudne będzie zdanie ich z zadowalającym wynikiem.
Z utęsknieniem wyczekiwała eliksirów. Były podwójne, jednak Kat, w przeciwieństwie do Gryfonów, wcale nie była rozczarowana. Lubiła eliksiry.
I czerpała niezrozumianą radość z corocznego obserwowania reakcji Gryfów, gdy dowiadywali się, że mają podwójne eliksiry.
Ta radość musiała mieć coś wspólnego z byciem Ślizgonem.
Choć Kathleen nie czuła w sobie wiele ślizgonowatości. Nie to, że nie była ambitna. I nie to, że nie potrafiła myśleć, czasami jej się zdarzało. Po prostu... nie wpasowała się w kanon oziębłości.
Była tam dlatego, że nie pozwoliła Tiarze choćby rozważyć innego domu. Katie była półkrwi. To nie był najgorszy ze statusów w świecie czarodziei, jednak chciała być traktowana z pełnym respektem. Więc uznała, że trafiając do Slytherinu, udowodni, że jest godna bycia czarownicą.
Tak w każdym razie rozumowała jako dziecko.
A teraz maszerowała w stronę lochu, pośród szyderczych uśmieszków, z wielką, turkusową plamą na czole.
- Ej, Malice, uroczy kolor, nowy image? Dość... inspirujący- zaśmiał się jeden z jej kolegów, patrząc centralnie na jej czoło. Caspian Mystere. Ślizgon nad Ślizgonami. Utrapienie nad Utrapieniami.
- Nie tak bardzo, jak wczorajszy por w twoich uszach. Tego trendu chyba nie jestem w stanie pobić - odparowała, przyspieszając i żywiąc nadzieję, że na bladej cerze chłopaka wykwitł szkarłatny rumieniec.
Wreszcie dotarła do klasy eliksirów i usiadła na jednym z murków. Uczniowie zaczynali się schodzić. Gdzie ta Blanc?, pomyślała z zniecierpliwieniem, próbując ukradkiem wytrzeć plamę. Nieskutecznie.
*z perspektywy Nathalie *
Jedną z najbardziej uciążliwych dolegliwości Nathalie była bezsenność. Nawet gdy dziewczyna była wykończona, nie mogła zmrużyć oka. Jej matka twierdziła, że jest to spowodowane nadmiernym zamartwianiem się różnymi, często błahymi, sprawami. Miała rację. Nat nie mogła przestać myśleć o nadchodzącym dniu. Fakt, że Tiara przydzieliła jej brata do Gryffindoru, i te jego wesołe krzyki: Jupi! Jestem Gryfonem! Nananana! oraz wiadomość Dumbledore'a o nadchodzących wyzwaniach pozwoliła jej skreślić dwa punkty z listy zmartwień. Jednak w umyśle dziewczyny wciąż rozbrzmiewała jedna myśl:
Co jeśli znowu mnie nie zauważy, znowu prześlizgnie się po mojej twarzy, jakbym była niewidzialna?
Nikt, nawet Kathleen, nie wiedział o fatalnym zauroczeniu Nathalie. Dziewczyna była w nim zakochana od czwartej klasy, a mowa tu o niejakim Danielu Whittonie. Chłopak również był Gryfonem, lecz to bynajmniej nie ułatwiało Nat zdobycia się na odwagę, by z nim porozmawiać.
Jak wszyscy świetnie wiedzą, jedną z cech, które są cenione przez dom Nathalie, jest odwaga. Dziewczyna nie była tchórzem, Boże broń! Była tylko nieprzeciętnie nieśmiała. Znajomość z Katie również nie zaczęła się z jej inicjatywy. Właściwie to był przypadek, no bo jak inaczej nazwać incydent, w którym Ślizgonka z impetem wpada na Gryfonkę, rozbijając przy okazji flakonik atramentu? Mówiąc dobitniej, Nathalie miała problem z nawiązywaniem kontaktu. Prędzej zmierzyłaby się z Dementorem, niż zagadała do obiektu swych westchnień. Dlatego też dziewczyna czekała już kilka lat, w nadziei, że Daniel nareszcie zwróci na nią uwagę.
Było jeszcze bardzo wcześnie, lecz Nat nie mogła spać, a leżenie i zadręczanie się zaczęło ją irytować.
Zwlokła się po cichu z łóżka. Pomału przyszykowała się na nadchodzący dzień.
Plan na dziś, pomyślała, wstać, wziąć się w garść, przeżyć.
Nikt się jeszcze nie obudził, a na śniadanie było za wcześnie. Nathalie postanowiła napisać list do rodziców. Usiadła przy stoliku w pokoju wspólnym i wzięła się do roboty. Napisała, że Phillipa przydzielono do Gryffindoru, że tęskni za domem, że plan jest w porządku i obiecuje się więcej uczyć.
Mimo wielu wad, Nat kochała mamę i tatę. Nie chciała, żeby się martwili, więc nie zawsze mówiła im prawdę.
Dziewczyna usłyszała szmery dobiegające z dormitoriów. Nat wolała uniknąć męczących ją pytań o wakacje, więc udała się na śniadanie. Siedząc przy stole w Wielkiej Sali, Nathalie wypatrywała Kat. Nigdzie jej nie widziała.
Pewnie znowu zaspała i się spóźni, świetnie.
Dziewczynie nie pozostało nic innego, jak tylko udać się na Transmutację w towarzystwie Leny Bloom, z którą dzieliła sypialnię. W drodze do klasy, Nat spostrzegła kątem oka Daniela. Automatycznie się zarumieniła, a jej dłonie stały się zimne niczym lód. Wszystkie panny chichotały na jego widok, był taki przystojny. Wysoki i szczupły, miał ciemnobrązowe, prawie czarne włosy i niebieskie oczy, otoczone długimi rzęsami. Nathalie westchnęła cicho i ruszyła w stronę swej ławki.
McGonagall wyglądała bardziej poważnie i sztywno niż zwykle. Oho, zaraz się zacznie. Po porażającej przemowie o tym, jak to powinni się uczyć, gdyż ich przyszłość zależy od wyników owutemów i całej reszcie, uczniowie przystąpili to standardowej transmutacji.
Nathalie lubiła ten przedmiot, w przeciwieństwie do eliksirów. Brrr.
Jak Kat mogła je kochać?
- Pst, Nat – szepnęła Lena.
Blanc poczekała aż nauczycielka się odwróci i spojrzała na koleżankę.
- Co?
- Daniel się na ciebie gapi. Zrobiłaś mu coś?
- Nie wiem – odpowiedziała, jąkając się.
Gapił się na nią! Nathalie nie mogła wyjść ze zdumienia. Myślała, że nie wie o jej istnieniu. A może mam jakąś plamę, dziurę, kołtun na włosach? Może ktoś przykleił mi coś do pleców? Część mózgu odpowiedzialna za zamartwianie się wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Nat przez resztę dnia była zmieszana i zestresowana.
Po tym jak Carl zamienił swą lewą dłoń w mackę ośmiornicy, po odtransportowaniu go do Skrzydła Szpitalnego i drzemce na Historii Magii, Blanc biegła w stronę lochów, na eliksiry. Niestety, nie zauważyła przechodzącej Puchonki i z impetem zderzyła się z nią.
- Przepraszam – wydukała.
- Nic się nie stało. To moja wina, nie powinnam tu stać – dziewczyna wzięła winę na siebie.
Dlaczego? Bycie Puchonem zobowiązuje, a niektórzy po prostu przesadzają.
Nathalie otrzepała się i ruszyła na dół, wiedząc, że Katie pewnie na nią czeka. Nic jej nie będzie, jeśli to ja raz się spóźnię, pomyślała z cieniem uśmiechu na ustach.
Nathalie otrzepała się i ruszyła na dół, wiedząc, że Katie pewnie na nią czeka. Nic jej nie będzie, jeśli to ja raz się spóźnię, pomyślała z cieniem uśmiechu na ustach.
*złączenie perspektyw *
Zabiję kolejnego odważnego, który zaśmieje się na mój widok.
Wpatrywała się z uporem w ścianę naprzeciw.
Gdzie ona jest? Ten dzień coraz bardziej mi udowadnia, że życie mi nie sprzyja, pomyślała pesymistycznie optymistyczna Kathleen.
Nathalie zbiegła po schodach z prędkością światła. Przepchnęła się przez grupę Ślizgonów, którzy zasyczeli na jej widok. Szukała Kat i gdy w końcu ją znalazła, automatycznie powiedziała:
- Na brodę Merlina! Co ty masz na czole?
Kathleen zmierzyła przyjaciółkę ponurym wzrokiem.
- Nigdy nie ufaj jabłkom - powiedziała z nutką goryczy. - Te stworzenia są nieobliczalne - ściągnęła usta w cienką linię.
- Cóż, nigdy za nimi nie przepadałam - zaśmiała się Nat. - Brrr, dlaczego musimy mieć podwójne eliksiry? Cóż za potwór to wymyślił?! - krzyknęła, spoglądając na sufit, jakby ktoś wypisał na nim odpowiedź.
Katie zdusiła parsknięcie, gdy zza pleców Nathalie rozległ się zimny głos.
- Ten sam, który właśnie odejmuje pięć punktów Gryffindorowi za niewłaściwe zachowanie, panno Blanc. Jeśli uważa pani, że poziom owutemów przekracza pani możliwości, polecam dołączyć do kolegów z Gryffindoru, którzy postanowili zignorować wagę przedmiotu, jakim są Eliksiry - Severus Snape, Mistrz Eliksirów i Postrach Hogwartu, wbił swoje spojrzenie w młodą Gryfonkę. Minął ją bez słowa i otworzył drzwi klasy, obrzucając pogardliwym spojrzeniem przygnębionych Gryfonów.
Katie spojrzała na Nathalie.
- Cóż. Ma dobry humor. Zazwyczaj odejmuje dziesięć - powiedziała, uśmiechając się pocieszająco.
- Cóż. Ma dobry humor. Zazwyczaj odejmuje dziesięć - powiedziała, uśmiechając się pocieszająco.
- Świetnie - burknęła pod nosem Nat. - Następnym razem ostrzeż mnie, proszę, gdy go zauważysz, okay? - powiedziała znużonym głosem. - Powinnam się przyzwyczaić. Facet zwyczajnie mnie nie lubi, nie trawi.
- Nie zauważyłam go! - odpowiedziała Kat, wchodząc do klasy. - Ale nie martw się, to nie tak, że ciebie nie lubi. On ogólnie nikogo nie lubi. Ślizgonów toleruje, bo musi, na tym się kończy - powiedziała cicho, gdy zajęły swoje miejsca.
W środku unosił się stęchły zapach lat warzenia eliksirów, podejrzanych ingrediencji, porażki, łez i wilgoci.
Snape wyglądał dziś bardziej złowrogo niż zwykle. Nathalie czuła, że szykuje się sporo pracy, więc spięła swe długie złotobrązowe włosy ołówkiem. Czuła się jak ofiara czekająca na kata.
Co tym razem wymyślił nasz kochany Mistrz Eliksirów, by uprzykrzyć nam życie?
Snape powiódł wzrokiem po klasie. Wyglądał, jak myśliwy, oceniający zdobycz. Nie jednego mogło przyprawić to o dreszcz. Jednak siódmoroczni już zdążyli zaakceptować ich nieszczęsny byt podczas eliksirów. Zostali tylko wytrwali, którzy postanowili zdawać testy z owego przedmiotu. Złączono wszystkie domy.
Snape powiódł wzrokiem po klasie. Wyglądał, jak myśliwy, oceniający zdobycz. Nie jednego mogło przyprawić to o dreszcz. Jednak siódmoroczni już zdążyli zaakceptować ich nieszczęsny byt podczas eliksirów. Zostali tylko wytrwali, którzy postanowili zdawać testy z owego przedmiotu. Złączono wszystkie domy.
Więc Krukoni czekali z przygotowanymi pergaminami, Gryfoni spoglądali na profesora spod łba, Ślizgoni rzucali szydercze uśmieszki, a Puchoni modlili się o koniec zajęć.
- Jeśli dotarliście do tego poziomu, - zaczął Snape beznamiętnym głosem - to znak, że powinniście mieć coś w głowach. Więcej niż coś. Być może będzie z was w przyszłości pożytek - ponownie powiódł wzrokiem po klasie. - Choć raczej nie. Zaczynamy poziom owutemów. Pracujcie ciężko i używajcie mózgów, przynajmniej w tej klasie, a nic nikomu się nie stanie. Zawiedźcie, a opuścicie te zajęcia i prawdopodobnie stracicie jedną kończynę. Lub dwie - na jego ustach zaigrał szyderczy uśmiech.
- Instrukcje! - powiedział głośno, stukając różdżką w tablicę, na której pojawił się ciąg liter, nabazgrolonych kredą. - Dwie godziny, pod koniec zajęć sprawdzam wasze efekty. Nie ma przerwy.
Uczniowie znali zbyt dobrze profesora, by wydać cisnący się na usta jęk niezadowolenia. - Ale... - wszyscy zamarli. Nigdy nie było żadnego "ale". - W tym roku zrobimy to trochę inaczej. W tej klasie nie ma miejsca na brak kompetencji. Jeśli sami nie potraficie czegoś zrobić, nie macie czego tutaj szukać. Partnerzy są do wykonania swojej części, nie do naprawiania szkód wyrządzonych przez nieudolnych nieuków - warknął. - To ja tym razem dobieram was w pary. Wasz partner będzie wam towarzyszył przez resztę roku lub do momentu, do którego sobie zażyczę - zastukał palcem w biurko. - McCason z Blurtes. Mason i Denne. Henebury z Cormierem. Blanc i Whitton. Broom z Everette - zostały trzy osoby do przydzielenia.
Katie spojrzała na pozostałą dwójkę z rozpaczą. Denis Sanesburry albo Caspian Mystere. Być między Avadą a Kedavrą.
- Malice, dołącz do jednego z pozostałych - Snape machnął ręką. Kat była pewna, że dostała wybór, ponieważ każdy unieszczęśliwiał ją w ten sam sposób.
Spojrzała na Nathalie.
- Ten dzień powinien już się skończyć. Za każdym razem, gdy myślę, że gorzej być nie może, JEST GORZEJ - syknęła, gdy uczniowie zaczęli przenosić się do swoich partnerów. Katie miała wrażenie, że zacznie płakać.
*perspektywa Nathalie*
Nathalie cała zesztywniała, krew odpłynęła jej z twarzy, wiecznie zimne dłonie stały się jeszcze chłodniejsze. Myślała, że zaraz zemdleje.
Dlaczego nie mógł przydzielić mnie do Katie? CZEMU?!
- Blanc, czekasz na zaproszenie? Rusz się i usiądź koło Whittona. Dwóch Gryfonów ma umysł prawie całego ucznia, zobaczymy co z tego wyniknie - Snape powiedział z nieukrywaną niechęcią.
Nathalie wstała i powoli powlokła się w stronę ławki kolegi. Jakby tego było mało, potknęła się o własną nogę. Zaczęła machać rękami, by utrzymać równowagę. Uchroniła się przed upadkiem, lecz mocno uderzyła się w biodro o kant stołu. Snape wydał ciche prychnięcie. Chcę umrzeć. Definitywnie i nieodwołalnie. Nat zajęła miejsce obok swego nowego partnera.
- Nic ci nie jest? Mocno się uderzyłaś? - zapytał, a z jego tonu można było wywnioskować, że naprawdę się zmartwił.
- W porządku, często się potykam. Chyba nabrałam wprawy. - Dlaczego to powiedziałam? Pomyśli, że
jestem niezdarą.
*perspektywa Kathleen*
Katie postanowiła, że gdy ten horror dobiegnie końca, pójdzie do swojego dormitorium, usiądzie na łóżku, zwinie się w kulkę i będzie wegetować. Życie i tak straciło sens.
Ślizgonka spojrzała na dwóch chłopaków.
Wybierz śmierć, albo śmierć, mruknęła ponuro.
Ślizgonka spojrzała na dwóch chłopaków.
Wybierz śmierć, albo śmierć, mruknęła ponuro.
Albo Denis, którego głupota powinna otrzymać nową skalę mierzenia, albo Caspian, który poza tym, że ma na imię Caspian, co już jest powodem do względnej niechęci, jest chodzącym uosobieniem arogancji, złośliwości i tragedii ludzkiej. Mówiąc krócej: jest dupkiem.
Katie zmarszczyła brwi.
Denis też jest dupkiem. Tyle że on na dodatek gubi drogę do moich oczu.
Katie westchnęła ciężko. Chwyciła swoją torbę i z miną cierpiętnika zajęła miejsce przy Caspianie Mystere, nie racząc go bodaj spojrzeniem.
Za sobą usłyszała pokrzywdzone "Eeej!" Denisa.
To była jedyna pociecha w ciągu tego dnia.
- Wiedziałem, że nie będziesz mogła się oprzeć - powiedział Mystere z uśmieszkiem wyższości.
- Jestem tu tylko dlatego, że szczerze nie znoszę tego Puchona. Ty przynajmniej rozumiesz, gdy cię obrażam - odpowiedziała, wpatrując się uparcie w przybrudzony blat ławki, ktoś chyba dawno nie miał szlabanu.
- Tsk, co tak ostro, Malice, co tak ostro? - zaśmiał się szyderczo. - Jestem pewien, że będziemy się świetnie bawić - powiedział, obejmując ją ramieniem. - Po prostu postaraj się nie wysadzić nas w powietrze - uśmiechnął się krzywo.
- Tsk, co tak ostro, Malice, co tak ostro? - zaśmiał się szyderczo. - Jestem pewien, że będziemy się świetnie bawić - powiedział, obejmując ją ramieniem. - Po prostu postaraj się nie wysadzić nas w powietrze - uśmiechnął się krzywo.
Katie zacisnęła zęby. Nie możesz go zabić. Nie możesz. Azkaban nie sprzyja czarodziejom, pamiętaj. Zmarszczyła czoło w wyrazie rozpaczy.
- Twoja plamka na czole wygląda teraz na bardzo smutną plamkę - powiedział Mystere z zamyślonym wyrazem twarzy.
- Och... zajmij się sobą, Mystere i swoimi plamkami! - warknęła Katie. Zapadła cisza, podczas której obydwoje zaczęli czytać instrukcje Snape'a.
- Ja nie mam plamki - powiedział Caspian.
Kat zrobiła wszystko, by nie uderzyć głową w blat.
Zabierzcie mnie stąd.
*perspektywa Nathalie*
Na tablicy widniały składniki oraz przepis na Eliksir Postarzający. Zważając na nazwę, przeznaczenie i Snape'a, to nie mogła być łatwa do przyrządzenia mikstura.
- Świetnie - mruknęła Nathalie.
- Hm? - Daniel wydawał się być zamyślony. Ciekawe, o czym tak duma.
- Wiesz, Eliksiry to raczej nie jest mój ulubiony przedmiot. Nie wiem, jakim cudem zdałam - Nat zastanowiła się chwilę - Nie, jednak wiem. Snape mnie przepuścił, bo nie chciał spędzić kolejnego roku w towarzystwie mej skromnej osoby.
- Wiesz, Eliksiry to raczej nie jest mój ulubiony przedmiot. Nie wiem, jakim cudem zdałam - Nat zastanowiła się chwilę - Nie, jednak wiem. Snape mnie przepuścił, bo nie chciał spędzić kolejnego roku w towarzystwie mej skromnej osoby.
Daniel zaśmiał się krótko.
- Powinniśmy wziąć się do roboty. Pokroisz te ingrediencje?
- Jasne.
Rozcinając, siekając i wykonując czynności tego typu, Nathalie spoglądała kątem oka na swego partnera. Wydawał się jej lekko speszony. A może on jest onieśmielony przez moje towarzystwo? Nat pokręciła głową. Nie, to niemożliwe. Pewnie żałuje, że Snape nie przydzielił go do jakiejś innej dziewczyny...
- I co o tym sądzisz? Nathalie? - jego ciepły baryton wyrwał ją z zamyślenia.
- Hę?
Daniel wyszczerzył zęby. Ten jego uśmiech!
- Nie radzimy sobie za dobrze na eliksirach... - zaczął.
- Jesteśmy beznadziejni - przerwała mu Nat, uśmiechając się delikatnie.
- Tak, racja. Pomyślałem, że moglibyśmy się razem pouczyć. No wiesz, w bibliotece albo w pokoju wspólnym. Co ty na to?
Nat była w szoku. Myślała, że nie uda jej się wydusić ani słowa.
- Pewnie - wydukała cicho.
- Serio? - Chłopak wydawał się zdziwiony. Dziewczyna pokiwała głową. - To super. Znajdę cię później, to się umówimy.
Nathalie nie przypuszczała, że kiedykolwiek to przyzna, ale była wdzięczna Snape'owi. Bardzo wdzięczna.
*perspektywa Kathleen*
Katie i Caspian patrzeli na siebie w milczeniu, czekając, jak drapieżnicy, na pierwszy krok ofiary.
Kat, znając upartość chłopaka, uznała, że nie warto przypłacić swojej dumy T z eliksirów i odezwała się pierwsza.
Kat, znając upartość chłopaka, uznała, że nie warto przypłacić swojej dumy T z eliksirów i odezwała się pierwsza.
- Eliksir Postarzający - powiedziała, marszcząc brwi.
- Eliksir Postarzający - potwierdził chłopak.
- Trzeba iść po składniki.
- Faktycznie.
- Może pójdź po nie?
- A może ty powinnaś to zrobić?
- Oddaję tobie ten zaszczyt, zagrzeję wodę - Kat powiedziała stanowczo.
- Ja zagrzeję wodę - powiedział wyzywająco, krzyżując ręce na piersi.
Katie z nieludzkim wysiłkiem opanowała wybuch. Ślizgon patrzył na nią z góry. Dlaczego natura poskąpiła mi centymetrów? I dlaczego obdarzyła go takim wzrostem?,warknęła w myślach.
- Jak chcesz - wymamrotała i poszła do szafki z ingrediencjami. Łapała na wyczucie potrzebne składniki, przeklinając w myślach aroganckiego Ślizgona.
Mógłby chociaż udawać, że nie jest podły. Głupia polityka Ślizgonów. "Gardzisz, więc wzgardzaj otwarcie".
Mógłby chociaż udawać, że nie jest podły. Głupia polityka Ślizgonów. "Gardzisz, więc wzgardzaj otwarcie".
Z westchnięciem wróciła do ławki i odłożyła przyniesione rzeczy. Woda w kociołku już bulgotała.
- Posiekaj korzeń waleriany, zrobię nalewkę z syropu ciemiernika czarnego - mruknęła, sięgając po mniejsze naczynie.
- Nie jesteś upoważniona do wydawania rozkazów - prychnął chłopak.
Kat westchnęła. To nie mogło być łatwe.
Caspian Mystere zawsze był nieznośny. Czystokrwisty, z dobrego domu, wyznawca "czystości" wśród czarodziei. Uważał się za lepszego i uwielbiał dawać o tym znać. Przytyki, złośliwość i docinki były jego drugą naturą, którą wykorzystywał bez skrępowania. Szczególnie, gdy udało mu się skonfrontować z Katie.
Półkrwi przyjaciółką Gryfonki.
Kat wywróciła oczami.
- Po prostu uwarzmy ten eliksir, okej? Jeśli siekanie korzenia uwłacza twojej czci, to zajmij się czymś innym - westchnęła dziewczyna.
Tamten sięgnął po rogowatego ślimaka i zaczął wyciskać z niego sok.
I tak pracowali w ciszy.
Obydwoje, choć wszystko inne ich różniło, uwielbiali eliksiry, więc praca szła im sprawnie bez zbędnej komunikacji.
Gdy eliksir zaczął przybierać niebieskawy odcień, Katie sięgnęła po figi abisyńskie. Wybrała szeroki sztylet i zaczęła je siekać.
- Co ty robisz? - odezwał się Caspian.
- Siekam figi - odpowiedziała spokojnie Ślizgonka.
- W instrukcji nie ma fig.
- W naszej jest.
- Zniszczysz eliksir, odłóż te figi - warknął zirytowany.
- Wręcz przeciwnie, poprawię eliksir - odpowiedziała, nie przerywając spokojnego siekania.
- Nie można łączyć fig i trzminorka, czego cię uczyli przez ostatnie lata?
- Różnie bywało - zbyła go. Uznała, że nie pozwoli, by przeklęty chłopak wszedł jej w drogę.
- Przestań, mówiłem, że masz nas nie wysadzić, ty...
- Figi będą idealne.
- Figi do błąd.
- Nasze partnerstwo to błąd.
- Wreszcie się z czymś zgadzamy! - odpowiedział jadowicie i złapał rękę dziewczyny, w której trzymała sztylet. Kat sapnęła, próbując wyrwać nadgarstek.
- Puszczaj! - syknęła.
- Odłóż nóż - chłopak zmrużył oczy. Katie szarpnęła się ponownie i spróbowała pomóc sobie drugą ręką. Co nie było najlepszym pomysłem. Caspian nieoczekiwanie puścił jej nadgarstek, a nóż nieopatrznie ześlizgnął jej się z impetem na drugą rękę. Zobaczyła krew, zanim poczuła ostry ból.
- Uciąłeś mnie! - krzyknęła podwyższonym głosem, patrząc oszołomiona na czerwoną substancję.
- Co, ja? To ty nie umiesz trzymać noża!
- To twoja wina!
- Ugh, weź coś z tym zrób, to paskudne - warknął, patrząc na jej ranę. Katie uśmiechnęła się krzywo.
- Czyżby brzydził cię widok krwi?
- ZAWSZE brzydził mnie widok brudnej krwi - odparował jadowicie.
Katie natychmiastowo pobladła.
Jak... on..., z wściekłości nie mogła wykrztusić słowa.
Katie natychmiastowo pobladła.
Jak... on..., z wściekłości nie mogła wykrztusić słowa.
*perspektywa Nathalie*
Praca z Danielem coraz bardziej podobała się Nathalie. Gryfonka nie była już tak skrępowana jak na początku. Bez trudu znaleźli wspólne tematy. W dodatku okazało się, że lubią te same przedmioty: Transmutację i Obronę przed Czarną Magią. Czas uciekał tak szybko, że gdy zabrzmiał dzwonek, partnerzy byli w niemałym szoku.
- To już? - zapytała z pełną niedowierzania miną.
- Chyba tak - uśmiechnął się chłopak - Pierwszy raz Eliksiry zleciały mi tak szybko. Hm, muszę lecieć, mam zajęcia na trzecim piętrze. Spotkamy się w pokoju wspólnym?
- Jasne.
- Dobrze.
- Okay.
Chłopak uśmiechnął się i wybiegł z klasy, machając jej na pożegnanie. Nathalie cicho westchnęła. Nie wierzę w swoje szczęście, nie wierzę. Z błogiego zamyślenia wyrwał ją głos Snape'a.
- Blanc, może byś się na coś przydała i zaprowadziła Malice do Skrzydła Szpitalnego? - nawet nie podniósł na nią wzroku. - Z niej, w przeciwieństwie do ciebie, będzie jakiś pożytek.
Nat doskoczyła do Katie w trzy sekundy.
Nat doskoczyła do Katie w trzy sekundy.
- Co, do Trzminorka, się wydarzyło? Ty krwawisz! O mój Sfinksie, musimy szybko iść do Skrzydła Szpitalnego, bo się wykrwawisz! - krzyczała zdenerwowana Nat.
*złączenie perspektyw*
- Będę żyła - wycedziła przez zęby Kat, nadal wpatrując się w drzwi, przez które wyszedł bez słowa Mystere.
Gniew nadal w niej grał. Do tego stopnia, że prawie nie przejmowała się swoją ręką. Prawie.
Przycisnęła ją do szaty, by powstrzymać krwawienie. I tak jej ubrania były zaplamione. Westchnęła, drugą ręką łapiąc torbę.
Przycisnęła ją do szaty, by powstrzymać krwawienie. I tak jej ubrania były zaplamione. Westchnęła, drugą ręką łapiąc torbę.
- Chodźmy, okay? - mruknęła, zmierzając w stronę drzwi.
- Wnioskuję, że tym razem Eliksiry podobały się mnie - Nat powiedziała, chowając uśmiech, gdyż bała się wybuchu Kat, która przypominała tykającą bombę.
Katie wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić. Bezskutecznie.
- Nathalie? - powiedziała spokojnie. - Jesteśmy przyjaciółkami. Kiedy trafię do Azkabanu, będziesz mnie odwiedzać? - zapytała, mrużąc oczy.
- Właśnie, jesteśmy przyjaciółkami, więc pewnie ci pomogę... ukryć ciało, czy coś w tym stylu i skończymy w jednej celi - odpowiedziała Gryfonka ze śmiechem. Nawet rozcięta ręka Katie nie mogła zepsuć jej humoru. Jakoś ją zszyją, pomyślała.
Katie pokiwała głową, jakby rozważała na poważnie ten pomysł.
- To by stworzyło pewne problemy ze zdaniem owutemów - powiedziała, marszcząc brwi. - Ale warte rozpatrzenia - zacisnęła usta.
Miała wrażenie, że za chwilę z jej uszu zacznie wylatywać para. Czuła, że jej mózg jest przegrzany. - I jak twój eliksir? Jesteś z kimś, kto nie jest aroganckim dupkiem bez honoru i ambicji? - zapytała, nadal mając przed oczami kpiący uśmieszek Ślizgona.
Niech go Bazyliszek pożre, pomyślała z wściekłością.
Niech go Bazyliszek pożre, pomyślała z wściekłością.
Nathalie zaczerwieniła się automatycznie, była pewna, że nie ujdzie to uwadze Ślizgonki.
- Tak. To znaczy nie. Czekaj, co? - nie mogła zebrać myśli.
Katie przyjrzała się jej.
- Czyli jednak nie arogancki dupek bez honoru i ambicji - uśmiechnęła się mimowolnie. - Do twarzy ci w czerwonym - wyszczerzyła się, postanawiając zagłuszyć gniew i przechować jego zapas dla Caspiana Mystere.
- No jasne! Przecież jestem w Gryffindorze - zaśmiała się nieco bardziej odprężona - Moim partnerem jest Daniel Whitton. Nie, nie jest aroganckim dupkiem bez honoru i ambicji.
- Czyli już jest obiektem godnym uwagi - pokiwała głową Kathleen. - Mam nadzieję, że nie będzie mu przeszkadzało, gdy się dowie, że przyjaciółka jego partnerki jest mordercą. Nie chciałabym tym zepsuć waszej współpracy - powiedziała poważnie, zauważając drzwi do Skrzydła Szpitalnego.
- Oj tam zaraz mordercą. Ja tylko pomogę ukryć ciało, pamiętasz? - po chwili Nathalie dodała - A tak na poważnie, Snape cię zrobił w Gumochłona. Byłaś między Avada a Kedavrą. - Nat spojrzała na sufit w zadumaniu - Też bym chyba wybrała Caspiana. No wiesz, tylko nie Denis.
- To, co teraz powiem, może zabrzmieć jak szaleństwo i może być efektem ubytku krwi, ale poważnie rozważam przeniesienie się do Denisa. Może jeśli go zwiążę na czas zajęć, to nikt nie ucierpi, a ja w spokoju będę mogła pracować. Snape by nie zauważył. Denis i tak wygląda jak spetryfikowany Gumochłon - zmarszczyła brwi. - Ewentualnie dołożę Snape'a na moją listę "do zabicia". To też mogłoby rozwiązać sprawę.
- Co do Snape'a, chętnie pomogę - Nathalie wyobraziła sobie tę sytuację i na jej twarz wkradł się złośliwy uśmieszek - Zastanów się, Denis to porażka. Jest gorszy ode mnie. Dodatkowo, mogę się założyć, że znowu zgubi drogę do twych oczu - Nat zamrugała powiekami z głupawą miną.
- Dobrze, przekonałaś mnie. Podobno głupota jest zaraźliwa, a ja nie chcę ryzykować nabawieniem się jej od Denisa. Leczenie musi być bolesne - powiedziała Katie, krzywiąc się. - Choć przebywanie w pobliżu Mystere'a też jest bolesne. Między Avadą a Kedavrą, dosłownie - spojrzała na rozcięcie i pokiwała smętnie głową, gdy dotarły do Skrzydła Szpitalnego.
Pani Pomfrey powitała dziewczęta krzykiem:
- Na brodę Merlina! Kathleen Malice, co się stało? Pokaż no mi tę rękę. Nie jest źle, rana nie jest głęboka. Zaraz coś wymyślimy.
Katie uśmiechnęła się lekko.
- Też tak sądzę - Kat poczekała, aż Pani Pomfrey zniknie, w poszukiwaniu preparatów leczniczych. - Ona wymyśli jak naprawić mi rękę, a ja wymyślę, jak urządzić Caspianowi małe piekło na ziemi - powiedziała, unosząc brwi z zadowoleniem.
- Służę pomocą, przecież wiesz. Zawsze i wszędzie. Co zrobimy, jak twoja ręka stanie się zdatna do użytku?
Kathleen zamyśliła się.
- Potrzebuję czasu. I muszę zrobić wywiad. I przede wszystkim mam do spełnienia dwa cele: sprawić, że lekcje eliksirów nie będą cotygodniowym piekłem i sprawić, że Mystere będzie cierpiał. Co można upiec na jednym ogniu - wyszczerzyła się. - Bardzo destrukcyjnym ogniu.
- Och, zapomniałam. Umówiłam się z Danielem w pokoju wspólnym - Nat zastanawiała się nad czymś przez chwilę - Pożyczysz mi swoje notatki z eliksirów? Albo mózg, to by było lepsze - Kat spojrzała na nią pytająco - Chcemy się pouczyć, okay? Nic więcej, po prostu miło by było zdać. Tak sądzę.
Kat uniosła brwi.
- Pouczyć się? - uśmiechnęła się znacząco. - Więc mam nadzieję, że usłyszę trochę o... rezultatach tej nauki - wyszczerzyła się. - Notatki są twoje, ale mózgu potrzebuję. Jeszcze. Ktoś zasłużył na zemstę, a na mnie spadł przykry obowiązek wykonania jej - uśmiechnęła się diabelsko. Budził się w niej wewnętrzny Ślizgon.
- Uświadomiłam sobie, że nie wiem, czy Phillip przeżył dzisiejszy dzień. Powinnam go znaleźć, nie sądzisz? - zapytała - A no i dzięki ci za twą łaskawość i miłosierdzie. Gdzie masz te notatki?
- Znaj mą dobrą wolę, są w mojej torbie - zaśmiała się Kathleen. - I idę o zakład, że ten chłopak już zdążył zjednać sobie nauczycieli i zarobić szlaban. Ma do tego talent - uśmiechnęła się. W tym momencie weszła pani Pomfrey.
- No, pokaż tę swoją rękę. Odrobina dyptamu i nie będzie śladu po rozcięciu.
- Dziękuję bardzo - powiedziała Kat. - I... um... pani Pomfrey... czy ma pani może pomysł, jak.. hm. Czy wie pani, jak pozbyć się tej turkusowej plamy z mojego czoła? Bo przysięgam, nie sądzę, żeby kiedykolwiek powstała na to moda.
Dobre! Naprawdę mi się podoba, ciekawy pomysł, aż dziw, że żadnego komentarza ;)
OdpowiedzUsuńTen rozdział rozwalił! Naprawdę! Przecudowne teksty, fantastyczna historia, niesamowici ludzie :D <3 Wielbię tego bloga (a przeczytałam dopiero 3 rozdziały)
OdpowiedzUsuńŚwietna scena na eliksirach *O* wiedziałam, że Nathalie i Daniel będą razem ^-^ myślę, że Kat dogada się jakoś z Caspianem. Swoją drogą przypomina mi on trochę Malfoy'a. Nie mylę się? ;D Liczę na dalsze rozwinięcie tej znajomości ;3
W poprzednim komentarzu pisałam,że bohaterki w moim odczuciu nie pasują do sowich domów. A tu w tym rozdziale jest właśnie o odczuciach Kat co do Slytherinu c; Jest ona moją ulubioną postacią, przepraszam wszystkich innych niesamowitych bohaterów </3
Przyjaźń dziewczyn też jest czymś wyjątkowym. Jestem wzruszona czytając o tym, jak troszczą się wzajemnie o siebie, śmieją się razem, rozmawiają. I to pomimo przynależności do domów. To jest niesamowite!
Idę dalej szukać odpowiedzi na pytania "Jaką zemstę planuje Kat?" "Jak potoczy się randka Nat?" "Co jeszcze spotka bohaterki?" :DD
/AM